Archive | 2021/04/25

Zagłada Żydów nie miała dla Polaków znaczenia. Podobnie dla Anglików czy Amerykanów. Najważniejsze było wygranie wojny

Marzec 1943 r., Żydzi wychodzą w asyście hitlerowców z likwidowanego getta w Krakowie. Niemcy poinformowali ich, że będą wykorzystani do prac przymusowych. W rzeczywistości zostali przetransportowani do obozu Zagłady Auschwitz-Birkenau i tam zagazowani / Fot. ŻIH


Zagłada Żydów nie miała dla Polaków znaczenia. Podobnie dla Anglików czy Amerykanów. Najważniejsze było wygranie wojny

Adam Leszczyński


Dla rządu w Londynie i polskiej konspiracji Żydzi stanowili problem drugorzędny lub nawet trzeciorzędny. Z punktu widzenia Kościoła Zagłada Żydów też nie była szczególnie istotna. Nie ma co protestować czy się oburzać, po prostu tak było. Z prof. Dariuszem Libionką rozmawia Adam Leszczyński.

.

ADAM LESZCZYŃSKI: Napisał pan pierwszą popularną historię zagłady Żydów w Generalnym Gubernatorstwie. Ukazała się w bardzo szczególnym politycznym momencie. Na początku grudnia w szkole ojca Tadeusza Rydzyka w Toruniu odbyła się konferencja o Polakach ratujących Żydów. Wzięli w niej udział premier Beata Szydło i ministrowie. Wiceminister spraw zagranicznych Jan Dziedziczak oświadczył, że takie konferencje wpisują się w politykę rządu. A na ile pana książka jest polityczna?

PROF. DARIUSZ LIBIONKA: W ogóle nie jest polityczna. Do jej napisania zainspirowała mnie powszechna niewiedza na temat tego, co się stało na okupowanych ziemiach polskich z polskimi Żydami, naszymi współobywatelami. Na początku omówiłem badania z 2009 r. o wiedzy Polaków o wojnie przeprowadzone na zlecenie Muzeum II Wojny Światowej. Wynika z nich niezbicie, że wiedza na temat tego, co działo się z Żydami w Generalnym Gubernatorstwie, jest żadna. Pytano np. o miejsca Zagłady – obóz w Treblince wskazało tylko 14 proc. badanych, o obozie w Bełżcu wiedziało 0,9 proc. Moja książka dotyczy tych miejsc. Nie sądzę, aby od 2009 r. nastąpiły w tej wiedzy jakieś zasadnicze zmiany.

Żydzi z siedleckiego getta wsiadający do pociągu do obozu zagłady w TreblinceŻydzi z siedleckiego getta wsiadający do pociągu do obozu zagłady w Treblince Fot. ŻIH

Można jednak odnieść wrażenie, że w Polsce wszyscy mówią o Zagładzie.

– Zwykle jednak traktuje się ją instrumentalnie, przede wszystkim jako tło bohaterstwa Polaków. Takie podejście w ogóle mnie nie interesuje.

Czy w książce można znaleźć odpowiedź na pytanie, ilu Polaków pomagało Żydom, a ilu uczestniczyło w Zagładzie? To drażliwa sprawa, a wykształcony polski czytelnik dostaje na ten temat zupełnie sprzeczne komunikaty.

– Niewiele o tym piszę, skupiam się w ścisłym sensie na eksterminacji Żydów, której dokonali niemieccy i austriaccy naziści. Przewija się tam motyw – bo nie może go zabraknąć w żadnej poważnej pracy – świadków, gapiów czy obserwatorów eksterminacji, których amerykański historyk Raul Hilberg nazwał po angielsku „bystanders”. Na początku zastanawiałem się, czy w ogóle nie zrezygnować z tego aspektu, co oczywiście okazało się niemożliwe ze względu na prawdę historyczną i konstrukcję książki. Znalazł się więc w niej rozdział zatytułowany „Trzecia faza Zagłady”. Pokrótce zrekonstruowałem w nim stan badań dotyczących tego, co działo się z Żydami próbującymi uciekać z gett czy dzielnic żydowskich objętych akcjami deportacyjnymi – ilu próbowało to robić oraz ilu udało się przetrwać.

Można jednak odnieść wrażenie, że w Polsce wszyscy mówią o Zagładzie.

– Zwykle jednak traktuje się ją instrumentalnie, przede wszystkim jako tło bohaterstwa Polaków. Takie podejście w ogóle mnie nie interesuje.

Czy w książce można znaleźć odpowiedź na pytanie, ilu Polaków pomagało Żydom, a ilu uczestniczyło w Zagładzie? To drażliwa sprawa, a wykształcony polski czytelnik dostaje na ten temat zupełnie sprzeczne komunikaty.

– Niewiele o tym piszę, skupiam się w ścisłym sensie na eksterminacji Żydów, której dokonali niemieccy i austriaccy naziści. Przewija się tam motyw – bo nie może go zabraknąć w żadnej poważnej pracy – świadków, gapiów czy obserwatorów eksterminacji, których amerykański historyk Raul Hilberg nazwał po angielsku „bystanders”. Na początku zastanawiałem się, czy w ogóle nie zrezygnować z tego aspektu, co oczywiście okazało się niemożliwe ze względu na prawdę historyczną i konstrukcję książki. Znalazł się więc w niej rozdział zatytułowany „Trzecia faza Zagłady”. Pokrótce zrekonstruowałem w nim stan badań dotyczących tego, co działo się z Żydami próbującymi uciekać z gett czy dzielnic żydowskich objętych akcjami deportacyjnymi – ilu próbowało to robić oraz ilu udało się przetrwać.

Próbowałem także wyjaśnić stan wiedzy w kilku kwestiach, które od lat obrastały legendami: sprawę Ireny Sendlerowej i nieszczęsnych 2,5 tys. dzieci, które rzekomo uratowała, czy Jana Karskiego jakoby razem ze wszystkimi Polakami walącego głową w mur obojętności świata, czy wreszcie sprawę represji za pomaganie Żydom na przykładzie rodziny Ulmów z Markowej.

Stali się symbolem niesienia pomocy Żydom przez Polaków.

– Ich zasługi są wyolbrzymione i zniekształcone. Ich działalność opisuje się w oderwaniu od kontekstu, z pominięciem szczegółów, które mają zasadnicze znaczenie. Sendlerowa niewątpliwie jest osobą zasłużoną, podobnie Karski. Historycy są jednak bezradni wobec osób, które chcą, żeby opisywać przeszłość zupełnie inaczej, niż było naprawdę. O działalności Sendlerowej wyszła książka Anny Bikont, która przedstawia ją we właściwym świetle. Nie będę się więc nad tym rozwodzić.

A utrwalane informacje, że Karski faktycznie był pierwszym, który zawiózł informacje o Zagładzie, albo że Polacy cały czas się nią interesowali – niestety tak nie było. Celem misji Karskiego było zdanie wyczerpującego raportu na temat wewnętrznej sytuacji w wojskowym i cywilnym podziemiu. I przekazanie dezyderatów wojskowych do polityków. Rozmawiał też z przedstawicielami konspiracji żydowskiej, ale to nie były kwestie priorytetowe. Takimi stały się dopiero później.

Nie potępiam tego, ale stwierdzam fakt. Z dzisiejszego punktu widzenia Holocaust wydaje się znacznie ważniejszy, niż wydawał się Polakom w czasie wojny. Taka jest prawda, tylko trzeba zachować umiar i nie wymyślać. Historia jest nauką o faktach.

Zależało mi na tym, żeby te mity w popularnej książce zdemaskować, starałem się też czytelnika ukierunkować przez zasugerowanie mu pewnych lektur czy interpretacji.

Dziś Zagłada nikogo w Polsce nie interesuje?

– Niewielu, co stwierdzam z żalem. Obserwujemy za to kolejne odsłony polityki historycznej dotyczącej Holocaustu, a było ich już wiele – inna tuż po wojnie, inna w latach 60., szczególnie w roku 1967 i 1968, inna w czasie wydania „Sąsiadów” Jana Grossa i kolejna dzisiaj.

Te wszystkie polityki historyczne były w istocie tylko instrumentalizowaniem Zagłady. Polacy nie wiedzą prawie nic o tym, co się naprawdę wydarzyło w ich kraju! Co się stało z dużą częścią mieszkańców miast i miasteczek. Tym się zająłem – pokazałem, kto, kiedy, dlaczego i w jaki sposób zabijał. Żeby objętość książki nie odstraszyła czytelnika, ograniczyłem się do Generalnego Gubernatorstwa – gdybym pisał także o Kresach, treść wyglądałaby trochę inaczej.

Spróbujmy opowiedzieć o tym, czego Polacy nie wiedzą.

– Wszyscy wiedzą, co oznacza słowo „Holocaust” i że Żydów wymordowano. Ten masowy mord dokonał się faktycznie w latach 1942-43. W Generalnym Gubernatorstwie pod kodowym określeniem akcja „Reinhardt”. Były to skoordynowane działania kierowane z Lublina, gdzie mieścił się sztab operacji podporządkowany szefowi SS policji Odilo Globocnikowi. Oprócz Generalnego Gubernatorstwa objęły swoim zasięgiem także Białostocczyznę oraz Żydów przywożonych na ziemie polskie z zagranicy.

Likwidacja getta w Krakowie Fot. ŻIH

Jaka była sytuacja Żydów wcześniej – od września 1939 r.?

– Od pierwszych dni okupacji fatalna i pogarszała się z miesiąca na miesiąc. Opisuję etapy pozbawiania Żydów praw obywatelskich i systematycznego odcinania ich od reszty społeczeństwa.

Były takie okresy, w których wydawało się, że te prześladowania osiągają apogeum, ale potem Niemcy dowodzili, że to złudzenie – to, co miało nadejść, było jeszcze gorsze.

Wiadomo, co się działo w gettach, powstały o tym liczne książki i studia. Opisałem to całościowo. Zagłada dokonywała się etapami – w różnych miejscach i okresach. Piszę, gdzie najpierw i dlaczego właśnie tam.

Zagłada była wpisana w politykę nazistowską od początku okupacji?

– Na ten temat trwają od dziesięcioleci spory. Historycy dyskutują, kiedy zapadła decyzja o wymordowaniu Żydów w komorach gazowych. Lata temu dominował pogląd, że Hitler od początku planował Zagładę. Po wieloletnich badaniach okazało się, że to znacznie bardziej skomplikowane.

Kiedy w 1939 r. naziści zaczęli okupację centralnej Polski, znalazło się tam ponad 2 mln Żydów. Naziści, zarówno w Berlinie, jak i na terenach okupowanych, zastanawiali się nad różnymi sposobami, jak ten problem rozwiązać, a fizyczna eksterminacja nie była wpisana od początku w ich działania. Podjęcie przez władze III Rzeszy takiej decyzji spowodowane było całym szeregiem czynników. Hitler był oczywiście patologicznym, rasistowskim antysemitą, ale to, że Żydów wymordowano w komorach gazowych, nie było prostą konsekwencją tej postawy.

Można sobie wyobrazić mniej tragiczny scenariusz dla Żydów? Stawiają opór, a pomoc z zewnątrz jest większa?

– Można, ale to nie jest rola historyka. My powinniśmy się starać obiektywnie przedstawić, jak było.

Czy skala polskiej pomocy instytucjonalnej – państwa podziemnego, rządu w Londynie – mogła być większa? Zrobili wszystko, co mogli?

– Oczywiście, że nie. Nigdy nie jest tak, że robi się wszystko, co było możliwe. Dla rządu w Londynie i polskiej konspiracji Żydzi stanowili problem drugorzędny lub nawet trzeciorzędny.

Nawet gdy w drugiej połowie 1942 r. mordowano większość polskich Żydów?

– Nawet wtedy. Struktury Polskiego Państwa Podziemnego relacjonowały, co się działo. Przyjęły postawę obserwatora. Aż do jesieni 1942 r., kiedy wyłonił się Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom im. Konrada Żegoty, który w grudniu przekształcił się w Radę Pomocy Żydom przy Delegaturze Rządu na Kraj.

Ta organizacja powstała jednak w dużej mierze spontanicznie. Odgrywali w niej dużą rolę ludzie związani z AK, zwłaszcza z Biurem Informacji i Propagandy.

Podejmowali różne działania, ale ich skala była niewielka. Nie tylko w zestawieniu z ogromem zbrodni.

Piszę o tym kolejną książkę, tym razem już ściśle naukową.

Ale należy pamiętać, że także z punktu widzenia Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych Żydzi nie stanowili problemu. Najważniejsze było wygranie wojny. Podobny punkt widzenia miała polska konspiracja: wygranie wojny, utrzymanie granic oraz substancji narodowej, bo przecież Niemcy Polaków też prześladowali, a sytuacja polityczna wyglądała coraz bardziej fatalnie.

Dla polskich władz na uchodźstwie represje wobec Polaków, np. na Zamojszczyźnie, były o wiele ważniejsze. I nie ma co protestować czy się oburzać, po prostu tak było.

Powinniśmy wymagać od tych, którzy dziś uprawiają politykę historyczną, powściągliwości, bo wiedzy już nawet nie oczekuję. Temat zagłady społeczności żydowskiej w Polsce jest niesłychanie ważny. Nie można go instrumentalizować i w kółko opowiadać o tych nielicznych Polakach, którzy pomagali Żydom.

Było ich niewielu?

– Oczywiście. Ta pomoc często była udzielana za pieniądze i wcale nie na masową skalę. Udzielano jej w bardzo trudnych warunkach, i to wcale nie ze względu na Niemców, tylko – niestety – naszych współobywateli.

Moja książka nie jest jednak o tym. Starałem się pokazać przede wszystkim ogromną skalę Zagłady. Mam nadzieję, że gdyby wiedza Polaków o niej była większa, to wypowiadaliby się w sposób bardziej odpowiedzialny.

Może to nie tylko niewiedza, lecz także wyparcie?

– Jest wiele interpretacji. Energia setek, może tysięcy pasjonatów idzie przecież w upowszechnianie wiedzy o Zagładzie. Mówi się o tym.

I niewiele z tego wynika.

– Najprawdopodobniej Zagłada nie jest wyjątkiem. Gdy się patrzy na badania przeprowadzone przez Muzeum II Wojny Światowej, można pomyśleć, że to szerszy problem. Znalazło się tam np. pytanie o Polaków z okresu II wojny światowej, z których możemy być dumni. Na czwartym miejscu znalazła się Irena Sendlerowa; to efekt ośmiu lat nieustannego wbijania ludziom do głowy propagandy. Ustępuje tylko generałom Władysławowi Sikorskiemu i Władysławowi Andersowi oraz ojcu Maksymilianowi Kolbemu. To absurd zupełny! Dopiero na dziesiątym miejscu znalazł się pierwszy przedstawiciel AK gen. Emil Fieldorf „Nil”, ale nie dlatego, że stał na czele Kedywu, tylko dlatego, że został zamordowany przez komunistów po wojnie. Generał Bór-Komorowski jest daleko w tyle.

Tak było w 2009 r., dzisiaj pewnie „wyklęci” byliby na pierwszych miejscach.

– Ta hierarchia pamięci to efekt propagandy historycznej, którą odrzucam w całości. Narodowe Siły Zbrojne stają się teraz ważniejsze od AK. Kiedy ludzie nie mają pojęcia, czym są NSZ i czym była AK, wszystko można im wmówić. Na przykład, że NSZ były drugą po AK organizacją zbrojną, a to przecież nieprawda. Mimo to pompuje się w to mnóstwo energii i pieniędzy. To nieodpowiedzialność, której skutkiem jest całkowite pomieszanie pojęć.

Pisze pan o postawie polskiego Kościoła wobec Zagłady?

– W tej książce nie, ale zajmowałem się tym długo, opublikowałem wiele tekstów w Polsce i za granicą. Wiele lat temu napisałem doktorat o traktowaniu tzw. kwestii żydowskiej przez Kościół w latach 30. Żydzi nie byli „swoi”, lecz obcy, wrodzy i niebezpieczni. Z taką postawą wchodziliśmy w wojnę i nie jest prawdą, że zmieniła się ona pod wpływem niemieckich prześladowań.

Z punktu widzenia Kościoła Zagłada nie była szczególnie istotna. Opisywałem korespondencję arcybiskupa Adama Sapiehy z papieżem Piusem XII. W tych przemycanych do Watykanu listach o Żydach nic nie ma. Sapieha pisał o tym, co się dzieje z polskimi księżmi i w ogóle z Polakami, natomiast na temat Żydów, a nawet losu konwertytów nie miał nic do powiedzenia. Nie zwracał na to uwagi. Nie można tego potępiać, trzeba jednak pisać, jak było.

W tym roku ukazał się dodatek „Tygodnika Powszechnego” na temat Sapiehy, w którym prof. Andrzej Chwalba, znakomity historyk, poświęcił temu okresowi w życiu arcybiskupa wiele miejsca. Przedstawił go zupełnie inaczej, jednak źródła mówią co innego. Mamy relację, którą opublikował Władysław Bartoszewski w 1969 r., mówiącą, że Sapieha przekazał ukrywającej się rodzinie żydowskiej kilkanaście metryk chrztu. Jak na wielkiego arcybiskupa to jednak trochę mało. Ale zrobiono z tego legendę.

Z drugiej strony były dzieci żydowskie ukrywane w klasztorach, np. część z siatki Sendlerowej. Nikt tego nie neguje, ale w apologetycznych tekstach czytam, że ta pomoc była masowa, a to niezgodne z faktami.

Jakie są najbardziej fundamentalne mity Polaków na temat Zagłady?

– Głównym problemem jest ignorancja. Z punktu widzenia twórców dzisiejszej polityki historycznej ważne wydaje się to, żeby ludzie wiedzieli, iż obozy Zagłady nie były polskie. I tyle wystarczy, poza tym mogą nie wiedzieć nic.

Drugi problem to niezrozumienie kontekstu. Witold Gombrowicz napisał w 1956 r., że Polacy wojny w ogóle „nie przeżyli”, i coś w tym jest. Nie przemyśleli, nie zrobili nic ze swoim doświadczeniem. Błędem jest przekonanie, że cierpienia Żydów miały dla nich znaczenie.

Prowadzimy teraz w Centrum Badań nad Zagładą wielki projekt, jak wyglądała Zagłada w dziewięciu powiatach. Książka ukaże się wiosną 2018 r. Kiedy pisałem do niej swój tekst, uświadomiłem sobie, że o żadnym aspekcie Zagłady nie należy mówić w oderwaniu od pozostałych. Nie można mówić np. tylko o udzielaniu pomocy, ponieważ to bez sensu. Podobnie bez sensu są różne generalizacje: ilu Polaków pomagało, a ilu nie pomagało? Na niewielkim terenie można sprawdzić, ile było pomocy, wrogości, obojętności. Ilu było gestapowców, żandarmów i granatowych policjantów. Ilu Żydów się ukrywało, a ilu dotrwało do wyzwolenia. Jaka była rola lokalnych struktur AK. Dopiero na tej podstawie coś można powiedzieć.

Im jednak więcej jest polityki historycznej, tym więcej osób i instytucji chce żerować – bo tak to niestety trzeba nazwać – na bohaterskich Polakach, którzy pomagali Żydom. Tak dochodzi do regresu – lata prac specjalistów i edukatorów idą na marne pod ciężarem politycznej konieczności, że trzeba pokazywać Polaków jako naród altruistów.


Akcja Reinhardt. Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie
Dariusz Libionka
Państwowe Muzeum na Majdanku, 2017


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


A visit out of time at Tel Aviv’s Drisco Hotel

A visit out of time at Tel Aviv’s Drisco Hotel

DAVID BRINN


It was originally built by two of the arrivals – George and John Drisco – who named it La Grande Hotel.

THE DRISCO HOTEL – a different level of luxury in Tel Aviv. / (photo credit: Courtesy)

A few years ago, walking back to my car from a visit to a hole-in-the wall music club in a seedy, dilapidated section of south Tel Aviv full of chop shops, one-floor shacks and broken windows, I came upon an apparition that stopped me in my tracks. Down a dark side street sat a pristine two-story wooden house that wouldn’t have looked out of place in my native state of Maine.

Rubbing my eyes and warily trudging over – lest I found myself in the middle of Stephen King alternative-universe fright fest – I read a sign outside the building that identified it as the Maine Friendship House, built in 1866, and restored in the early 2000s.

The next time I saw that house was last week, upon arrival at the Drisco Hotel, a luxury five-star hotel, promoted as being located in Tel Aviv’s American Colony.

Connecting the dots, I realized that the American Colony was founded by a group of some 150 Maine evangelists in 1866 as part of their mission to bring about the Messiah by returning to the Holy Land. They were led by a preacher named George Adams who told them he had bought land for them in Jaffa to put up their wooden houses they had shipped in prefab sections.
According to Avi Zak, the genial managing partner of the Drisco Hotel, Adams had deceived his followers and there was no land in their name.

“They camped out for a long time on what is now the Charles Clore Beach. Eventually, they arrived here, which although it was only a half-kilometer from the walls of Jaffa, was like a desert,” he said, with a wave of his hand addressing Auerbach Street, a quiet oasis with picturesque, wooden-sided buildings and the showcase Drisco Hotel.

It was originally built by two of the arrivals – George and John Drisco – who named it La Grande Hotel. However, between diseases, the non-Maine-like climate and the not-so-friendly Ottoman authorities, within a couple years, most of the Mainers – including the Drisco – returned home.

Templar Ernst Hardegg bought the hotel, renaming it the Jerusalem Hotel, and the newly christened German Colony on Auerbach Street blossomed into an inviting luxury location that hosted the likes of Mark Twain and Thomas Cook.

“The way the building looks now is exactly how it looked in 1940, when the hotel was shut down by the British who came and exiled the owners to Australia and turned it into a military zone and headquarters,” explained Zak.

“On this small street there were two hotels, two restaurants and a guest house until 1940. It was the Vegas of Jaffa, a very happy, touristy place.”
Today, Auerbach Street may not resemble Las Vegas, but it does feel like you’re walking into another era. And the Drisco Hotel is its beacon. Zak and his partners spent 10 years and some $35 million to renovate the structure that had remained abandoned and rundown since 1958.

It’s a handsome venue, enhanced by Ottoman design, marble columns, and detailed floral walls that bring visitors back to a bygone era. The out-of-time feeling is especially striking, since it’s such a short walk to the nearby Noga neighborhood, with its mix and match of hipster cafes and galleries and run-down buildings, and a close hop and jump to Neve Tzedek, Jaffa and the beach.

Its Ottoman design sees an abundance of arched doors and windows in communal areas, with elegant, intricate wall patterns that bring you back a century. The lobby features a plush bar, and a dining room that doubles as the breakfast location and, at night, as George and John, one of Tel Aviv’s most buzzed about restaurants.

THE DRISCO, with 42 rooms, including six rooms in the adjacent Drisco Villa, had its grand debut in 2018.

“The first year was the penetration year, but once tourists understood what we were trying to do, we had a packed 2019. It was extremely busy, with tourists from Britain, Germany, Switzerland and the US who loved the story behind the hotel. But it’s not just a great story, they also appreciated the quality and service of a five-star hotel,” said Zak.

The last year has seen openings and closings due to the pandemic. But since March, the hotel has reopened at full strength, catering to internal tourism for now, and readying for the return of foreign visitors.

You can notice the level of service and attention at the Drisco is different from most hotels. (Parking is available at a public lot around the corner on Eilat St. for NIS 90 for 24 hours). Upon arrival, following a totally efficient prior online check-in, a staff member takes your bags and leads you to a seat by the bar for a complimentary drink, as all the computer work is being handled. It immediately puts you in the right mood for relaxation.

The rooms are spacious, and many feature porches with brilliant views of the sea and of the diverse Tel Aviv skyline. Just as tastefully designed as the lobby, they’re equipped with all the accouterments one would expect at a five-star establishment, including a cappuccino machine, robes and slippers, a huge bathroom and shower. The beds are huge and made to melt into, which creates a major obstacle in actually ever leaving the room.
But on the day of our arrival, there was a very good reason to get up.

To entice the local clientele during the initial reentry period, the hotel has been hosting early evening rooftop concerts on their lovely outside terrace, featuring some of the top Israeli singer/songwriters like Corinne Alal, Dana Berger and Micah Shitrit. Sitting in the balmy Tel Aviv air, with a glass of Merlot and listening to an intimate performance by Peter Roth (of Monika Sex fame) with 25 other guests is a close proximity to heaven on earth as one is likely to get.

Another heavenly experience is dinner at George and John, at the hands of chef Tomer Tal. The dining room was filled to near capacity, mostly with diners from outside the hotel who consider the restaurant their special venue for dining out.

There’s a reason why. My wife’s roasted grouper filet in a fresh tomato glaze, with green pea and celery sauce, was fantastic. But it wasn’t as good as my potato gnocchi with homemade ricotta, black spinach, sun-dried tomatoes from the Drisco’s roof, and a Parmesan broth. Both dishes were sublime, as were the appetizers of Chinese and white cauliflower and Brussels sprouts roasted in marjoram butter, thistle cheese whipped cream and fried sunflower seeds and garlic powder, and the tart yellowtail sashimi with thinly sliced vegetables, grapefruit vinaigrette and lime.

The breakfast the next morning was just as special. Instead of the usual hotel buffet, each table gets its own stand, flowing with breads, cheeses, spreads and salad. An entrée, from a list including delicious French toast and eggs Benedict with salmon, is ordered from the wait staff, and it’s all very civilized, while sitting either in the George and John dining room or al fresco on the side terrace of the hotel.

Of course, all this luxury and pampering comes with a price, and it’s not a low one. However, for a special occasion or just a reward for having survived the last year and a reaffirmation of the good things in life, a stay at the Drisco would be more than justified.


The next time I go back to visit Maine, I’ll try to find relatives of George and John Drisco and thank them.
The Drisco Hotel, Auerbach St 6, Tel Aviv. Tel. (03) 726-9309


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israeli Town Abuzz With Delivery Drones in Coordinated Airspace Test

Israeli Town Abuzz With Delivery Drones in Coordinated Airspace Test

Reuters and Algemeiner Staff


A delivery drone is seen midair during a demonstration whereby drones from various companies flew in a joint airspace and were managed by an autonomous control system in Haifa, in an open area near Hadera, Israel March 17, 2021. REUTERS/Ronen Zvulun

The skies above the Israeli town of Hadera were abuzz with delivery drones on Wednesday as national authorities tested a central control room for safely coordinating the small pilotless aircraft with each other as well as with planes and helicopters.

The popularity of the cheap, low-flying drones, and their potential for ferrying anything from pizzas to prescription drugs between businesses and homes, has stirred fears of mid-air collisions or crashes that could cause casualties on the ground.

“This is an opportunity for the regulators to learn what is needed to establish delivery drones as a daily reality, and for the drone operators to learn what is expected of them in turn,” said Hagit Lidor of the Israel Innovation Authority, one of several state agencies involved in the test.

In the first live trial of a two-year test phase launched in January, rural Hadera’s airspace was turned over to five private firms that flew drones on criss-cross runs designed to test the responses of a control room in the city of Haifa, 35 miles away.

To keep the drones — which went up 20 at a time — no more than 120 yards above ground and no less than 60 yards apart, the control-room staff sent alerts and rerouting instructions to their operators electronically.

“For the first time, we are managing airspace as a single entity, synthesizing drone operators with established civil and military aviation,” said Lidor.

She added regulated commercial drone deliveries in Israel were unlikely before 2023, when the testing is due to end and related matters like legislation would have to be addressed.

Organizers said helicopters or planes were not a planned part of Wednesday’s trial but may be involved in a follow-up in June. Piloted aircraft more commonly seen at low altitudes around Hadera are crop-dusters and para-gliders. The drones were told to steer clear of these by at least half a mile.

All of the drones were equipped with parachutes, to ensure safe landings should they suffer malfunctions, Lidor added


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com