Aleksander Szycht
O katastrofalnym wpływie braku polityki historycznej na tożsamość Polaków i planach spowodowania zmiany tego stanu rzeczy przez nowy rząd, z nowo wybranym senatorem Janem Żarynem rozmawia Aleksander Szycht.
Panie profesorze, a właściwie Panie senatorze. Mogę się jako historyk domyślać, że Pan również jako historyk będzie w parlamencie walczył o historię, najdelikatniej mówiąc traktowaną po macoszemu. Czy tak nie jest? Wielu ma na to nadzieję.
– W programie PiS historia, pamięć o naszych dziejach, kwestia budowania tożsamości narodowej, rola instytucji państwa w tym zakresie, te wszystkie punkty i wiele innych były podnoszone w czasie kampanii przez kandydatów Prawa i Sprawiedliwości. Można więc liczyć na to, iż ta sfera będzie istotną od samego początku, gdy tylko powstanie rząd i odpowiednie ministerstwa, w tym Ministerstwo Edukacji Narodowej, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, a także senat, który być może ponownie zajmie się kontaktami z Polonią i Polakami na wschodzie.
W pierwszym rzędzie będę starał się bez wątpienia czynić dwie rzeczy. Z jednej strony wpływać na powstawanie instytucji w Polsce, które miałby na celu tworzenie i realizowanie polskiej polityki historycznej na zewnątrz państwa polskiego. To dzisiaj szalenie ważne, ponieważ dzisiaj ten język fałszu historycznego, jest stosowany przeciwko Polsce, a ma na celu zdeprecjonowanie naszej pozycji międzynarodowej. Te fałsze dotyczą przede wszystkim przebiegu II wojny światowej, czy interpretacji roku 1945. A nawet zaszły tak daleko, że z narodu – ewidentnej ofiary, napadniętej 1 i 17 września 1939 roku zostaliśmy ustawieni jako współsprawcy wybuchu tej wojny. W tej właśnie sferze szeroko pojętej polityki historycznej zewnętrznej musimy stworzyć pewnego rodzaju instytucje, zajmujące się naciskiem międzynarodowym, idącym w dwóch kierunkach. Z jednej strony to obrona dobrego imienia Polski, ale to nie jest wystarczające. I drugi dużo poważniejszy kierunek ataku, tj. bardzo świadoma polityka promocji polskiej historii w świecie. I to wymaga oczywiście namysłu, wymaga pieniędzy, ludzi którzy by się tym zajmowali i partnerów zewnętrznych w narodach i państwach europejskich, amerykańskich. Tutaj zwłaszcza ważny jest kontakt nasz z Polonią.
Zatem nie tylko obrona, ale i ofensywa historyczna Panie Profesorze?
– Tak jest, tak właśnie mówię. Nie tylko obrona naszego przekazu historycznego jest ważna, bo to jest reagowanie jedynie na fałsze historyczne, a ofensywa na rzecz polskiej historii XX wieku, za pomocą powstających instytucji winna być ona realizowana i przemyślana. Mam na myśli np. celowe powstawanie puli stypendiów dla młodego pokolenia uczonych brytyjskich i amerykańskich, francuskich i niemieckich, zainteresowanego historią Polski. Mam tu także na myśli kulturę masową, której nie możemy zostawić środowiskom antypolskim, czyli powinniśmy finansować scenariusze i produkcje filmowe; zapraszać do kręcenia propolskich dzieł wybitnych reżyserów holywoodzkich.
To jest właśnie szeroko pojęta ofensywa, która mogłaby zaowocować, nie w ciągu jednego roku, czy dwóch, tylko trzeba to raczej widzieć w długim planie. Planie realizowanym w perspektywie 10-20 lat, planie, jaki wiązałby się z narodzeniem się i dojrzewaniem całego młodego pokolenia Europejczyków i mieszkańców Stanów Zjednoczonych, w tym inteligencji amerykańskiej i zachodnioeuropejskiej, które by powoli wyzbyło się tych kalek fałszujących nasze dzieje. A te kalki powstawały, przypomnę od zakończenia drugiej wojny światowej do lat 90-tych, bez de facto należytej reakcji ze strony państwa polskiego, co w okresie PRLu było oczywiste, ale już po odzyskaniu niepodległości jest to ewidentne zaniedbanie.
Mówił Pan, że się robi katów z narodu ofiar, czyli nas, ale trzeba zwrócić uwagę, że jest także odwrotnie, robi się na siłę naród ofiar. Jednak nie mamy z tym do czynienia na zachodzie, ale podobne wzorce są chociażby na wschodzie, choćby na Ukrainie, o Rosji nie wspominając. A nawet na Litwie, kraju Unii Europejskiej, gdzie przemilcza się Holocaust dokonany przecież przez mieszkańców tego małego kraju. To jest coś wręcz niebywałego.
– Bez wątpienia mamy do czynienia z pewnym, nie tyle fenomenem, co oczywistością. Tylko my ją dopiero zauważyliśmy, jako naród generalnie, bo elity prawicowe wiedziały o tym od dawna, że historia to nie jest zamknięta przeszłość, zdefiniowana jedynie przez uczonych i hobbystów. Historia jest żywą materią, która podlega ustawicznej formacji, bądź deformacji, także z punktu widzenia bieżących interesów politycznych. I każde państwo europejskie jest bardzo mocno, z jednej strony zanurzone we własnej historii, a z drugiej strony próbuje własną narrację historyczną „sprzedać” światu zewnętrznemu, jako bezdyskusyjną. Problem polega na tym, że my jako naród Polski nie musimy się wstydzić, nie musimy naginać, nie musimy kłamać na temat naszej przeszłości. Przynajmniej, my jako rozmówcy, pan i ja mamy świadomość, że możemy być dumni z własnej przeszłości. Wiemy też jak powszechność naszej świadomości ułatwiłaby tę ekspansję narracyjną, która wpisywałaby się w stan bieżącej walki o bezdyskusyjny, polski wymiar opowieści o przeszłości. Niestety, tak się nie dzieje, mimo iż podobnie do nas myślących jest w Polsce więcej osób.
Świat zewnętrzny nie wie o istnieniu polskiego państwa podziemnego, jako fenomenu na skalę europejską i światową lat 1939-1945. Świat zewnętrzny nie wie, że polskie państwo podziemne i rząd polski na uchodźctwie to były jedyne struktury państwowe w ówczesnym czasie antyniemieckie, które miały za jeden z celów w wojnie, wspieranie i pomaganie Żydom, mordowanym na polskich ziemiach przez Niemców. Świat nie wie, że nie pogodziliśmy się z utratą niepodległości i mieliśmy w związku z tym długie jeszcze trwanie po 1944 roku, wojny z przeciwnikiem, jakim był bolszewizm, czyli to co nazywamy nową okupacją, przy akceptacji tego stanu rzeczy przez naszych zachodnich sprzymierzeńców. I bardzo wiele, wiele innych wydarzeń z dziejów najnowszych moglibyśmy wymieniać, o których właśnie jako o faktach – świat zewnętrzny nie wie, a które w sposób bezdyskusyjny winne być przezeń przyjęte. Tak bezdyskusyjnie, jak jest przyjęta prawda o zagładzie, która to wiedza o losie Żydów znajduje się we wszystkich możliwych podręcznikach szkolnych, akademickich świata. Przecież nikt tego nie podważa i słusznie, że naród Żydowski został wymordowany planowo przez Niemców w okresie II wojny światowej. To jest to nasze zadanie zewnętrzne bardzo ważne, które jest oczywiście współzależne od zadania wewnętrznego, co do polskiej edukacji. My sami musimy się uzbroić w wiedzę, dumę, dotyczącą naszej przeszłości. Czyli musimy też zmienić edukację powszechną historyczną na poziomie szkoły podstawowej, gimnazjalnej, średniej aż do matury tak byśmy mieli rozpoznany wspólny kod historyczny i kulturowy.
Powiedział pan o uczonych brytyjskich, amerykańskich, zachodnich, których trzeba zapraszać na stypendia i zapoznawać z naszą historią i tym, jaka jest wspaniała. Nie powinniśmy się ograniczać tylko do Zachodu. Chciałem nawiązać do tego co się działo przez 25 lat. Weźmy pod uwagę proces choćby przyjeżdżania masowo młodzieży ukraińskiej i nie tylko. Jednak przykład przyjazdu na studia młodzieży ukraińskiej jest najbardziej znamienny. Powinni tu oni zapoznawać się, już nie nawet tyle z polskim punktem widzenia, co w wielu kwestiach po prostu z prawdą jak to rzeczywiście było. To się nie tylko nie działo, co wielu wypadkach utwierdzali się na miejscu w tych swoich nacjonalistycznych stereotypach historycznych i propagandowych, parafowanych niejako w wielu miejscach przez instytucje, wydziały, organizacje pozarządowe, które powinny robić odwrotną robotę. Nawet Ukraińcy ze wschodu mający do tego stosunek obojętny wyjeżdżali jako wojujący nacjonaliści. Z takim procederem mieliśmy do czynienia. Tak samo ci młodzi uczeni z zachodu przyjeżdżają oddychając retoryką mediów mainstreamowych i zaczynają np. „mówić Wyborczą”.
– Mamy oczywiście w naszych elitach inteligencji takie grono ludzi, którzy antypolonizm uznali za swoje credo i próbują niejako językiem obrażania Polaków, czy poprzez fałsz historyczny, dotyczący polskiej przeszłości zbratać się z sąsiednimi narodami. Liczą na to, że ten fałsz jest drogą do jakiegokolwiek pojednania i porozumienia, a tych Polaków, którzy nie chcą przystać na fałsz wyzywają, zresztą od początku transformacji „nacjonalistami”, „szowinistami” oraz określają innymi „izmami”. To jest oczywiście pewien zamysł strategiczny, w którym szczególnie środowiska postkomunistyczne, lub środowiska inteligencji polskiej umoczone w szeroko pojęty komunizm chcą dwie rzeczy na jednym ogniu upiec. Z jednej strony wpłynąć na to żeby Polacy zatracili dobrą opinię na temat własnych przodków, własnej przeszłości, życiorysy swoich pradziadków (tak jak w PRL było to bardzo silnie wytworzone), a z drugiej strony by na tej bazie fałszu historycznego nie zmuszać z kolei tych naszych sąsiadów, do odkrycia iż to ich historia bardzo często jest umoczona w zbrodnie. I to dotyczy z jednej strony narodu ukraińskiego, którego nie tylko nie potrafimy oduczyć antypolskich naleciałości w interpretowaniu stosunków polsko-ukraińskich w przeszłości, ale także w gruncie rzeczy przez to krzywdzimy samych Ukraińców.
Powinniśmy to mówić bardzo wyraźnie, ze jeżeli chcą być narodem europejskim i chcą wkraczać do tutejszej rodziny cywilizacji łacińskiej, to nie mogą tego zrobić, de facto afirmacyjnie wspierając ludobójcze organizacje OUN-UPA i ich struktury wojskowe. Nie mogą bowiem z powodów moralnych akceptować ludobójstwa jako formy rozwiązywania sporów międzynarodowych. Jeżeli tak próbują dzisiaj głosić chwałę banderowcom i na pomnikach ich stawiać to znaczy, że są gotowi tymi narzędziami posługiwać się w przyszłości. A to jest bardzo odległe od pozytywnej tradycji europejskiej. Póki Europa jest Europą to mam nadzieję, że takich praktyk ludobójczych nie będziemy honorować. Tak jak nie uhonorowała po wojnie swoistego dorobku cywilizacyjnego III Rzeszy, jak np. użycia Cyklonu B.
Panie profesorze z naszej rozmowy wynika w tym momencie, że historia jest częścią naszej tożsamości, co jest właściwie oczywiste. Bez niej naród ma najpierw kompleksy, później przestaje istnieć, zgodzi się Pan? Wydaje się, iż w tej kwestii przez ćwierć wieku w Polsce nie tylko nie zrobiono nic dobrego, ale też wiele złego?
– Przede wszystkim sami jako naród po 1989 roku zostaliśmy bardzo mocno przećwiczeni, w sytuacji kiedy jeszcze nie przedyskutowaliśmy swojej historii po dziesięcioleciach PRL. Namacalnym przykładem procesu ćwiczenia nas batem była książka Jana Tomasza Grossa pt. Sąsiedzi z zakłamaną treścią i zakłamaną interpretacją, która uderzyła w nas w momencie kiedy jeszcze nie odkryliśmy pamięci wspólnotowej, choćby fenomenu ratowania Żydów w czasie II wojny światowej. Zarówno zinstytucjonalizowanej, jak i indywidualnej formy pomocy. To jest oczywiście przykład dotyczący szerszego kontekstu. A mianowicie w PRL byliśmy w ogóle bardzo mocno zatomizowani.
Jedną z tych form naszego zatomizowania to było niedopuszczenie do wymiany pamięci środowiskowej, rodzinnej, biograficznej, regionalnej. Inaczej: Polacy z Mazowsza, nie wiedzieli o przeżyciach Górnoślązaków w 1945 roku i w następnych latach, wyrzucanych do Niemiec mimo że nie byli Niemcami, z kolei aresztowanych i wywożonych do Związku Sowieckiego w 1945 r. do tamtejszych kopalni. Z kolei myśmy także nie wiedzieli o losach Kaszubów w 1945 roku. Nie wiedzieliśmy o losach Wołyniaków, którzy uratowali się z rzezi. Z kolei oczywiście inne środowiska, dalsze od Warszawy nie znały tragedii dogłębnie przeżywanej przez uczestników powstania warszawskiego. Ludzie oddaleni od osób należących do rodzin żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych nie wiedzieli rzecz jasna jaka jest skala kłamstwa oskarżeń o bandytyzm i wspieranie III Rzeszy – rzekomo – żołnierzy i oficerów tej formacji w czasie II wojny światowej, itd. Można by wiele mówić o niemożności w tym okresie PRL komunikowania się wzajemnego na poziomie przekazywania przeżyć rodzinno-środowiskowych. Przykładem najbardziej znanym jest historia rodzin katyńskich. I jeszcze na początku lat 90-tych myśmy nie rozpoczęli tego procesu wzajemnego odkrywania siebie i swoich cierpień, a już otrzymywaliśmy nowe ciosy, które miały nas pognębić i spowodować dezintegrację, wstyd i wole porzucenia przodków. I niestety na czele tego zjawiska dezintegracyjnego stanęła spora część polskiej elity intelektualnej, ta część haniebna, ale tak było.
Rzeczywiście obserwuję to także pod względem tyleż perfidnej, co absurdalnej próby przeciwstawiania sobie rodzin pomordowanych przez UPA z rodzinami walczącymi z okupacją sowiecką – dokonywanej przez Rosjan i nacjonalistów ukraińskich, którzy próbują podzielić między siebie Polaków jako swoich stronników. Jednak chciałem prosić Pana profesora o wyraźne stwierdzenie: Demontaż państwa to także, a może przede wszystkim demontaż historii?
Resztę jeśli dasz radę przeczytaj tu: „Przeprowadzimy ofensywę historyczną”
A tu przeczytaj komentarz do tego artykulu pióra Jerzego Halbersztadta zamieszczony na Facebook’u.
Właściwie cieszę się, że nowy senator Jan Żaryn przeszedł jawnie do działalności politycznej.
W polityce w 2015 roku mogą co prawda dziwić takie sformułowania jak: “Jestem jak najbardziej zwolennikiem koncepcji Międzymorza Bałtyk – Morze Czarne – Adriatyk, jako obszaru narodów i państw szukających własnych interesów wspólnych, przed wiecznie żywym zagrożeniem nie tylko historycznego paktu Ribentropp-Mołotow, ale to nie znaczy, żeby te wątki wspólne miały być jednocześnie plutonem egzekucyjnym dla prawdy historycznej”. Przez prawdę historyczną sen. Żaryn rozumie generalnie to, co Polacy mogą zarzucić innym, a nie to, za co inni mogą krytykować dawną Polskę. Szczególną uwagę poświęca stosunkom z Ukrainą. “Naród ukraiński nie jest zdolny do samorefleksji bez pomocy Polski i Polaków”, “bez Lwowa, miasta zawsze wiernego Polsce, nie ma narodu polskiego”, “próbują dzisiaj głosić chwałę banderowcom i na pomnikach ich stawiać (…). Póki Europa jest Europą to mam nadzieję, że takich praktyk ludobójczych nie będziemy honorować. Tak jak nie uhonorowała po wojnie swoistego dorobku cywilizacyjnego III Rzeszy, jak np. użycia Cyklonu B”. To są jasne zapowiedzi kłopotów na własne życzenie w polityce, nie tylko międzynarodowej, co okaże się zapewne dość szybko, ale wydaje mi się, że gorzej było, gdy podobne opinie były głoszone pod pozorem wiedzy naukowej i osłoną stopnia profesorskiego.
Zamieszczone ze zgoda J. Halbersztadta