Tag Archive | Najwiekszy blog emigracji marca’68

Polityczne gry w Hadze

Polityczne gry w Hadze


Gerald M. Steinberg

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Większość międzynarodowych inicjatyw politycznych o dobrych intencjach nie kończy się dobrze i Międzynarodowy Trybunał Karny [ICC] nie jest tu wyjątkiem. ICC stworzono w kontekście negocjacji, które zakończyły się Statutem Rzymskim i już wówczas było jasne, że Izrael jest głównym celem, szczególnie dla państw arabskich i dla antyizraelskich grup, które twierdzą, że orędują za przestrzeganiem prawa międzynarodowego i prawami człowieka. Fasada może być prawna, ale w praktyce jest to polityczna instytucja.

Przez ostatnich dwadzieścia lat ci polityczni aktorzy nieustannie prowadzili kampanię, której celem było postawienie Izraela przed ICC i wydawali na to miliony dolarów, euro i funtów. Jednym z przywódców tego przemysłu jest Human Rights Watch, na czele którego przez cały ten okres stał aktywista z obsesją na punkcie Izraela (Kenneth Roth). Roth zatrudnił licznych antyizraelskich aktywistów, włącznie z Omarem Shakirem. Amnesty International prowadziła podobne starania, choć z mniejszymi wpływami. Równolegle szereg palestyńskich NGO, ściśle związanych z OWP oraz organizacja Terrorystyczna LFWP dokładały się do kampanii, działając w towarzystwie tych co zawsze izraelskich grup.

Finansowanie tej kampanii przez rządy europejskie było niezbędne dla całego procesu. Cztery palestyńskie NGO – Al-Haq, Al-Dameer, PCHR i Al Mezan – są bezpośrednio finansowane przez rządy szwajcarski, holenderski, szwedzki i duński, a granty dla nich określają, że mają dokumentować „zbrodnie wojenne” i podobne oskarżenia. Inne grupy zaangażowane w ten proces otrzymują finansowanie z Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemiec i innych krajów.

Oskarżenia wysuwane przez te grupy są powielane automatycznie i promowane intensywnie przez Radę Praw Człowieka ONZ i przez media. Te raporty rozpoczęły się w 2002 roku fałszywymi oskarżeniami o „masakrę w Jenin”, po czym nastąpiło wiele innych, włącznie z Raportem Goldstone’a w 2009 roku i raportem ONZ o starciach na granicy Gazy w tym samym roku. Wszystkie w zasadzie ignorowały palestyński terroryzm i ataki rakietowe, wzmacniając tym oskarżenia o izraelskie „zbrodnie wojenne”.

Teoretycznie celem ICC jest dostarczanie dowodów do pociągania do odpowiedzialności najgorszych tyranów i zbrodniarzy wojennych świata, szczególnie w krajach, gdzie nie ma rzetelnie funkcjonujących sądów lub rządów, by wymierzyć im sprawiedliwość. Olbrzymia kampania zaprojektowana do sztucznego wepchnięcia Izraela w centrum agendy Trybunału nie tylko wymazuje historię konfliktu, ale, co ważniejsze, jest fundamentalnie niemoralna.

W tej sytuacji i po 21 latach decyzja prokurator była właściwie do przewidzenia. Niestety, rząd Izraela nie rozumiał groźby i wymagań dobrej strategii. Obronną strategią prawników IDF i innych była próba pokazania, że izraelski proces sądowniczy sprawia, że zewnętrzna interwencja jest niepotrzebna. Ponieważ jednak ICC jest organem politycznym, te wysiłki zostały zignorowane.

W odróżnieniu od tego agresywna strategia polityczna i dyplomatyczna oparta na zagrożeniu już mizernemu budżetowi ICC i, być może, jego dalszemu istnieniu, nadal może zwyciężyć. USA, które podobnie jak Izrael nie podpisały Traktatu Rzymskiego, już potępiły ten ruch, ale presja samej Ameryki prawdopodobnie nie wystarczy na zmianę decyzji prokurator.

Waszyngton i Jerozolima muszą rozszerzyć ten kontratak na inne demokracje, których suwerenności grozi ICC. Wielka Brytania z premierem Borisem Johnsonem jest prawdopodobnie sojusznikiem – brytyjscy żołnierze wysłani do walki w Afganistanie i Iraku także są celem kampanii prowadzonych przez NGO w ICC. Australia i być może Kanada są także potencjalnymi sojusznikami.

Pytaniem jest, czy Europa mimo poparcia dla zaangażowanych w tę farsę NGO znajdzie w sobie dość niezbędnego, politycznego hartu. Gdyby kraje takie jak Holandia, Norwegia i Dania powiedziały Trybunałowi, że jego przetrwanie zależy od zakończenia tego antyizraelskiego – a wielu powiedziałoby, antysemickiego – polowania na czarownice, mogłyby naprawić część wyrządzonych przez siebie szkód


Gerald Steinberg – Urodzony w Wielkiej Brytanii, studiował fizykę i równolegle historię Bliskiego Wschodu, ma doktoraty z fizyki i z teorii zarządzania, jest profesorem nauk politycznych na Bar Ilan University. Założyciel NGO Monitor, instytutu śledzącego działalność międzynarodowych NGO na Bliskim Wschodzie.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


EVANGELICAL ZIONISTS AND THE FEAST OF TABERNACLES

EVANGELICAL ZIONISTS AND THE FEAST OF TABERNACLES

MIKE EVANS


EXALTING IN Sukkot at the Western Wall. (photo credit: MARC ISRAEL SELLEM)

The Feast of Tabernacles, or in ancient Hebrew, Sukkot, is a week-long holiday that takes place in the early fall, at the start of the Jewish calendar year. This holiday commemorates the miraculous shelter and protection of the “Clouds of Glory” over the people of Israel as they traveled from Egypt to the Holy Land. As G-d protected his chosen people during these times, the Jewish people celebrate and reaffirm their trust in His providence by building and dwelling in a Sukkah –an outdoor hut of temporary construction with a roof covering of branches or leaves – for the duration of the holiday. This holiday was one of three occasions during biblical times that Jews from around the world would pilgrimage to Jerusalem for the festivities.

Today, the Feast of Tabernacles’ celebrations in Jerusalem has become a magnet for tens of thousands of Evangelical Friends of Zion from every continent. These pilgrims travel great distances to express their love for, and solidarity with, the Jewish people. During their visit to the Holy Land, these devoted Christians come to pray for peace in Jerusalem and extend their blessings to the State and People of Israel. It is truly a beautiful sight to see so many people from China, Germany, Russia, South Africa, Austria, Brazil, the United States, and other countries gathering in unity and happiness.

In addition to celebrating with the Jewish people, founders and CEOs of world-renowned Christian media outlets will gather in Israel for the Christian Media Summit. There, they will have a dialogue on key topics relevant to Israel and the Christian world. The Christian support of Israel and the Jewish people knows no bounds.

Evangelicals have become a dominant force of global support for Israel. They use their voices to actively fight for justice for the Jewish people and condemn the BDS community. The American Evangelical community, in particular, is unapologetically pro-Israel, Christian Zionist. In the 2016 United States elections, the Evangelical vote behind Trump’s pro-Israel stance was the largest turn-out in American history for any presidential candidate. It represented over 36 percent of the electorate. In addition, as a member of Trump’s Evangelical Faith Initiative (a group of Evangelical leaders who advise the president), I can personally attest to the everlasting support of the Evangelical community in building a prosperous US-Israel bond

In 2015, I had the privilege of founding and opening the Friends of Zion Museum with the late 9th President of Israel, Shimon Peres, as the International Chairman. The goal of the museum is to educate its hundreds of thousands of guests and 66 million global supporters about the Christian Zionists who assisted and supported the Zionist dream over the years.

The Museum is located in the very heart of Jerusalem and was built with state-of-the-art technology that is second-to-none. At the Friends of Zion Museum, guests participate on a tour through time, and experience a storytelling approach that illuminates the history of how much Christian Zionists have contributed to the Zionist dream. I would like to personally invite the pilgrims of the Evangelical community to join us in this time of celebration as people around the world observe the Feast of Tabernacles.

The Museum is more than just a recording and telling of significant events in history. It is the mission of the Friends of Zion Museum to also honor those who stand up for justice in defending Israel and the Jewish people today. In December 2017, US President Donald Trump received the “Friends of Zion Award” in the Oval Office at an event attended by Vice President Mike Pence, senior advisers Jared Kushner and Ivanka Trump, and faith leaders representing over 150 million Christians globally. The Friends of Zion Award, the FOZ Museum’s highest honor, is only given to world leaders who have gone ‘above & beyond’ for the Jewish people and the State of Israel. Some of the other honorary recipients include 43rd US President George W. Bush, Brazilian President Jair Bolsonaro of Brazil, Guatemalan President Jimmy Morales, the 4th Bulgarian President Rosen Plevneliev and more.

I am proud to say that on November 3rd, 2019, the Friends of Zion Museum will be tripling the size of its campus with the grand opening of the Friends of Zion Media Center. Attending the event will be 150+ reporters, politicians and delegations from around the world, and the Prime Minister of Israel. Under its newly expanded premise, FOZ will have a prestigious online university, a top-led think-tank, and a Start-Up Nation level communication center.

The online university will revolutionize how Zionism is taught and presented to the masses. The Friends of Zion University has even partnered with Blackboard, the world’s largest educational platform. Blackboard is a $2.3 billion organization that is dedicated to helping solve the most critical challenges in today’s ever-changing environment to increase student success. The joint mission will help millions fight anti-Semitism and distribute the necessary tools to defend the Jewish people and the State of Israel.

The Friends of Zion Think-Tank will focus on strategizing ways to spread the message for the need to support and protect the state of Israel. Its method will be one that adapts to the daily changes in the 21st Century; it will build a road map for decision-makers and enlighten the epicenters of politics, economics, and media for hundreds of millions.

There are thousands of guests that visit the Friends of Zion Museum and, in hearing the stories of non-Jewish Zionists, these guests have requested from us a means to broadcast their inspiration to the masses. This need has led the Friends of Zion to open up a technologically advanced communication center to reach its growing 66 million member community. This active community will now be able to hear from leaders and celebrities whom they look up to, and can hear about their personal experiences at the FOZ Museum.

The Friends of Zion Museum is thankful for all of its supporters and patrons and would like to express its gratitude on this holiday, the Feast of Tabernacles. Once again, I personally extend my invitation to all Evangelical Christians, and to everyone around the world who is celebrating this wondrous time, I wish you a Happy Holiday.


Mike Evans is a #1 New York Times bestselling author with 96 published books. He is the founder of Friends of Zion Museum in Jerusalem of which the late President Shimon Peres, Israel’s ninth president, was the chair. He also serves on the Trump Evangelical Faith Initiative.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Żydokomuna w słowach „jednego z nich”

Żydokomuna w słowach „jednego z nich”

Paweł Jędrzejewski [ 7 PAŹDZIERNIKA 2019 ]


Maksymilian Henryk Horwitz-Walecki w roku 1898

W Warszawie, w roku 1905, Maksymilian Horwitz, wnuk rabina gminy wiedeńskiej Lazara Horwitza, ówczesny działacz PPS, późniejszy członek Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Polski i Komitetu Wykonawczego Międzynarodówki Komunistycznej, napisał blisko stustronicową broszurę pod tytułem „W kwestyi żydowskiej”. Ukazała się ona w Krakowie w roku 1907.

Autor, wówczas niespełna trzydziestoletni, odnotowując przełomowy proces odchodzenia Żydów od religii, która od zawsze była jedynym trwałym czynnikiem nadającym im tożsamość, zastanawiał się, jakie istnieją przed nimi perspektywy. Najpierw stwierdza:

Współczesny ruch kulturalny wśród Żydów, wciągając ich w wir spraw świeckich i społecznych, jednocześnie emancypuje ich od przepisów religijnych, a przeto i samej religii zadaje cios śmiertelny. Nigdzie ruchowi kulturalnemu nie towarzyszył taki fanatyzm antyreligijny, jak właśnie wśród Żydów. Pociąga to za sobą, w stopniu daleko wyższym, niż u innych grup ludzkości, upadek dawnych obyczajów i tradycyi, związanych tak ściśle z religią. (…) zaprawdę bardzo się wyda wątpliwem, czy żydostwo, jako całość, upadek ten przetrwa, czy po wyzbyciu się, spajających ich, wiązadeł religii.

Fanatyzm antyreligijny! Upadek!

Co więc czeka Żydów?

Zdaniem Horwitza, istnieją trzy drogi.

Jedna – droga skompromitowana, czyli asymilacja.

Druga – sztuczna i ograniczająca, czyli nacjonalizm (i syjonizm, stanowiący „dopełnienie nacjonalizmu żydowskiego ideą emigracyjną”).

Wreszcie trzecia, z którą autor w pełni się utożsamia: przystąpienie do „obozu społeczno-demokratycznego” lub „demokracji społecznej”, pod którymi to nazwami ukrywa się w jego tekście ruch socjalistyczny, komunistyczny, rewolucyjny.

Skąd wynikała potrzeba asymilacji?

Żyd, aby się stać człowiekiem, musiał przestać być Żydem, musiał się stać Polakiem (..) Zaś Żyd niezasymilowany, Żyd nie podniesiony jeszcze do godności Polaka, był jakimś pod-człowiekiem; do człowieczeństwa można było u nas trafić tylko przez polskość, i to nie na pewniaka, bo nuż ktoś poda w wątpliwość „szczerość” takiego neofity polskości?

Autor odrzuca asymilację. Asymilacja wchodzi – zdaniem autora – w konflikt z ludzką godnością, wymaga wysokiej ceny – utraty tożsamości:

Neofici polskości, chcąc jaknajrychlej stać się jaknajbardziej „prawdziwymi Polakami z silną domieszką szlacheckości, uważali sobie za obowiązek przejmować bezkrytycznie całą obyczajowość szlachecko-polską (…). Bezkrytycznie: bo wszelka krytyka z ich strony mogłaby się wydawać tym, do których wkupić się chcieli, podejrzaną, trącącą żydostwem czy neofictwem. Całem ich usiłowaniem i całą myślą było, stać się jaknajbardziej poprawnymi przeciętnymi Polakami. Tłumiło to w nich wszelką samodzielność, wszelką oryginalność, bo nużby się w tym odmiennym ich poglądzie zarysował fatalny dowód ich pochodzenia! Dogmatem ich życia było: stać się całkowicie, aż do złudzenia Polakami. Wyrobiło to w nich pewną lękliwość, dwulicowość, nieszczerość — bezwiedną często, poczciwą nieraz, niemniej jednak poniżającą, wypaczającą, hamującą. Wstydzili się swego pochodzenia. (…) Z jakąż napoły zawstydzoną, napoły dumną miną przyjmowali komplementy, które prawił im niekiedy jakiś autentyczny Polak, klepiąc ich po przyjacielsku po łopatce: „Ty jesteś prawdziwym Polakiem; niema w tobie za grosz nic żydowskiego; gdybym nie wiedział, nigdybym nie powiedział…; gdybyż to wszyscy Żydzi byli tacy, jak ty! Ale ty z tym obrzydliwym, szachrajskim, żargonowym motłochem nie masz nic wspólnego!” Jakąż przyjemność sprawiało, gdy w jakimś miejscu publicznym, w teatrze, w wagonie, na ławce w Ogrodzie Saskim, ktoś niepoinformowany wziął naszego neofitę polskości za prawdziwego Polaka, chociażby omyłka ta wyrażała się w wymyślaniu na Żydów wogóle. Jakże przyjemnie było, gdy ktoś dowiedziawszy się o żydostwie swego interlokutora oznajmiał: „Jakto? Pan jesteś Żydem? Nigdybym nie powiedział !

Autor odrzuca także syjonizm. Czyni to bez najmniejszych wątpliwości:

Doktryna jedności narodowej jest fałszywa, jako domniemane stwierdzenie faktu; taktyka solidarności narodowej zgubna, jako reguła postępowania.

Konsekwentnie więc:

Działalność oświatowa i kulturalna syonistów (…) zatruta jest rozlanym we wszystkich jej przejawach duchem ciasnego i konserwatywnego nacyonalizmu, który często pielęgnuje to, co należałoby wyrywać z korzeniem, pomija zaś tendencyjnie wszystko, co sprzyjałoby zbliżeniu i zbrataniu Żydów z ludami otaczającymi, albo wyświetlałoby wewnętrzne antagonizmy społeczne, druzgocące jedność narodową.

Nacjonalizm przeciwstawia się „zbrataniu z ludami otaczającymi”!

Stąd bardzo mocny wniosek ostateczny i ostatecznie odrzucający syjonizm:

O tę odrębność i oryginalność, której może zaszkodzić zbytnie nasze zbliżenie się do innych narodowości, która dla ‚normalnego rozwoju’ potrzebuje klosza szklanego, muru chińskiego, czy nawet Palestyny lub Ugandy — troszczymy się tyle, co o zeszłoroczny śnieg; i owszem, im prędzej się jej pozbędziemy, tem lepiej.

Żydom pozostaje więc trzecia droga: zachowanie tożsamości a jednocześnie działalność rewolucyjna, zmieniająca świat. Ona już istnieje i Żydzi odnajdują w niej wyjątkowe spełnienie:

W akcyi tej, opartej na współdziałaniu wszystkich narodowości, związanych jednością podstawowych swych interesów, Żydzi wzięli wybitny i zaszczytny udział. (…) Jedno przecież podnieśmy z całą siłą: w tej właśnie akcyi uwydatnił się w całej swej wielkości i pięknie — nowy Żyd-człowiek. Pokazała ona światu — i co, być może, ważniejsza, pokazała samym Żydom — jakie typy, jakich ludzi, jakie masy uduchowione, silne i śmiałe może wykrzesać idea walki z przybitych i udręczonych tłumów. Rozbiła w drzazgi stary, tradycyjny obraz Żyda, trzymającego się na powierzchni życia jedynie giętkością swego karku, mieszaniną pozornej pokory z wytrwałą chytrością. Zaprzeczyła czynem odwiecznym wyobrażeniom i przesądom o „duszy żydowskiej”. Po raz pierwszy bodaj od czasu Machabeuszów, Eleazara i Barkochby stworzyła w dziejach Żydów okres bohaterski, okres bohaterstwa czynnego.

„Nowy Żyd-człowiek”?!

Nie bacząc przecież na te wszystkie przeszkody i przestrogi, śmiało ponieśli nowi szermierze w masę żydowską pochodnię świadomości klasowej, i podnieśli tę masę do walki o swe interesy i o swe prawa. Z wersetem talmudycznym na ustach: „Kto ci pomoże, jeśli nie ty sam? A jakaż będzie twa siła, jeśli będziesz odosobniony? I kiedyż, jeśli nie dziś?“ poszli oni do robotnika żydowskiego i nauczyli go solidarności i walki, nauczyli go czuć, myśleć i żyć.

Tylko ta droga uwalnia Żydów – zdaniem autora – zarówno od przymusowej nieautentyczności asymilacji jak i jej przeciwieństwa – przymusowej izolacji, która jest nieuniknioną konsekwencja nacjonalizmu:

Proletaryat polski nie wymaga bynajmniej od robotnika żydowskiego, aby, zanim się stanie równym mu bratem, stał on się uprzednio Polakiem. Robotnik żydowski nie potrzebuje wcale wyzbywać się swojej „żydowskości”, ani zapierać swego pochodzenia, aby stanąć w jednym szeregu ze swoim polskim towarzyszem, jako równy z równym, we wspólnej walce o wspólne interesy. (…) Przemówienie żargonowe na wspólnem zebraniu albo na wspólnej uroczystości, nikogo nie razi; gdy robotnik żydowski łamaną nawet polszczyzną, przemówi do polskich swych towarzyszów — w nikim to nie obudzi śmiechu lub przedrzeźniania. Bije z tych stosunków naturalność, wzajemny szacunek i wzajemne zaufanie. A źródłem tego „cudu“ — bo cudem trudnym do wiary wydawać się musi oczom burżuazyjnym — jest wspólna podstawowa idea i zrodzony przez nią wspólny czyn.

Chciałoby się zakrzyknąć: „o naiwności!”, jednak takie okrzyki łatwo wydawać w ponad sto lat po dacie publikacji broszury Horwitza. A wtedy dla wielu silniejsza była wiara w „cud”.

Dotarcie do polskości otwartej na innych, gościnnej, było możliwe tylko poprzez kręgi postępowe i lewicowe. Często komunizujące czy komunistyczne. Tym bardziej, że stały one po stronie słabszych, wyzyskiwanych, biednych. W ten sposób wybór żydokomuny stanowił niejako samosprawdzającą się przepowiednię. Swoje życie Żydzi wiązali ze środowiskami radykalnej lewicy, bo tylko tam mogli czuć się jak u siebie, a do tego uważać, że są po słusznej stronie etycznej, stając w obronie ludzi pokrzywdzonych.

A skąd tu czas przeszły w tym ostatnim cytacie?

Bo to już cytat z zupełnie innego tekstu całkiem innego autora: to fragment wydanej przed kilku laty książki Pawła Śpiewaka „Żydokomuna. Interpretacje historyczne„.

Minęło ponad sto lat. Minął cały XX wiek.

Książka Pawła Śpiewaka nawiązuje porażająco bliski dialog z broszurą Maksymiliana Horwitza po stu siedmiu latach. Dlatego jest sensowne zestawienie ich tu razem. Dopełniają się w niezwykły sposób.

Oglądamy przecież i tu i tam to samo zjawisko.

W broszurze „W kwestii żydowskiej” opisane przez jego uczestnika, który patrzy w swoją i żydowską przyszłość i opisuje stan swojego umysłu i reprezentatywnych dla jego środowiska poglądów na samym początku wydarzeń. W „Żydokomunie” natomiast – napisanej przez „późnego wnuka” – oglądamy je z perspektywy historycznej, gdy wszystko, co miało się stać, już się stało, wszystkie złudzenia runęły, kurz opadł i dawno czas na pierwsze podsumowania.

Maksymilian Horwitz (Walecki), w ostatnich latach życia już w niełasce, redaktor czasopisma „Komunisticzeskij Internacjonał”, aresztowany w Moskwie w czerwcu 1937 roku przez NKWD, został rozstrzelany w tym samym roku podczas tzw. „wielkiej czystki”.

Maksymilian Horwitz przed rozstrzelaniem. Archiwum NKWD.

W swojej broszurze wydanej 30 lat wcześniej zamieścił – na temat działalności komunistycznej i potrzeby rewolucji – zdania, których mały fragment świadczy o tym, że wykluczając co prawda jakąkolwiek klęskę, miał jednak – jako z zawodu matematyk i logik – przebłysk zwątpienia. On właśnie okazał się po wielu dziesięcioleciach jedyną diagnozą, w której Horwitz miałby całkowitą rację, gdyby jej nie wykluczył.

Pisał:

A przecież nie jest to bohaterstwo rozpaczy. Bije zeń potężna wiara w zwycięstwo, twarde i nieugięte przekonanie, że cierniowa ta droga doprowadzi do celu. I albo wszystkie przejawy lat ostatnich mylą nas — a z nami cały świat myślący — albo wiara ta i to przekonanie słuszne są, a osiągnięcie celu, który lubo nie jest jeszcze ostatecznym, jest wszakże doniosłym etapem, jest już bliskie.

Tak. Te przejawy „myliły„. A „myślący świat” – nie był wcale myślącym, a jedynie zadufanym w swoich racjach i tworzącym w ich imię nową religię, której stosy miały już wkrótce zapłonąć.

O udziale Żydów w budowaniu i podpalaniu tych stosów, na których płonęły miliony niewinnych ludzi, a także o tym, jak oni sami na nich płonęli, jest właśnie książka Pawła Śpiewaka „Żydokomuna” sprzed siedmiu lat, którą mocno skrytykowano i która w sumie przeszła bez echa.

Postać Maksymiliana Horwitza oraz jego przemyślenia, które wyjaśniają tak wiele, w ogóle się w niej nie pojawiają…


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

DWIE CZY TRZY MATKI?

DWIE CZY TRZY MATKI?

Zuzanna Benesz-Goldfinger


O szkicach do ilustracji opowiadań Abrahama Rajzena opublikowanych w 1957 roku przez wydawnictwo „Idysz Buch” pisze Zuzanna Benesz-Goldfinger.

Izaak Celnikier, ilustracja do opowiadania Abrahama Rajzena „Dwie matki” (dotychczasowy tytuł: „Kobieta z dzieckiem”), papier, tusz, piórko, 1957 r. / Nr inw. A-1576/19, zbiory ŻIH

Szanowni Państwo,

Zapraszamy do lektury pierwszego tekstu z cyklu „Czytanie obrazów” poświęconego interpretacjom wybranych dzieł sztuki z kolekcji Żydowskiego Instytutu Historycznego. Prace tworzących, kształcących się lub urodzonych na ziemiach polskich przed 1939 rokiem artystów żydowskich, których twórczość zachowała się niejednokrotnie w nikłym stopniu, zdają się dzisiaj często wyrwane z kontekstu, pozbawione głosu i zapomniane. Powstawały w dialogu ze światem przedwojennym, a także z pokoleniami pozostających od wieków w kręgu języka jidysz i tradycyjnego judaizmu polskich Żydów, których intensywne, wielowarstwowe życie zostało unicestwione w czasie Zagłady. Dzisiaj, niezależnie od tego, czy mamy żydowskie korzenie, czy nie, czujemy potrzebę kontynuowania tego dialogu w ramach polskiej kultury, którą nasz Instytut aktywnie współtworzy. Poprzez pozostawione nam w spuściźnie obrazy chcemy przybliżać współczesnym świat dawnych gestów, symboli i znaczeń. Pragniemy dzielić się naszymi fascynacjami, naszą wiedzą, pomysłami i odkryciami, a niekiedy także wyjść poza utarty i czasem nużący schemat nakazujący historykowi sztuki pisać wyłącznie w sposób zdystansowany, zobiektywizowany, uwzględniający wszystkie istniejące źródła czy odniesienia. Chcemy, żeby obrazy przemówiły do nas i do czytelników. Pozwalamy więc sobie na odrobinę swobody, na ciekawość i intymność, na domysły i niedopowiedzenia.

Życzymy dobrej lektury!

Dział Sztuki ŻIH


ZUZANNA BENESZ-GOLDFINGER

DWIE CZY TRZY MATKI? 

Z cyklu: ilustracje Izaaka Celnikiera do opowiadań Abrahama Rajzena

W kolekcji muzeum ŻIH znajduje się zbiór kilkudziesięciu rysunków autorstwa Izaaka Celnikiera z drugiej połowy lat pięćdziesiątych XX wieku. Zostały zatytułowane opisowo przez kustoszy działu sztuki, ponieważ w chwili przekazania prac przez spadkobierców nieznana była ich proweniencja czy tytuły. Dzięki informacjom zawartym w spuściźnie pierwszych kuratorów muzeum ŻIH, Józefa i Ernestyny Sandlów, udało się ostatnio odkryć proweniencję niektórych rysunków Celnikiera. Są to szkice do ilustracji opowiadań Abrahama Rajzena opublikowanych przez wydawnictwo „Idysz Buch” w 1957 r. Jednym z nich jest poniższy szkic.

Tyle pytań rodzi się, patrząc na intymną scenę bliskości kobiety i dziecka naszkicowaną przez Izaaka Celnikiera w ostatnim roku pobytu w Polsce, zanim wyemigrował na stałe do Paryża. Kim jest ta kobieta i jaka jest jej relacja z dzieckiem opierającym się o jej kolana? Czemu zostało ono nakreślone intensywną, jednostajną kreską w odróżnieniu od pospiesznego, zamaszystego rysunku kobiety? Czemu dziecko, pomimo fizycznej bliskości z matką, sprawia wrażenie zupełnie odrębnego bytu? I w końcu: czy ono w ogóle jest żywe?

Kobieta wskazuje dłonią na serce chłopca. Od jej palca wskazującego we wszystkie strony rozchodzą się promienie. Czy tchnęła w niego nowe życie, czy też może oddała mu swoje? Artysta ujął moment ruchu jej głowy, jak gdyby w chwili przekazywania chłopcu życiodajnej energii, przebudziła się właśnie z głębokiego snu. Jak długo pozostawała w letargu?

Szukanie odpowiedzi wymaga uważnego wpatrywania się w rysunek, ale jak się okazuje, również w tekst. Jest to bowiem szkic do ilustracji pewnej okrutnej historii spisanej w 1916 r. przez Abrahama Rajzena, którą autor umieścił w zbiorze krótkich opowiadań jidyszowych.

Opowieść została spisana z punktu widzenia mężczyzny, którego żona Chana znalazła się w szpitalu psychiatrycznym. Wraz z rozwojem fabuły okazuje się, że kobieta straciła pierwsze dziecko, a w obecnym stanie wydaje jej się, że Lejbełe – jej synek – wciąż żyje. Dalszy ciąg zdarzeń może przybliżyć nas do metod stosowanych w psychiatrii na początku XX wieku.

Za poradą lekarza mąż przyprowadza do szpitala dziecko sąsiadów, a matka jednoznacznie utożsamia je ze swym nieżyjącym synem. Co więcej, po chwili Chana wpada na ten sam okrutny pomysł, na który wpadł wcześniej jej lekarz. Na oddziale znajduje się bowiem jeszcze jedna kobieta pogrążona w rozpaczy po utracie syna. Chana przyprowadza jej dziecko, które sama usynowiła, przekonując kobietę, że jest jego matką. Powtarza przy tym, kierując swoje słowa do męża: „To wariatka, biedactwo”.

Czy przeniknęła zamysł lekarza, który nie chciał pozbawiać jej złudzeń? W opowiadaniu obecny jest ledwie zasugerowany topos przenikliwego szaleńca, który na swój sposób uświadamia pozostałym aktorom dramatu, że nie da się oszukać. Jednocześnie dopiero odkrycie faktu, że „jej syn” może przynieść ulgę innym cierpiącym, przywraca kobiecie spokój ducha. O uczuciach samego chłopca skonfrontowanego z nagłym faktem posiadania trzech matek nikt najwyraźniej w owym czasie nie myślał, ale dla aktorów dramatu nie miało to żadnego znaczenia (sic!). Dlatego też Celnikier ujął dziecko w tak abstrakcyjny sposób jako postać ledwie obecną, patrzącą w dal i przypominającą obiekt-lalkę, w którą tchnięto życie.

Abraham Rajzen

Dwie matki

Tę historię opowiedział mi mój przyjaciel, którego ukochana żona znajduje się już od kilku lat w szpitalu dla umysłowo chorych.

Dla umysłowo chorych! Tak nazywamy tych wszystkich, którzy się za bardzo różnią od nas swoimi słowami, czynami i opiniami. Z początku choroba ukochanej żony mojego przyjaciela polegała na zbyt wielkiej dobroci. Przez cały czas mówiła o miłosierdziu. Odczuwanie współczucia wobec innych w niewielkiej dawce jest normalne. Wraz z wielkim ciężarem egoizmu i małostkowością, które nas cechują, jesteśmy w stanie żyć normalnie w zdrowiu i sile, jak Bóg przykazał.

Lecz ukochana żona mojego przyjaciela czuła w sobie nadmiar współczucia dla wszystkich cierpiących i nieszczęśliwych. Już nie potrafiła się odnaleźć między normalnymi. Przyjaciel opowiadał mi:

„Stała się bardzo melancholijna, chodziła po pokoju, załamywała ręce, jęczała i szlochała.

– Co ci jest Chano? – pytał.

– Tak im współczuję… – odpowiadała.

– Komu współczujesz?

– Im wszystkim.

Gdy współczucie wzmagało się w niej, odprowadzono ją do szpitala dla umysłowo chorych.

Tam zwykłem ją odwiedzać raz w tygodniu, by zobaczyć co u niej słychać. Jednak nie została tam wyleczona. Jej serce stawało się co raz miększe i bardziej wrażliwe. Ujrzawszy mnie, jej pierwsze pytanie brzmiało:

– Co u nich słychać?

– O kogo pytasz Chano?

– O nieszczęśliwych… Czy mają co jeść? Czy są zdrowi? Czy nie wymierają?

Potem zazwyczaj drapała się i szukała czegoś w swoich ubraniach. Zaraz potem wpadała w szloch.

– Nic nie mam, nic, jestem taka biedna.

I płacząc jeszcze mocniej zwracała się do mnie:

– Drogi, pożycz mi trochę pieniędzy…

– Do czego są Ci potrzebne?

– Żeby rozdać im wszystkim. Widzisz ilu tu jest chorych – wskazywała na otaczające nas postacie poruszające się po dużej izbie przyjęć.

Oczywiście nie odmówiłem jej.

– Dziękuję Ci! Dziękuję! – mamrotała – dobry z ciebie człowiek!

Z upływem czasu choroba się nasiliła. Do innych symptomów dołączyły silne matczyne uczucia. Początkowo wystarczało, gdy przyprowadzałem ze sobą nasze trzyletnie dziecko, które urodziła, gdy była jeszcze zdrowa i które sam wychowywałem. Później jednak zaczęła mnie prosić ze łzami w oczach, żebym przyprowadził jej chłopczyka.

– O jakim chłopczyku mówisz? – pytałem.

– O Lejbełe – odpowiadała, a jej wielkie, przestraszone oczy patrzyły na mnie błagalnie.

Lejbełe to było nasze pierwsze dziecko, które zmarło lata temu, gdy jeszcze była zdrowa, ale ja się bałem przypominać o jego śmierci i wprowadzałem ją w błąd. Odkładałem przyprowadzenie go z tygodnia na tydzień!

– Przyprowadź go! – prosiła – tak chcę go zobaczyć!

W końcu za radą doktora przyprowadziłem syna sąsiadów. Ach, jak się nim cieszyła! Nawet wydawało jej się, że rozpoznała w nim własnego syna. To właśnie jej Lejbełe!… Tuliła go do siebie i zalewała mu główkę łzami. W tej minucie była przeszczęśliwa. Jej wielkie oczy lśniły ogienkami dobroci i szczęścia. Ale rychło ten ogień zgasł.

– Nie mam prawa się nim cieszyć. – stwierdziła.

– Dlaczego? – spytałem.

– Widzisz tę kobietę? – wskazała na postać, która stała jak cień pod ścianą i patrzyła nieruchomo w przestrzeń. – Spójrz na nią. To wariatka, biedactwo.

Izaak Celnikier, ilustracja do opowiadania A. Rajzena „Dwie matki” (dotychczasowy tytuł „Portret młodej kobiety”), karton, piórko, tusz, 1957 / nr inw. A-1576/15, zbiory ŻIH

Ledwo powstrzymałem się od uśmiechu.

– Tak – szepnęła moja żona. – Jest, biedna, szalona. Zmarł jej synek. Przez to, biedactwo, odeszła od zmysłów. Widzisz, jak stoi zasmucona. Pocieszmy ją. Chodź!

Moja żona wzięła mnie za rękę i zaprowadziła mnie do niej wraz z chłopczykiem. Naraz twarz mojej żony nabrała szczęśliwego wyrazu.

– Mój drogi – szepnęła mi do ucha – powiemy, że to jej dziecko! Jej synek! Oj, jak ona się ucieszy! Z pewnością uwierzy…

I zanim miałem czas odwieźć ją od tego pomysłu, moja żona obudziła drugą, nieszczęśliwą kobietę i mówiła do niej z egzaltacją:

– Twój synek!

Na co kobieta odpowiedziała:

– Moje dziecko! – i zaczęła przyciskać chłopca do siebie.

Moja żona promieniała ze szczęścia i uśmiechała się do mnie.

– Widzisz jaka jest szczęśliwa. Naprawdę uważa, że nasz Lejbełe to jej dziecko… To wariatka, biedactwo.

Od tej pory musiałem przyprowadzać to obce dziecko raz w tygodniu do mojej żony, która głęboko wierzyła, że jest to jej Lejbełe. Potem na krótki czas przekazywała go tej drugiej matce i była zdumiona, gdy tamta szeptała:

– Moje dziecko, moje dziecko.

– Jest biedna, szalona – wzdychała moja żona cicho, by tamta nie słyszała. I odczuwała wobec niej silne współczucie. – Biedactwo, taka nieszczęśliwa –kręciła głową.

Później przestałem ciągnąć tę straszną grę, ale jakiś czas później, znalazłszy się pomiędzy zdrowymi, normalnymi ludźmi, obserwując ich łzy i radość, ich szczęście i nieszczęście, stawały mi przed oczami dwie nieszczęśliwe kobiety w szpitalu…

1916.


Tłumaczenie z jidysz na potrzeby niniejszej publikacji: Magdalena Wójcik
Redakcja: – Zuzanna Benesz-Golfinger
Bibliografia:Abraham RajzenDwie matki, w: Ojsgewejłte werk [Dzieła wybrane], t. II, pod red. Sz. Ferdmana, wyd. Idysz Buch, Warszawa 1957, s. 115–119. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Strach polski, strach żydowski

Strach polski, strach żydowski

Adam Szostkiewicz


Mamy kolejną odsłoną sporu z Izraelem o wspólną historię. Przypominamy rozmowę z prof. Janem Tomaszem Grossem.

Prof. Jan Tomasz Gross

Rozmowa z Janem Tomaszem Grossem, profesorem historii Uniwersytetu Princeton, ukazała się w tygodniku POLITYKA w lipcu 2006 r. po tym, jak w Polsce wydano jego książkę „Strach. Antysemityzm po Auschwitz”

Adam Szostkiewicz: Tytuł książki brzmi „Fear”, strach, podtytuł „Antysemityzm po Auschwitz”. Kłopot w tym, że pan dopiero pracuje nad polskim przekładem, którego możemy się spodziewać w przyszłym roku, nakładem Znaku. Większość czytelników tej rozmowy nie zna książki, za to mogła się już zetknąć z pierwszymi recenzjami i interpretacjami, także takimi, których autorzy nawet nie czytali pańskiej pracy, a mimo to już mają o niej wyrobione zdanie. Czy zgodzi się pan, jeśli powiem, że tematem książki są w istocie dwa strachy – żydowski i polski?

Tomasz Gross: Oba strachy są obecne w doświadczeniu tej epoki i oba strachy są obecne w tej książce. One są ze sobą splecione.

Wszyscy pamiętamy pańskich „Sąsiadów” i dyskusję, jaką ta książka wywołała – może największą po wojnie na temat stosunków polsko-żydowskich i antysemityzmu w Polsce. Wydawałoby się, że temat został wyczerpany. Dlaczego pan do niego wraca w „Strachu”?
„Sąsiedzi” to epizod w historii stosunków polsko-żydowskich, który dowiódł, że istnieje zapotrzebowanie społeczne na takie książki. Napisałem teraz książkę o antysemityzmie, który się objawił w polskim społeczeństwie i doświadczeniu ludzi tu mieszkających, także Żydów, po wojnie. Praca o sąsiadach nie wyczerpuje kwestii.

Pisze pan w „Strachu”, że to książka historyczna, a nie przypowieść moralna. Ale „Strach” ma silne przesłanie etyczne; może paść zarzut, że to publicystyka.

Oczywiście to jest książka historyczna. Tylko że w Polsce jest inna tradycja pisarstwa historycznego niż w Ameryce, we Francji czy w Niemczech. To, że się pisze książkę historyczną w sposób żywy i w jakimś sensie adresuje się ją do szerokiej publiczności, jest rzeczą zupełnie naturalną i zrozumiałą. Książka historyczna to jest książka, która problematyzuje zagadnienie, a nie po prostu je opisuje.

Nie jestem historykiem, ale chcę zapytać o coś, o co mogą pytać zawodowi historycy. O wiarygodność źródeł. „Strach” jest udokumentowany, a czytanie tego materiału dokumentacyjnego jest przeżyciem wstrząsającym. Należy do nurtu historiografii, który nazywają „oral history” – historią pisaną na podstawie osobistych relacji aktorów i świadków wydarzeń. Czy pan profesor wziął jednak pod uwagę, że cytowane relacje świadków są świadectwami ofiar i ludzi przerażonych swoim losem i wobec tego mogących zniekształcać rzeczywistość w sposób nieprzychylny Polsce?

Zamiast deliberować nad problemem, czemu dać pierwszeństwo: dokumentacji, która na kawałku papieru z urzędowym nagłówkiem opisuje jakieś wydarzenie, czy relacjom zebranym i spisanym na gorąco, sięgam po prostu po źródła obu rodzajów. Ważny element tytułu książki, wprawdzie napisany mniejszymi literkami, brzmi: „an essay in historical interpretation”, esej z dziedziny interpretacji historii. „Strach” nie jest dokładnym odtworzeniem wszystkich zdarzeń, tylko spojrzeniem na epokę w świetle przedstawionych w książce wydarzeń. Usiłuję wydobyć ich znaczenie i jakoś je zrozumieć. Nie twierdzę, że moja książka zawiera pełną dokumentację historyczną okresu, o jakim opowiada. Dokumentacja ta jest za to bardzo różnorodna. Pochodzi często od tych, którzy widzieli popełniane zbrodnie i inne zdarzenia, a obracali się w przestrzeni nie obramowanej instytucjami.

No tak, ale jak się czyta na przykład relacje o zabijaniu Żydów podróżujących koleją i wyłapywanych spośród pasażerów między innymi przez harcerzy…

To nie są opowieści tylko Żydów. Główny tekst to jest relacja człowieka, który był akurat na dworcu kolejowym i który wcale nie jest Żydem. Drugi bardzo ważny tekst to relacja takiego pana, który był wtedy dzieckiem, siedział akurat w tym samym przedziale co prześladowani, a pochodził z rodziny antysemickiej.

Może gdyby się odezwali inni zwykli Polacy – tacy, którzy przeżywali to, co się działo z polskimi Żydami czy z Żydami w Polsce po wojnie, obraz wypadłby trochę inaczej. Ale ci ludzie zwykle milczeli, bo trudno wyrywać się przed tłum i ogłaszać światu: Jesteśmy przyzwoici. Tak powstaje pewna istotna luka w zebranych relacjach świadków. Czy pan o tym pomyślał?

Oczywiście. Tylko że to jest w jakimś sensie potwierdzenie smutnego obrazu, o jakim piszę. Jasne, że była masa przyzwoitych ludzi. Przecież moja książka w ogóle z tego wzięła początek. Problem w tym, jak to jest możliwe, że ludzie, którzy byli bohaterami i krystalicznie przyzwoitymi obywatelami tego kraju, że ci ratujący Żydów Polacy bali się po wojnie ujawnić swoją rolę w czasie wojny wobec własnych sąsiadów. To się w głowie nie mieści. W środowisku polskiej inteligencji mnóstwo naszych znajomych ratowało innych swoich znajomych Żydów, moja matka uratowała mojego ojca i to było zupełnie oczywiste i naturalne, i nie podlegało dyskusji. Istnienie tych ludzi jest dla mnie niepodważalnym aksjomatem, natomiast fakt, że oni nie występują głośno, jest dla mnie doświadczeniem katastrofalnego stanu społecznego, w którym norma i powszechnie akceptowane zasady postępowania wykluczają te bohaterskie postawy. Nie ja jeden jestem tym zdumiony. Dokładnie tak samo zdumiona była cała elita polskiej inteligencji.

Pisze pan o tym, cytując ówczesne tygodniki, „Odrodzenie”, „Kuźnicę” i ich znakomitych autorów – Ossowskiego, Wykę, Andrzejewskiego, Jastruna.

To są reakcje intelektualistów, autentycznie wstrząśniętych i zaskoczonych, że coś takiego miało miejsce. To byli ludzie, którzy kształtowali świadomość społeczną. Ich twórczość wrastała głęboko w wyobraźnię, duszę, rzeczywistość społeczeństwa, o którym piszą. I oto na dołach tego społeczeństwa zaszło coś strasznego, coś, co całkowicie umknęło ich uwadze.

I oni wyrazili swoje moralne oburzenie, rozpacz. To zostało opowiedziane i przedyskutowane, i to zaraz po pogromie kieleckim. Dlaczego pan do tego wraca?

Przekonamy się, jak głęboko to zostało przedyskutowane po reakcjach na mój artykuł o pogromie kieleckim w „Tygodniku Powszechnym”. Zobaczymy, czy również w „Polityce” nie będzie listów od czytelników po wydrukowaniu naszej rozmowy, jakie to będą wypowiedzi i czy sprawę można uznać za zamkniętą.

Zwłaszcza że nie zostawia pan nikomu żadnych złudzeń. Jeśli lewica myślała, że ciężar uderzenia w pańskiej książce pójdzie w stronę Kościoła i sił nacjonalistycznych, prawicowych, to się zdziwi. Cały rozdział poświęca pan prześwietleniu pojęcia żydokomuny i bada skrupulatnie, jak naprawdę w latach powojennych wyglądały relacje między Żydami a komunizmem. Według pana, stereotypu nadreprezentacji Żydów we władzach państwa komunistycznego, w polityce komunistycznej, nie da się obronić w żaden sposób. Kiedy walą się wygodne stereotypy, pojawiają się pytania zastępcze. Może Gross pisze takie książki, bo temat polskiego antysemityzmu dobrze się sprzedaje za granicą, zwłaszcza w Ameryce? Nie mówię o pieniądzach, tylko o poklasku i prestiżu.

Ja już się wdrapałem na szczyt tej piramidy akademickiej i nie muszę zabiegać o więcej. Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym – nie żebym nie był człowiekiem próżnym, tylko że zawsze wybierałem tematy, które mnie po prostu interesowały, a zwykle stały w sprzeczności z pewnymi obowiązującymi standardami dyscyplinarnymi. Między innymi stąd się bierze moje przechodzenie z jednej dziedziny akademickiej do innej, z jednego wydziału na drugi. Zacząłem od socjologii, potem byłem na wydziale nauk politycznych, wreszcie zatrzymałem się w miejscu, w którym powinienem być od początku, czyli na historii. Nie zabiegałem o sukces. Człowiek pisze dobre książki i wykonuje dobrą robotę, zajmując się tym, co go rzeczywiście interesuje. Problematyka dotycząca Holocaustu i antysemityzmu to jest zagadnienie, do którego doszedłem dość późno w swoim pisarstwie. Miałem już na koncie kilka książek na inne tematy.

Między innymi o sowieckich wywózkach obywateli polskich na Syberię. Nie wybiera pan wyłącznie tematu, jak okropne rzeczy Polacy robili Żydom.

W pierwszym okresie działalności pisałem o tym, jak Niemcy i Sowieci robili okropne rzeczy Polakom. I jak dzielnie Polacy sobie z tym radzili. Jedna z pierwszych moich prac dotyczyła podziemia antyhitlerowskiego w Polsce, społecznego oporu i tego, jak można było zachować – mimo nacisku totalitaryzmu – więź i normy; potem analizowałem totalitaryzm sowiecki przez pryzmat okupacji wschodnich terenów Polski. Te zagadnienia interesowały mnie od początku, częściowo ma to związek z moimi doświadczeniami z działalności studenckiej w Marcu i okolicach Marca ’68, kiedy chodziło o przeciwstawianie się reżimowi komunistycznemu, afirmację prawa do wolności, wolnego słowa, stworzenie jakiejś alternatywy.

Na czym polegał ten związek ideałów Marca ’68 z pańskimi studiami nad totalitaryzmem?

Studiując w Ameryce okres okupacji i reakcji na niesamowicie brutalne porządki, które okupant niemiecki, a potem okupant sowiecki wprowadzał w Polsce, miałem odczucie, że to kontynuacja tego samego marcowego wątku. W jaki sposób przechowuje się wolność i potrzebę wolności? W jaki sposób się ją afirmuje, a jakie są mechanizmy, które wolność niszczą? Jak niszczą wolność organizatorzy porządku publicznego, którzy nie mają żadnych zahamowań? Mogą użyć każdej formy przemocy i inżynierii społecznej, bo przed nikim nie muszą się z niczego tłumaczyć. To były te moje studia o totalitaryzmie.

No i w końcu dotarłem do doświadczenia żydowskiego. Uświadomiłem sobie, jak głęboka była moja niewiedza o stosunkach polsko-żydowskich podczas okupacji i jak bardzo ta niewiedza jest powszechna wśród Polaków, jak integralnym jest elementem doświadczenia polskiego. Wstyd mi było, bo napisałem wcześniej dwie książki, w których całkowicie pomijałem tę problematykę. Bardzo mnie to wciągnęło, bo historiografia i pamięć zbiorowa były w tej dziedzinie kompletnie zakłamane. Zacząłem o tym pisać w „Upiornej dekadzie”. Uznałem za bardzo ważną kwestię stosunku polskiego społeczeństwa do Żydów – to, jak w miasteczku X zachowali się jego mieszkańcy, kiedy przyszli hitlerowcy (myślę o całym okresie okupacji) i spośród obywateli tego miasteczka wyciągnęli połowę czy jedną dziesiątą, czy 70 proc., i zabrali na śmierć. Jak reagowano na ten proces wyjmowania spośród nas ludzi na śmierć? To jest szalenie ważne doświadczenie okupacji, jeśli chodzi o Polskę, jeśli chodzi o mentalność zbiorową, a jego konsekwencje są odczuwalne do dziś. Nie jest przypadkiem, że w polityce tego kraju, w którym nie ma Żydów…

…ludzie tacy jak Konstanty Gebert by zaprotestowali, bo przecież oni tu są i rozwijają życie żydowskie.

Jest ich parę tysięcy. W Polsce bez przerwy wątek żydowski odbija się czkawką, jak tylko się pojawiają jakiekolwiek polityczne problemy. W jednym z niedawnych (2004) badań opinii publicznej 40 proc. respondentów stwierdziło, że Polską rządzą Żydzi. Można to nazwać chorobą umysłową, ale w te absurdy wierzy bardzo dużo ludzi, także inteligentnych. Te absurdy mają swój korzeń, który trzeba znaleźć i opisać.

Wyliczając powody, dla których Polacy zabijali po wojnie Żydów, pisze pan, że chodziło o formę społecznej kontroli. Wskutek polityki hitlerowskiej, wskutek Holocaustu, znikli polscy Żydzi, a natura nie znosi próżni i w to miejsce weszła nowa grupa społeczna złożona z Polaków. Pojawienie się Żydów po wojnie uderzało w ich podstawowe interesy materialne i życiowe.

To jest diagnoza ostatniego delegata rządu londyńskiego na kraj Jerzego Brauna. Nie ma nic specjalnie oryginalnego w tej obserwacji. Problem robi się dramatyczny, jeżeli w celu obrony raz zajętej pozycji ludzie zaczynali mordować innych ludzi.

Bardziej będzie pan atakowany za interpretację powiedzmy psychoanalityczną: że Polakami po wojnie rządził tak silny kompleks wstydu i pogardy wobec Żydów, że trzeba było Żydów usunąć w taki czy inny sposób, zmusić ich do emigracji na stałe albo fizycznie zlikwidować, żeby tym samym zlikwidować źródło swojego własnego kompleksu, swojego własnego strachu. Polacy bali się ocalałych Żydów jako chodzącego wyrzutu sumienia. To brzmi niezwykle mocno, ale czy za tym odczytaniem stoją twarde fakty?

Twarde fakty i twarde interesy. Żyd, który wraca po wojnie, stanowi zagrożenie dla posiadacza przedmiotów, które do tego Żyda należały przedtem, a więc zagrożenie interesu gospodarczego. Żyd, który wraca, to jest też zagrożenie dla ludzi, którzy w jakiś sposób brali udział w prześladowaniu Żydów w czasie okupacji. To jest potencjalny świadek albo ktoś, kto może jakąś sprawę wytoczyć. Sądy bardzo niechętnie podejmowały takie sprawy, bardzo niechętnie uznawały dowody, o czym piszę i co pokazuje także ipeenowskie studium „Wokół Jedwabnego”. Tak więc nie jest to wyłącznie kwestia psychologiczna, aczkolwiek psychologia jest szczególnie ważna. Robiąc ostateczną redakcję tekstu „Strachu”, znalazłem fragment u Tacyta – już za czasów Tacyta to była prawda oczywista! – o tym, że człowiek ma taką naturę, iż nienawidzi ludzi, których skrzywdził. Ktoś już napisał, że ja psychologizuję na temat polskiego społeczeństwa, a właściwie sam powinienem się poddać psychoanalizie. Oczywiście jedno drugiego nie wyklucza…

Kto przeczyta „Strach” bez uprzedzenia, nie znajdzie w nim dowodów nienawiści autora do Polaków. Czy napisał pan to studium antysemityzmu po Zagładzie, by zrozumieć, dlaczego Polacy odrzucili ocalałych Żydów?

Interesuje mnie antysemityzm po wojnie i w Polsce. To jest zjawisko na największą, w porównaniu z innymi krajami, skalę z bardzo prostego względu. W Polsce było znacznie więcej Żydów niż gdziekolwiek indziej. Ale mnie to interesuje także dlatego, że jestem Polakiem. To moje społeczeństwo, ja się tu wychowałem. To, co się działo między Polakami a Żydami tuż po wojnie, było dla mnie wielką zagadką, ale sądzę, że to nie jest problem, który musi nam ciążyć na zawsze. W każdym miasteczku, z którego wyciągnięto polskich Żydów, był jeden konkretny dzień, w którym się taka akcja zaczynała, niechże tam będzie jakiś słupek z potrzeby serca, żeby ludzie zapłakali i koniec, do widzenia. Żadnych przeprosin, żadnych odszkodowań. O nic innego tu nie chodzi, tylko żeby grzech nazwać po imieniu. Wreszcie my, Polacy, przestaniemy się oglądać do tyłu, czy tu nam ktoś nie wykręca jakiegoś numeru.

I co mnie frapuje, to to, że ja właściwie nie wyniosłem tej całej wiedzy o problematyce, którą tu opisuję, z domu. Nie wiedziałem o tym, choć miałem niezwykle otwarte stosunki z rodzicami, którzy absolutnie o wszystkim, o czym rozmawiali ze sobą, rozmawiali też ze mną. A moja mama była łączniczką w Biurze Informacji i Propagandy AK, jej pierwszy mąż był Żydem z zasymilowanej rodziny, nie wyglądał na Żyda, on i jego brat zginęli jako Żydzi zadenuncjowani. Najpierw zadenuncjowano rodziców, potem zdaje się rodzice powiedzieli, gdzie synowie mieszkają… Mama wszystko wiedziała i ja się zastanawiałem, jak to jest, że ja, wyjeżdżając z Polski i potem zajmując się tą problematyką, nie dowiedziałem się o tym wszystkim prawie niczego od matki, kiedy jeszcze żyła. Ona tej wiedzy nie ukrywała przede mną, tylko tej wiedzy nie miała zarejestrowanej. Mój ojciec, którego poznała w czasie okupacji i wyprowadziła z powstania – wyszli z tym całym tłumem, który szedł do Pruszkowa – został przez moją matkę wyciągnięty z obozu w Pruszkowie i poszli oboje do majątku jej ciotki. Ciągle jeszcze pod okupacją niemiecką. To było najbezpieczniejsze miejsce dla ojca, bo nikomu nie przyszłoby do głowy, że panienka z Żydem się zadaje. To było doświadczenie, które się odciska piętnem na życiu całego społeczeństwa. A jednocześnie się o tym nie mówi. W pojęciu inteligencji to, co się dzieje między chłopami a Żydami, nie należy do głównego wątku historii. Nie chodzi o to, że to jest niewłaściwy temat, tylko że historię Polski robi elita. Takie podejście to była naiwność. To nie wypływało ze złej woli, ja nie ironizuję, patrzę na to jako socjolog.

Dlaczego pan wybrał pogrom kielecki jako egzemplifikację tego problemu?

To jest najbardziej dramatyczny epizod, który się wydarza w ramach powojennego antysemityzmu – i dla Polaków, i dla Żydów. Po tym mordzie Żydzi – a chodzi tu także o Żydów, którzy wrócili z Rosji, czyli Żydów sybiraków, to nie nasłani komuniści, tylko ludzie, którzy przeszli tę gehennę, która w naszej tradycji jest gehenną powstańców – ujrzeli, że nowe życie jest dla nich niemożliwe nie dlatego, że Niemcy wymordowali Żydów podczas okupacji, tylko dlatego, że Żyd po wojnie w Polsce nie mógł przeżyć w małych miasteczkach, do których wracał. Francuski pisarz katolicki Emmanuel Mounier, którego cytuję, pisze, jakim to było dla niego zaskoczeniem, kiedy po wojnie odwiedził Polskę i rozmawiał z hierarchami Kościoła, między innymi kardynałem Sapiehą. I tu jest sprawa, która pozostaje jeszcze do opisania, najbardziej drażliwa.

Chrześcijaństwo wobec zbrodni na Żydach?

Czytałem teksty Camusa, które publikował w podziemnym „Combat”. Powiada tam, że okres okupacji to okres, w którym pojawia się nowy rodzaj zbrodni: zbrodnia polegająca na tym, że czegoś się nie zrobiło, chociaż można to było zrobić. Camus pisze o tym w kontekście kolaboracji we Francji. Dla mnie to problem zachowania Kościoła w Polsce. Mam na myśli każdego proboszcza z osobna. Były takie przypadki, że ci proboszczowie mówili swoim owieczkom: Róbcie sobie, co chcecie, Żydów nie musimy lubić, ale mordować nie wolno. I tam był spokój. Ale to nie było przesłanie, które Polacy słyszeli od duszpasterzy powszechnie. I tu tkwi dla mnie jakiś kamień węgielny odpowiedzialności Kościoła za tę zbrodnię.

Pan wie, że Kościół występował przeciwko zabijaniu Żydów. Adam Michnik pisał ostatnio o dwóch twarzach Kościoła w obliczu pogromu kieleckiego: postawie biskupa Kubina i biskupa Kaczmarka.

Michnik w sposób dramatyczny przeciwstawił te dwie postawy, pokazując, jak koszmarna i nie do przyjęcia jest postawa Kaczmarka. Nie przyszło panu pewnie do głowy, żeby wziąć do ręki „Nasz Dziennik” z 4 lipca. Gdyby pan to zrobił, toby pan zobaczył, że na temat pogromu kieleckiego zamieścił ogromny tekst i króciutki zapis na samym początku: Żydzi strzelali pierwsi. To tak zwany raport biskupa Kaczmarka.

Stefan Bratkowski w swej historii stosunków polsko-żydowskich „Pod wspólnym niebem” też skłania się do wersji prowokacji, a przecież nie jest wielbicielem „Naszego Dziennika”. Pan tę wersję prześwietla szczegółowo i odrzuca. Zakończmy pytaniem o morał, jaki płynie ze „Strachu” dla czasów obecnych. Czy taki, że walka z antysemityzmem jest demokracji niezbędnie potrzebna?

Morał jest głębszy. Bardzo ważną tradycją w polskiej kulturze i społecznej praktyce jest tradycja, która wyrasta z romantyzmu. To tradycja, że opór przeciwko złu jest rzeczą godną i szlachetną, tak samo jak występowanie przeciwko zbrodniczym naciskom, którym poddawana jest jakaś mniejszość. I że ofiarna walka o wolność jest rzeczą wspólną i trzeba ją podejmować wbrew najgorszym układom sił. I że ten mniejszy, ten który jest ofiarą, ma zawsze rację, póki się nie udowodni, że jej nie ma. Otóż złe zachowanie w stosunku do Żydów oznacza zanegowanie tej tradycji. Uważam, że Polski na to nie stać, bo właśnie ta tradycja uratowała nas w najciemniejszych czasach. Antysemityzm, endecja – te schematy myślenia stanowią tradycję absolutnie destrukcyjną dla państwa i dla polskiej duszy zbiorowej, romantycznej, wolnościowej.

Czy to znaczy, że pisze pan o antysemityzmie i o strachu polskim i żydowskim także, by bronić wolności?

No pewnie.

Rozmawiał Adam Szostkiewicz


O czym jest „Strach”

Dlaczego Polacy, którzy ukrywali Żydów podczas niemieckiej okupacji, nie chcieli, by po wojnie dowiedzieli się o tym ich rodacy, sąsiedzi? Skąd wziął się antysemityzm po Auschwitz?” – tak Jan Tomasz Gross formułuje zasadnicze pytanie, na które stara się odpowiedzieć w swojej nowej książce. Analizę antysemityzmu w Polsce podczas wojny i zaraz po wojnie osadza Gross w kontekście Holocaustu i systemu komunistycznego. Bada i odrzuca tezę, że winę za antysemityzm po Zagładzie ponoszą sami Żydzi, bo rzekomo gremialnie poparli komunizm („żydokomuna”), czyli ustrój narzucony Polsce wbrew woli większości narodu i powojennym ustaleniom międzynarodowym. Liczbę osób pochodzenia żydowskiego szacowano w 1946 r., roku pogromu kieleckiego, na ok. 200 tys. Byli to głównie Żydzi wracający z ZSRR, nieraz z sowieckich zsyłek (kolejna ich fala napłynie po odwilży 1956 r.). Na krótko, zwłaszcza w miastach Ziem Zachodnich, odrodziło się zorganizowane życie żydowskie, w tym żydowskie partie polityczne, ale do komunistów (PPR) należało zaledwie kilka tysięcy. Liczbę powojennych żydowskich ofiar Polaków szacuje się na 500–1500. Gross bogato dokumentuje szokującą powojenną falę przemocy, agresji i dyskryminacji Żydów w Polsce – od pogromu kieleckiego po przykłady z gospodarki, sądownictwa i oświaty. Wykazuje, że władze komunistyczne traktowały obywateli żydowskich niemal tak samo jak niechętni im nacjonaliści i Kościół. Zdaniem Grossa, antysemityzm po Auschwitz wynikał ze społecznej niechęci do konfrontacji z prawdą o tym, że część Polaków skorzystała materialnie i socjalnie na nazistowskiej zbrodni na Żydach, a niektórzy sami zabijali Żydów. W efekcie – sugeruje Gross – nowa władza komunistyczna zawarła ze społeczeństwem niepisaną umowę, że temat polskich win i grzechów wobec Żydów ma raz na zawsze zejść z wokandy publicznej. Społeczeństwo zyskiwało w ten sposób spokój sumienia, a nowa władza – ważne źródło legitymizacji.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com