Archive | December 2022

Barbarzyńcy u bram Kijowa


Barbarzyńcy u bram Kijowa

Andrzej Koraszewski


Ochotnicy pomagaja uchodźcom na dworcu PKP Przemyśl Główny.

Dalszy rozwój wojny w Ukrainie jest bez wątpienia najpoważniejszą niewiadomą dzisiejszego świata. Ta wojna może przekształcić się w globalną zawieruchę, ale o tym scenariuszu wolimy nie myśleć. Tu i ówdzie powraca wprowadzony przez Busha termin „oś zła”, który w 2002 roku miał oznaczać państwa siejące terror. Wówczas amerykański prezydent wymieniał w tej grupie przede wszystkim Irak, Iran oraz Koreę Północną. Dziś ta „oś zła” rozrosła się niepomiernie. Obecnie otwartą wojnę prowadzi Rosja, Chiny zaledwie grożą napaścią na Tajwan, Iran podbił cztery kraje arabskie, jest o krok od wejścia w posiadanie broni atomowej i grozi wymazaniem Izraela z mapy świata, Korea Północna broń atomową ma i grozi zarówno Korei Południowej, jak i Ameryce, jest tu jeszcze Turcja, która otwarcie grozi militarną akcją Grecji i otwarcie szykuje się do kolejnego najazdu na tereny kurdyjskie w Syrii i w Iraku. (Afrykańskie wojny ignorujemy, nie zagrażają naszej egzystencji).

Tę oś zła charakteryzuje wrogość i pogarda dla Ameryki, niechęć do demokracji, chorobliwe ambicje sięgnięcia po laur pierwszego supermocarstwa w świecie. W przypadku Rosji to urażona duma utraconej wielkości połączona z kompleksem niemożności. W przypadku Chin zgoła odwrotnie: to nieprawdopodobny sukces gospodarczy, który obudził krwiożerczy nacjonalizm i poczucie mocy; neoosmańskie ambicje Turcji tliły się od dłuższego czasu, ale rządzący są ostrożni i przyglądają się, jak rozwija się sytuacja w innych miejscach i jak daleko mogą się posunąć bez poważnych konsekwencji. Z Iranem sprawa inna, bowiem tu wiara religijna jest ideologią tłumiącą racjonalizm w jeszcze większym stopniu niż w Turcji, chociaż prawdopodobnie dziś bardziej obawiają się własnego społeczeństwa niż jakichkolwiek stanowczych reakcji Zachodu.

Poparcie tych krajów dla rosyjskiej agresji jest ostrożne, ale nie pozostawia wątpliwości. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaki będzie dalszy rozwój sytuacji.

W Polsce kotłuje się dyskusja wokół niemieckiej propozycji wzmocnienia naszych możliwości obronnych i dziwacznych manewrów rządzącej koalicji. Tłum jasnowidzów przewiduje, że ta wojna niebawem się skończy, ale tu i ówdzie zauważa się zmiany, które zaszły na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy.

Rosja przegrała bitwę, która miała się rozstrzygnąć najpierw w ciągu kilku dni, a potem w ciągu kilku miesięcy, zmieniono dowództwo i strategię, przygotowując się do wieloletniej wojny zmierzającej do wyniszczenia Ukrainy.

Wycofali większość swoich wojsk, zamierzając walczyć na odległość, niszcząc infrastrukturę i terroryzując ludność, co jest działaniem wprawdzie kosztownym, ale praktycznie bezkarnym, ponieważ Ukraina nie ma szans na żadne operacje wojenne na terenie rosyjskim.

Powolne niszczenie ukraińskiej energetyki, przemysłu, transportu może być  koszmarem Ukrainy i coraz bardziej kłopotliwym obciążeniem wspomagającego ją Zachodu, po części uspokojonego, że ta wojna zaledwie się tli.

Te przewidywania, to nie tylko obserwacja rosyjskich działań w ostatnim okresie, ale całkiem otwarte zapowiedzi. W początkach października Putin wyraźnie powiedział, że ta „operacja” może trwać długo, nawet do dziesięciu lat. Nawiązując do tej wypowiedzi Putina rosyjska propagandystka, Irena Alksnis napisała, „Będziemy niszczyć Ukrainę buldożerami tak długo, jak długo stosunki z Zachodem nie zostaną uporządkowane”. Buldożery są tu przenośnią, raczej będą to rakiety i drony, których, patrząc jak to wygląda w uboższych krajach, prawdopodobnie nie zabraknie. Przedstawiciel ukraińskiego wywiadu Wadym Skibicki powiedział, że Rosja potrzebuje czasu na kolejny zmasowany atak rakietowy na Ukrainę. – „Zapas pocisków wroga zmniejsza się. Wróg wykorzystuje stare rakiety wyprodukowane w czasach ZSRR, które przed użyciem wymagają przygotowania i odpowiedniej konserwacji”. Rosja jednak zwiększa nakłady na produkcję broni i daje do zrozumienia, że czas nie gra roli.

Rosyjska propagandystka zdaje sobie sprawę z tego, że powolne ludobójstwo sąsiedniego słowiańskiego i prawosławnego narodu może trochę niepokoić część rosyjskiego społeczeństwa, więc uspakaja, że Ukraińcy sami sobie wybrali swój los i w każdej chwili mogą go zmienić.

Doświadczenia świata arabskiego pokazują, że wspólnota wyznaniowa i plemienna nie przeszkadzają w mordowaniu współwyznawców całymi milionami, więc Rosjanie mają nadzieję, że to współczucie dla bratniego narodu nie będzie poważną przeszkodą.

Dla państw „osi zła” jest to cenny eksperyment: w jakim stopniu parasol atomowy chroni agresora przed  militarną interwencją. Bestialstwo oddziałów Islamskiego Państwa Iraku i Syrii (ISIS) mogło być uważane za wybryk religijnego fanatyzmu, bezmiar okrucieństwa wojny domowej w Syrii odpychano od siebie mistrzowskim brakiem zainteresowania setkami tysięcy pomordowanych i milionami bezdomnych uchodźców. (Ci ostatni zaczynają nas interesować, kiedy pojawiają się na naszej granicy, a i to raczej jako moralna podbudowa wewnętrznych sporów politycznych na lokalnej scenie).

Trwająca od ponad dziesięciu lat wojna domowa w Syrii, (w której podtrzymywanie zaangażowany jest Iran i Turcja, obok innych graczy), jest tu lekcją, której nie wolno lekceważyć.

Nowy (od 10 października)  dowódca „operacji specjalnej” generał Sergiej Surowikin, dowodził wcześniej wojskami rosyjskimi w Syrii. Było to głównie lotnicze wsparcie rządowych sił naziemnych, a bestialskie bombardowanie miast zyskało mu przydomek „rzeźnika Syrii”. Jest oskarżany o wydawanie rozkazów celowego niszczenia infrastruktury cywilnej, w tym szpitali, jak i o celowe ataki na dzielnice mieszkaniowe w miastach. Powierzenie właśnie  jemu dowództwa i zmiana taktyki w wojnie z Ukrainą nie jest przypadkową zbieżnością w czasie. Zmasowane ataki rakietowe z terenów Rosji na ukraińską infrastrukturę rozpoczęły się w dwa dni po jego nominacji. Ostrzeliwanie elektrowni atomowej i sygnał o gotowości zniszczenia tamy, to być  może część terroru psychologicznego, jednak jeśli nic się nie wydarzy, rozłożone na lata niszczenie Ukrainy jest praktycznie gwarantowane.

Druga wojna światowa zakończyła się utworzeniem Organizacji Narodów Zjednoczonych, organizacji, która w założeniu miała położyć kres zbrojnym konfliktom mającym na celu wyniszczenie przeciwnika. Spisano piękną Deklarację Praw Człowieka, uchwalono szereg międzynarodowych konwencji, ustanowiono Radę Bezpieczeństwa.

W jakim stopniu te piękne prawa wpłynęły na sposób prowadzenia wojen? Dywanowe bombardowania stały się wstydliwe, niektóre armie faktycznie starają się unikać nadmiaru ofiar cywilnych, broń masowego rażenia używana jest z większym umiarem. Wszystko jednak  zależy od tego, gdzie patrzymy.

Niemal natychmiast po drugiej światowej wojnie konflikt między muzułmanami, hindusami i sikhami w Indiach spowodował około dwóch milionów ofiar śmiertelnych i ponad czternaście milionów uchodźców. Żadne konwencje nie miały najmniejszego wpływu na bezmiar okrucieństwa tego konfliktu. Wojna państw arabskich przeciw Izraelowi miała na celu dokończenie nazistowskiego programu likwidacji narodu żydowskiego, (co strona arabska otwarcie deklarowała). Szacuje się, że w wojnie koreańskiej (1950-1953) zginęło około 3 milionów ludzi (40 tysięcy amerykańskich żołnierzy); brutalność wojsk koreańskich po obu stronach nie różniła się od brutalności działań podczas II wojny światowej. Również armia amerykańska stosowała zmasowane ataki na ludność cywilną (w tym użycie napalmu). W tym samym czasie, zarówno w Związku Radzieckim, jak i w Chinach mordowano miliony ludzi w obozach pracy.

Nikt nie jest w stanie wyliczyć dokładnej liczby ofiar wszystkich konfliktów zbrojnych po drugiej wojnie światowej. Biafra, Kambodża, Bangladesz, Rwanda, Sudan to ludobójstwa, które kosztowały miliony ludzkich istnień. Międzynarodowe prawa i konwencje nie zmieniły natury konfliktów. Gorące fronty zimnej wojny znajdowały się daleko od Europy ponieważ parasol atomowy skłaniał do unikania starć między supermocarstwami. Tradycyjne wojny coraz częściej zmieniały się w wojny hybrydowe, w wojny obliczone na powolne wyniszczenie przeciwnika, jedno pewne, ani trochę nie zmalał stopień okrucieństwa, które ujawnia się natychmiast w sytuacji przyzwolenia na mordowanie.

Kiedy czytamy dziś doniesienia o odkryciach w wyzwolonych przez Ukraińców miejscowościach, o torturach, mordach, o gwałtach i rabunkach, mamy wrażenie, że koszmar masowej morderczej przemocy przeniósł się z książek i filmów w pobliże naszej rzeczywistości. Przypisywanie tego barbarzyństwa wyłącznie rosyjskiej i radzieckiej tradycji może być błędem.

Czy powinniśmy patrzeć na to przez pryzmat lektur takich jak Zmierzch przemocy Stevena Pinkera z jednej strony, a z drugiej takich jak Ciemna strona człowieka Michaela P. Ghilgleiriego? Pinker pokazuje jak na przestrzeni całej ludzkiej historii przemoc maleje, mordów jest mniej, sadystyczne okrucieństwo topnieje, jesteśmy mimo wszystko coraz bardziej cywilizowani. Dane nie pozostawiają wątpliwości. Jednak to nasze ucywilizowanie wydaje się cienkie jak lakier na paznokciach.

Amerykański prymatolog, profesor antropologii i weteran wojny w Wietnamie, Michael P. Ghilgleiri dokumentuje podobieństwo zachowań ludzkich i zachowań szympansów; przypomina, że jesteśmy częścią świata zwierzęcego i że nasza skłonność do przemocy i okrucieństwa mają swoje korzenie w naturze, którą z trudem przezwyciężamy dzięki kulturze, rozwojowi prawa, uświadamianiu sobie kosztów przemocy. Warto jednak pamiętać, że wszyscy bez wyjątku jesteśmy potomkami okrutnych morderców, ale również to, że ta cienka cywilizacyjna warstewka może w każdej chwili pęknąć, a mordercze instynkty mogą zostać błyskawicznie rozbudzone niemal w każdym społeczeństwie (chociaż w jednych łatwiej, a w niektórych nieco trudniej).

Wielu zastanawiało się nad pytaniem, jak naród Goethego zmienił się w ciągu kilku lat w naród Hitlera? Nigdy nie było żadnego narodu Goethego, był naród zdolny i chętny do ludobójstwa i pojawił się zręczny demagog, który umiał tę zdolność i ochotę wydobyć w jej skrajnej postaci. Warstewka ucywilizowania rozleciała się w ciągu kilku lat.

Obserwujemy dziś w mediach interesujący spór o rozmiary ukraińskich strat podczas tej wojny. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen opublikowała oświadczenie, w którym podała statystyki dotyczące zabitych w wojnie Ukraińców. Dane mówiły o 20 tys. cywilów i 100 tys. ukraińskich żołnierzy. Oficjalne dane ukraińskie są niższe, szacuje się, że zginęło między 10 a 13 tysięcy ukraińskich żołnierzy zaś cywilów znacznie więcej.

Ciekawe jest w tym doniesieniu stwierdzenie doradcy ukraińskiego prezydenta, Mychajła Podolaka, który powiedział, że Rosja była w stanie zmobilizować tak wielu ludzi, ponieważ pozwoliła im zabijać i gwałcić.

Patrząc na to, jak wielu młodych Rosjan próbowało uciec od mobilizacji, nie jest to cała prawda. Jednak oczekiwanie, że rozłożonej na długie lata koszty tej wojny doprowadzą do buntu rosyjskiego społeczeństwa może być nadmiernie optymistyczne. Barbarzyńcy nie stoją już bezpośrednio u bram Kijowa, zmierzają teraz do zagłodzenia mieszkańców zarówno stolicy, jak i całej Ukrainy.


Andrzej Koraszewski

Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.

Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii. Facebook


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


A Tale of Two Narratives

A Tale of Two Narratives

Martin Sherman / JNS.org


A menorah. Photo: Wikimedia Commons.

At the heart of the Israeli-Palestinian conflict lies a clash of two narratives.

On the one hand, there is the stirring, fact-based Zionist narrative. On the other, there is the fabricated “Palestinian” narrative—which, as one senior PLO official openly admitted, “serves only tactical purposes,” one of which is to be “a new tool in the continuing battle against Israel.”

Although enormous international efforts have been invested in futile endeavors to portray these two narratives as reconcilable, the truth is that they are inherently and incontrovertibly mutually exclusive. Either one of them will prevail, absolutely and exclusively, or the other will.

It is becoming ever clearer with the passage of time that the reason for this unfortunate impasse is that Palestinian Arab enmity towards a Jewish state does not arise from anything the Jews do, but from what the Jews are.

This enmity, therefore, can only be dissipated if the Jews cease to be.

Successive Israeli governments, cowed by left-leaning civil society elites, have refused to articulate this “inconvenient truth” and refrained from formulating policy that takes it adequately into account.

Accordingly, they have perpetuated the myth that there is some fictional “middle ground” that, if found, would leave both sides not totally unaggrieved, but still satisfied enough to eschew violence.

The clash of two narratives

If the key issue is irreconcilable claims of sovereignty over a given geographical area, driven by mutually exclusive national narratives, which claim and which narrative should prevail?

Although there is seldom agreement among political scientists on issues relating to nations and nationalism, there is a consensus that a discernibly unique identity is a crucial precondition for validating claims to national sovereignty and nationhood.

It is beyond dispute that Jews have a far stronger claim to a distinct national identity, and hence the right to sovereign nationhood, than most nations—particularly the Palestinian Arabs.

The Jews have a unique language, unique script, unique religion, unique history and heritage, unique calendar, unique customs, unique everything.

By contrast, Palestinian Arabs can point to nothing unique in any of these areas—not in language, not in religion, not in script, not in customs, not in anything.

Moreover, the Palestinian Arabs admit that they are part of a wider national grouping. Thus, Article 1 of the Palestinian National Covenant proclaims: “The Palestinian Arab people are… part of the Arab nation.” Article 12 baldly admits that a separate Palestinian identity is merely a temporary ruse to further wider Arab interests.

Thus, at an Arab League summit in 1987, convened in Amman, the late King Hussein of Jordan conceded that Palestinian identity was merely a response to Jewish national claims and was not driven by any authentic endogenic sentiment of uniqueness. He declared, “The appearance of the Palestinian national personality comes as an answer to Israel’s claim that Palestine is Jewish.”

From this, we are compelled to conclude that, if there were no Jewish claims to “Palestine,” there would be no Palestinian Arab claims. Therefore, these claims are merely a derivative of Jewish claims, without which they would not exist.

Clearly, if the Zionist claim has demonstrable validity over the irreconcilable, mutually exclusive counter-claim by the Palestinian Arabs, then the Zionist claim must prevail—exclusively and absolutely.

Expression of Jewish sovereignty

In a Jewish nation-state, Jewish people ought to comprise the sole and exclusive source of political sovereignty.

Non-Jewish residents should—as explicitly stated in Israel’s Declaration of Independence—enjoy full equality regarding individual civil rights, including the right to vote, but no collective national rights.

In a Jewish state, the national flag should bear the Star of David, not a crescent moon or cross; the state symbol should be the menorah, not an Arabian scimitar or a Crusader sword; the official day of rest—the Sabbath—should fall on Saturday, not Friday or Sunday; the national anthem should refer to the yearning of a Jewish soul, not a multicultural one of “all its citizens.”

In a Jewish state, there should be Judeo-centric legislation, enshrining the Law of Return for Jews in the Diaspora, but not the “right of return” for diasporic Palestinian Arabs.

Public life should be conducted, and the yearly calendar constructed, according to Jewish tradition and Zionist heritage. Hebrew, not Arabic or English, should be the hegemonic means of communication in commerce, academia and legal proceedings.

Any individual who actively rejects this should not continue to live within the frontiers of the country. There is absolutely nothing undemocratic about this. Indeed, it is a necessary precondition for sustainable democratic rule.

As John Stuart Mill reminded us: “Free institutions are next to impossible in a country… without fellow-feeling… [generated by] identity of political antecedents; the possession of a national history, and consequent community of recollections; collective pride and humiliation, pleasure and regret, connected with the same incidents in the past.”

Without this, he warns, “The united public opinion, necessary to the working of representative government, cannot exist.”

More than a random amalgam

For those who might throw up their hands in a show of politically-correct horror, current events in the region ought to serve as a sobering reminder that a cohesive nation—and hence a stable nation-state—is more than a random amalgam of the inhabitants of a given territory, bound by nothing more than the accident of their geographic location.

Any doubts as to the continuing validity of this historic insight should swiftly be dispelled by the spectacle of gore and guts across the splintering Arab world in places such as Syria, Iraq, Libya and Yemen. In these places, it is clear that “the united public opinion, necessary to the working of representative government” does not exist.

Of course, much has yet to be laid out regarding the “intellectual arsenal” that needs to be marshaled to preserve Israel as the nation-state of the Jews. But a clear idea of the superior Jewish claims to sovereignty, the expression of that sovereignty in the Jewish nation-state and the need for a muscular and adequately-funded public diplomacy offensive to promote and protect it, is an indispensable initial building block required to commence the assembly of such an “arsenal.”


Dr. Martin Sherman spent seven years in operational capacities in the Israeli defense establishment. He is the founder of the Israel Institute for Strategic Studies (IISS), a member of the Habithonistim-Israel Defense & Security Forum (IDSF) research team and a participant in the Israel Victory Initiative.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Palestinians Fire on Israeli Forces Securing Entry of Jewish Worshippers to Joseph’s Tomb

Palestinians Fire on Israeli Forces Securing Entry of Jewish Worshippers to Joseph’s Tomb

Algemeiner Staff


A general view of Joseph’s Tomb in the West Bank city of Nablus. Photo: Nasser Ishtayeh / SOPA Images/Sipa USA via Reuters

Israeli forces exchanged fire on Wednesday night with armed Palestinians in the West Bank city of Nablus, the military said, while securing the entrance of Jewish worshippers into Joseph’s Tomb.

Some 1,000 worshippers visited the religious site, according to local media, a longtime flashpoint that has seen multiple clashes between Israeli forces and Palestinian militants, and was vandalized by Palestinian rioters earlier this year.

In response, “armed Palestinians hurled explosive devices and fired toward the soldiers, endangering their lives,” the military said. Troops responded with live fire and identified hits, though the military did not specify how many.

While no Israeli injuries were reported, Palestinian sources said Ahmed Daraghmeh, 23, was killed in the overnight exchange, and five other Palestinians wounded.

Lt. Col. Richard Hecht, the IDF’s international spokesperson, noted on Thursday that Hamas, the Islamist group that controls the Gaza Strip and has been blacklisted as a terrorist organization by Israel, the US, and the European Union, posthumously celebrated Daraghmeh “as a holy martyr.”

Israeli forces earlier faced gunfire during three attacks in the Nablus area on Tuesday, which were claimed by a newer Palestinian armed faction, Lion’s Den, but resulted in no injuries, local media reported.

Israeli military activity continued in the West Bank on Thursday, with Israeli forces apprehending a suspect with five handguns in his possession in the Jordan Valley area, near the town of al-Auja, around four miles from the Jordanian border.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Czy jesteście winni? – pytał w 1945 roku zwykłych Niemców amerykański dziennikarz

Berlin, Brama Brandenburska i budynek Reischstagu, zniszczone w 1945 r.


Czy jesteście winni? – pytał w 1945 roku zwykłych Niemców amerykański dziennikarz

Dwight Macdonald


Dwight Macdonald

Rozkaz zabraniający bratania się z niemieckimi cywilami działa tylko w obecności żandarmerii wojskowej. “Mamy nienawidzić ludzi, być twardzi. Ale kiedy tylko kończy się walka, zaczynamy im współczuć”. Z cyklu “Adam Michnik poleca”.

Od redakcji

W nowojorskim piśmie „politics”, w numerze z kwietnia 1945 r., jego szef i wydawca Dwight Macdonald wziął na warsztat temat zbiorowej winy i sposobu myślenia, który każe jej się wszędzie doszukiwać. Taką postawę uosabiał w jego oczach Max Lerner (rocznik 1924), pod koniec wojny analityk wojskowy, dziennikarz. Był on jednym z ulubionych celów polemik Macdonalda wśród liberalnych intelektualistów.

*

Naród niemiecki zawiódł Maxa Lernera. Tylko tak można to ująć: zawiódł go i niemal złamał jego wielkie postępowe serce. Lerner, w mundurze korespondenta wojennego, jechał swoim jeepem za posuwającą się w głąb Niemiec amerykańską 9. Armią, kiedy natknął się na dużą grupę niemieckich cywilów.

„Było wilgotne popołudnie – pisze. – Gromadzili się pod cementową szopą otwartą na jednym końcu. Była tam kobieta z kilkutygodniowym dzieckiem, był też staruszek, lat 87. Większość stanowili mężczyźni i kobiety w wieku ok. 40 lat i starsi, z dziećmi. Prawie sami rolnicy” (pismo „P.M.”, 4 marca 1945 r.).

Przez trzy dni ukrywali się w piwnicach, a w tym czasie amerykańskie działa niszczyły ich wioskę w ramach „wojny, którą sami wywołali”. (Brak doprecyzowania, w jaki sposób „sami ją wywołali”).

Lerner wysiadł ze swego jeepa i zapytał ich: – Czy jesteście winni? Nie uzyskał odpowiedzi od dziecka, ale pozostali odparli, że nigdy nie ufali Hitlerowi ani go nie lubili, że zawsze uważali nazistów za zbrodniarzy i że są katolikami, a więc z powodów religijnych nie zgadzali się z polityką Hitlera.

Dlaczego więc – pyta Lerner z tą swoją żelazną logiką, po którą sięga, gdy wpuszcza w maliny kogoś, kto nie potrafi znaleźć odpowiedzi – pozwoliliście nazistom robić te straszne rzeczy?

Zgodnie odpowiedzieli, że „poddali się sile i tylko sile”. Ale to nie podoba się Lernerowi; zwraca on uwagę drżącym, oszołomionym bombardowaniami rolnikom, że mieszkańcy Francji, Belgii, Polski i Rosji nie poddali się niemieckiej sile; dlaczego więc oni się poddali? (Uwaga: według wiarygodnych źródeł wszystkie powyższe kraje były zaangażowane w wojnę przeciwko Niemcom).

To był świetny strzał: „Zamilkli”. (Różnie można interpretować to milczenie). Nawet po tym niektórzy z tych prostych chłopów najwyraźniej nie rozumieli, z jakim zwierzęciem mają do czynienia; byli przecież przyzwyczajeni do cywilizowanego społeczeństwa wieprzy. Poprosili więc Lernera o dobre słowo o ich lokalnym szefie policji, który wykorzystał swoje oficjalne stanowisko (prawdopodobnie narażając siebie samego), „aby osłonić ich przed surowością nazistowskiego reżimu”. Pominiemy reakcję Lernera na tę kwestię.

Niemieccy uciekinierzy ze wschodu, Berlin, czerwiec 1945 r.

On ich uratuje

„Wyjechałem stamtąd przybity i zniechęcony – pisze Lerner. – Zbrodnią tych ludzi było raczej tchórzostwo i moralna bezduszność niż aktywny udział w czynach przestępczych. (…) U nikogo nie znalazłem moralnej siły, by zmierzyć się z faktem winy. Reakcją były jedynie protesty: nie byli odpowiedzialni za to, co się stało”. Nawet dziecku najwyraźniej brakowało poczucia odpowiedzialności za Hitlera, co pokazuje, jak immanentną częścią niemieckiego charakteru narodowego jest moralna bezduszność.

Lerner uważa jednak, że wśród robotników być może znajdzie lepszy „materiał” niż wśród rolników i klasy średniej. „W Akwizgranie znaczna część klasy robotniczej jest prawdopodobnie do uratowania”. Zatem skoro tym, co zniechęca Lernera do Niemców, jest fakt, że tak wielu z nich zaprzecza, jakoby byli za nazizmem, moralna wyższość robotników z Akwizgranu musi polegać na tym, że przyznają oni, iż nie zostali zmuszeni do poparcia Hitlera, lecz zrobili to z własnej woli i dlatego są odpowiedzialni za zbrodnie nazistów. To, że niemiecka klasa robotnicza była pronazistowska, staje się dla Lernera źródłem satysfakcji.

Proszę nam wybaczyć, że na tę nowatorską informację – dotychczas nieodnotowaną w badaniach nad nazistowskimi Niemcami – zareagowaliśmy bez wielkiego entuzjazmu.

Ach, te mundury… Te złote gwiazdy…

Ale Lerner potrafił donieść w tym samym numerze „P.M.” o szczęśliwszym doświadczeniu, które, jak się wydaje, przywróciło mu wiarę w ludzką naturę. Poświęca całą stronę na opisanie, ze wszystkimi szczegółami, emocjonującej wizyty dwóch radzieckich generałów majorów, którzy odwiedzili 9. Armię. Spotkanie z tymi osobistościami napełniło wielkie, postępowe serce Lernera ogromnym ciepłem, tak jak postawa niemieckich chłopów napełniła je przygnębieniem. Byli znacznie lepiej niż owi chłopi ubrani: „olśniewające mundury i długie płaszcze polowe uszyte z bogatego materiału, obcisłe zielone spodnie i długie czarne buty, do tego błyszczące złote gwiazdy na ramionach”. Byli też znacznie ważniejsi.

Lerner z zachwytem relacjonuje ciekawostki z ich wizyty: jak to doszło do „kryzysu wojskowego”, gdy okazało się, że nazwisko gen. Iwana Susłoparowa zostało zapisane z błędem; jak jeden z nich „wykazał się bogatą znajomością amerykańskiego slangu”; jak drugi poklepał mapę ścienną, gdy ją mijał (nie zostało wyjaśnione, o co chodziło).

W końcu byli to radzieccy generałowie, generałowie ludowi, generałowie demokratyczni, w sumie niosący inspirację generałowie, generałowie stojący po Słusznej Stronie, po stronie Ludu, po stronie Jałty. Tak, to byli ludzie w typie Maxa Lernera – postępowi, demokratyczni i zwycięscy, nie jak ci nędzni niemieccy rolnicy w swych podartych ubraniach, mieszkańcy zniszczonych domów, ludzie z głodem wypisanym na twarzach, ci, którzy bezdusznie i tchórzliwie nie chcieli lizać butów akredytowanego korespondenta wojennego „P.M.”.

Berlin, tramwaje na Oranienstrasse zniszczone po alianckich nalotach 3 lutego 1945 r.

Goethe, wydanie kieszonkowe

W tym samym numerze „P.M.” ukazał się jako artykuł redakcyjny tekst Tomasza Manna. XX-wieczny Goethe (wydanie kieszonkowe) rozprawia o swoich rodakach (wątpi w „słuszność litości”) i raczy nas fragmentami swoich dzienników z lat 1933 i 1934. Kluczowy fragment:

„Brak wyczucia zła, jakim wykazały się duże masy narodu niemieckiego, był i zawsze będzie karygodny. Szaleństwo, jakie ten wiecznie żądny wrażeń naród zaczerpnął z zatrutego źródła nacjonalizmu, tworu głupców i kłamców, musi spotkać się z zapłatą. [Nie jest to zbyt długie zdanie jak na Goethego, nawet kieszonkowego – D.M.]. Nie można wymagać od wykorzystanych narodów Europy, aby wyznaczyły linię podziału między »nazizmem« a narodem niemieckim. Jeśli istnieje coś takiego jak Niemcy jako jednostka historyczna, to istnieje również coś takiego jak odpowiedzialność – zupełnie niezależnie od niepewnego pojęcia winy”.

Teraz Tomasz Mann sam należy do tego „historycznego podmiotu zwanego NIEMCY”, używa języka niemieckiego, jest NIEMCEM. Jeśli porzucimy „niepewne pojęcie winy” i uczynimy jednostkę moralnie odpowiedzialną za czyny „historycznego podmiotu”, w którym się urodziła, to Tomasz Mann jest jak najbardziej tak samo winny jak jego współtowarzysze Niemcy drżący pod alianckimi bombami i pociskami w ruinach swoich domów; te biedne diabły, które Mann – w złym guście i dając dowód nieludzkiego charakteru – osądza w tak faryzejski sposób. Jeśli porzucimy „niepewne pojęcie winy”, to położenie Manna staje się tu rzeczywiście niepewne. Czy w końcu jest on, czy też nie jest członkiem owej „historycznej jednostki”, Niemiec?

Nie wolno się bratać z niemieckimi cywilami

Byłoby smutne, gdyby powyższe przykłady stanowiły sumę myślenia „naszej strony” na temat odpowiedzialności narodu niemieckiego. Ale na szczęście dla honoru rasy ludzkiej są tacy, którzy głoszą przeciwne opinie. Szczególnie dramatycznym przykładem jest wywiad Associated Press z 8 marca z sierżantem Francisem W. Mitchellem z Nowego Jorku, służącego w jednym z pierwszych amerykańskich oddziałów, które weszły do Kolonii.

Często dawało się zauważyć, jak bardzo brutalni i żądni krwi są cywile, bardziej niż ci, którzy prowadzą prawdziwą walkę. Potwierdzają to uwagi sierżanta Mitchella. Opowiada on, jak Niemcy wypełzali ze swoich piwnic i przynosili piwo, chleb, dżem i precle dla amerykańskich żołnierzy:

„Były to głównie dzieci i starcy – jakby bezradni i szczęśliwi, że nikt ich nie zabija. Trudno jest zachować chłód, kiedy ludzie zachowują się przyjaźnie; także my, Amerykanie, zwykliśmy mieć pewien szacunek dla starych ludzi”.

Rozkaz zabraniający bratania się z niemieckimi cywilami, dodał sierżant, działa tylko w obecności żandarmerii wojskowej. „Mamy nienawidzić ludzi, być twardzi. Ale kiedy tylko kończy się walka, zaczynamy im współczuć”.

To wspaniała rzecz móc zobaczyć to, co znajduje się tuż przed twoim nosem.


Dwight Macdonald – 1906-82, amerykański pisarz i dziennikarz, badacz i krytyk kultury masowej.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Archaeologists find world’s oldest narrative story, and it’s intense

Archaeologists find world’s oldest narrative story, and it’s intense

AARON REICH


The carvings depict a man holding his penis flanked by leopards, and another man holding a snake standing next to a bull.
.

The male figure situated between two leopards.
(photo credit: K. Akdemir)

Archaeologists have managed to uncover what is believed to be the oldest narrative depiction in history: A man holding his penis while being flanked by leopards, and another man sitting near a bull and holding a snake, according to a new study.

Discovered in southeastern Turkey, the carving is important because not only does it depict a narrative, meaning a story, but the carving itself is dated to the ninth millennium BCE – over 11,000 years ago.

The findings of this study were published by Istanbul University archaeologist Eylem Özdoğan in the peer-reviewed academic journal Antiquity.

What is the world’s oldest drawn story?

Many people have widely cited the famous Epic of Gilgamesh as the world’s oldest story. 

This is not exactly true, however. While it is the oldest epic poem and it is one of the most influential pieces of writing in history, it was only from the 18th century BCE.

The male figure in high relief. (credit: K. Akdemir)

Stories, however, have been a part of human culture for far longer. 

Rather, they seem to have been formed alongside the development of primitive human societies, with evidence of it first cropping up in the Neolithic era.

This particular era was defined by a number of things, most notably humans abandoning the hunter-gatherer lifestyle for a more sedentary agricultural life.

Here, evidence starts to crop up due to prolonged human settlement, which allows researchers to see how social roles developed, and so on. This also can see some links to symbols and rituals, which are inherently linked to stories.

In other words, seeing early stories can tell about the society that made them.

This story in particular is told in the form of carvings in Sayburç, Turkey near the Syrian border.

These carvings depict five figures in two scenes. The first scene depicts a human holding his penis in his right hand, with round protrusions on the knees implying he is bent forward while sitting. Standing on both sides of him are two leopards, each with open mouths with teeth and curled tails, with one leopard having a visible penis.

The second scene depicts another human, this one with his penis on his abdomen and squatting down. In his hand is what appears to be either a snake or a rattle, head pointing to the ground. Standing next to the man is a bull, with both horns visible.

Notably, the second scene has the human with his back turned to the three figures in the first scene.

So what does it mean?

Well, there are a few things we can tell right off the bat, especially when comparing it to other Neolithic carvings.

First, the use of the penis seems to mainly be a form of showing gender. Secondly, we can see that the dangerous aspects of animals, such as leopard teeth and bull horns, are shown emphasized. 

Both of these are common in other Neolithic carvings.

What is different, however, is that the two carvings form a narrative, a story in their own right. 

As for the meaning of the story, we may not know specifics, but it seems to be a comment on the relationship between humans and animals. 

Later Neolithic art would show humans and animals stacked on top of each other, such as humans carrying animals.

But these carvings have humans and animals on the same horizontal level. 

But what does that mean? That’s the part we aren’t sure about. Most likely, however, the progressing narrative story in these two scenes seems to indicate that this is meant to indicate specific events or stories are being told.

What those stories are, however, isn’t clear.

Speaking to science news outlet LiveScience, Neolithic archaeologist Jens Notroff, who was not involved in the study, explained that most likely, there are references here that modern humans won’t recognize.

“Unfortunately, while the Neolithic hunter may have easily recognized its message,” he told LiveScience, “we are still lacking an understanding of the actual narrative.” 

However, that doesn’t mean it will stay a mystery forever.

The area in Sayburç is still being excavated, and there is more work to be done. There may be more carvings to find nearby. Perhaps the missing pieces are still waiting to be found.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com