Archive | 2015/10/14

Biblijne wojowniczki

Biblijne wojowniczki

Gabriela Nieśpielak


„Dzielna kobieta, trudno o taką – pisze autor Księgi Przypowieści Salomona (Przyp. 31,10) – jej wartość przewyższa perły”. Jakie są biblijne kobiety? Bynajmniej nie są to ciche, nie mające własnego zdania i nie przejawiające własnej inicjatywy „panny z dobrego domu”. W patriarchalnym świecie, w którym żyli bohaterowie Księgi Sędziów, czytamy między innymi o prorokini Deborze, do której przychodził po radę cały Izrael. Sprawowała ona wówczas funkcję sędziego, co ówcześnie oznaczało godność, która przynależna była później chyba już tylko królom Izraela. W czwartym rozdziale Księgi Sędziów czytamy, że „posłała ona (Debora – przyp. G.N.) wezwanie do Baraka, syna Abinoama z Kadesz-Neftali, i kazała mu powiedzieć: „Oto tak nakazuje Pan, Bóg Izraela: wyrusz i pociągnij na górę Tabor, a weź ze sobą dziesięć tysięcy mężów z synów Naftaliego i synów Zebulona. Ja zaś ściągnę ku tobie nad potok Kiszon Syserę wodza wojska Jabina wraz z jego wozami i jego zgiełkliwą gromadę i wydam go w twoją rękę” (Sdz. 4; 6-7). Co robi Barak? Nie tylko słucha się Debory, ale także zaznacza, że nie wyruszy, jeśli i ona nie uda się z nim na wyprawę. Jak widać, Tanach ma również swoją dziewicę orleańską, bo trudno nie skojarzyć Debory z Joanną d’Arc. Historia całej wyprawy ma swój „hollywoodzki” finał, ponieważ rzeczony Sysera, rozgromiony przez armię Baraka, zbiega z pola bitwy i usiłuje znaleźć schronienie w namiocie, który należał do niejakiego Chebera Kenity (żyjącego, jak podaje Biblia, w dobrych stosunkach z jego panem i mocodawcą Jabinem). Pech chciał, że nie było go wówczas w domu, była tam za to jego żona Jael, która sama zaoferowała mu schronienie, a później spoiła mlekiem i gdy Sysera wreszcie usnął wyczerpany ucieczką (Biblia podaje, że uciekał pieszo z pola bitwy)… Oddajmy głos autorowi Księgi Sędziów: „Potem wzięła Jael, żona Chebera, palik od namiotu, następnie chwyciła do ręki młot, podeszła do niego cicho i wbiła palik w jego skroń, aż utkwił w ziemi, bo zasnął twardo, gdyż był zmęczony; i tak zginął.” (Sdz. 4; 21).

Inne biblijne kobiety są również, kiedy trzeba, zdecydowane. Bywa, że bezwzględne, przekorne (jak choćby Sara, która uparcie twierdziła, że nie śmiała się, słysząc z ust tajemniczych gości, którzy odwiedzili Abrahama, że za rok będzie miała syna), odważne jak Abigail, która słysząc, co nawygrażał po pijaku ludziom Dawida jej pożal się Boże mąż, wzięła sprawy w swoje ręce i zanim Nabal zdążył wytrzeźwieć, spakowała na osły wino i chleb (a nawet placki figowe i rodzynki!) i ruszyła na spotkanie z Dawidem, który już ciągnął w stronę namiotów jej męża, żeby wyciąć w pień jego i całe towarzystwo u jego boku, które śmiało odmówić zaopatrzenia dla jego wojowników. Ciąg dalszy nasuwa mi na myśl uparcie pewien dowcip krążący o Stalinie: mała dziewczynka podbiega do niego i prosząc o cukierka słyszy w odpowiedzi gromkie: „Won mi stąd!”, na co komentator zdarzenia kwituje to lakonicznym: „A mógł zabić!”. Tutaj Dawid też „mógł zabić”, a nie zabił, a w dodatku wzruszony jej postawą oszczędził także Nabala i jego ludzi.

W kontekście kobiet, które potrafią powalczyć o swoje, na uwagę zasługuje również Tamar, którą poznajemy w relacji z jednym z protoplastów Izraela – człowiekiem, z którego miał wywodzić się Mesjasz. Mowa oczywiście o Judzie. Kim była dla niego Tamar? Zabrzmi to trochę jak „Moda na sukces”, ale Tamar była jego synową, z którą miał pewną „historię”. Tak, tego typu. W telegraficznym skrócie: Tamar była żoną jego dwóch synów (swoją drogą synów miał niezbyt udanych: najpierw był Er, jego pierworodny, który „(…) czynił zło przed Panem, dlatego Pan pozbawił go życia” (Rdz. 38; 7), a później Onan, który wedle przyjętego w Izraelu zwyczaju po śmierci Era poślubił Tamar, aby wzbudzić potomstwo swemu bratu, do czego się jednak zbytnio nie kwapił, o czym nie omieszkała napomknąć Biblia). „Lecz Onan, wiedząc, że to potomstwo nie będzie należało do niego, ilekroć obcował z żoną brata swego, niszczył nasienie swoje, wylewając je na ziemię, aby nie wzbudzić potomstwa bratu swemu” (Rdz. 38; 9). Dalej czytamy, że „Panu nie podobało się to, co czynił, dlatego i jego pozbawił życia” (Rdz. 38; 10). Mamy więc dwóch synów Judy, którzy zmarli nagle, Tamar – wdowę po obydwu i Judę, który miał jeszcze jednego syna o imieniu Szela. Zgodnie z prawem to właśnie on powinien teraz poślubić Tamar. Co zrobił Juda? Ano doszedł do wniosku, że skoro jego starsi synowie byli kolejno mężami Tamar i obaj kolejno zmarli, trzeciego syna jej za męża nie da i wymawiając się jego młodym wiekiem, przyrzekł, że da go jej za męża, kiedy tylko ten podrośnie. Czas płynął, a Tamar dalej tkwiła w swoim wdowieństwie i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Usłyszawszy, że Juda wybiera się do Timny, zdjęła swoje wdowie szaty i jak czytamy, zakryła swoją twarz zasłoną, usiadła w bramie miasta, a Juda, myśląc, że to miejscowa prostytutka, „(…) zszedł z drogi ku niej i rzekł: Pozwól, że będę obcował z tobą” (Rdz. 38; 16). Swoją drogą – bardzo elegancko. Jak się można było domyśleć, Tamar zaszła w ciążę, a kiedy po całej historii doniesiono Judzie o tym, że Tamar jest przy nadziei (a powinna przecież czekać, aż jego najstarszy syn – Szela – dorośnie; swoją drogą nie wiadomo po co, bo i tak nie wyglądało na to, że zamierza go z nią ożenić), wpadł w furię, krzyczał, że ją spali (dosłownie!) i kazał do siebie przyprowadzić. Cała historia skończyłaby się pewnie dość krwawo gdyby nie to, że Tamar od początku do końca wiedziała, co robi. Gdy bowiem jeszcze w Timnie zapytała Judę, co jej da za to, że będzie z nią obcował, ten zaoferował koźlątko ze swojej trzody – z tym że przyśle je dopiero potem, bo teraz go nie ma przy sobie, ale przyśle, specjalnie nawet człowieka wyśle do Timny, żeby jej koźlątko doręczył. Na chłopski rozum wiarygodność bliska zeru, ale Tamar przezornie zażądała zastawu do czasu, aż koźlaka nie ujrzy. Zastawu, dodajmy, nie byle jakiego, bo jego pieczęci, sznura i laski. Na dzisiejsze realia był to właściwie ekwiwalent dowodu osobistego. Kiedy więc przyprowadzono ją przed oblicze Judy, powiedziała wobec wszystkich: „Jestem brzemienna z męża, do którego należą te rzeczy”, pokazując zastaw. Widząc, że sprawy przybrały taki obrót, Juda powiedział pojednawczo: „Ona jest sprawiedliwsza niż ja, bo nie dałem jej synowi memu, Szeli”. A potem Tamar urodziła bliźnięta. Dopięła swego? A jakże. Kontrowersyjnie? I owszem. Kontrowersyjne, no właśnie – takie też były biblijne kobiety.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


Anna Król: Przedmioty opowiadają o Iwaszkiewiczu

Anna Król: Przedmioty opowiadają o Iwaszkiewiczu

Źródło: PAP, opracował jrk


Oderwany guzik, poplamiony krawat, niedokończona tubka kremu do golenia – przedmioty pozostałe po Jarosławie Iwaszkiewiczu zainspirowały Annę Król do napisania opowieści zebranych w książce “Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie”, która w październiku 2015 trafia do księgarń.

Pani książka to plon długiej pracy na Stawisku. Jakie wrażenie ten dom na Pani zrobił? Czy to bardziej muzeum, czy jednak ciągle dom?

Anna Król: Iwaszkiewicz, na długo przed śmiercią zaczął przygotowywać “sprawę” przekształcenia domu w muzeum. Prowadził rozmowy z instytucjami, zadbał o stosowne zapisy w testamencie. Marzyło mu się, że powstanie miejsce, które nie straci domowego ducha, a jednocześnie będzie otwarte dla zwiedzających. Miał potrzebę zaproszenia ludzi do siebie, dawał zgodę na przyglądanie mu się z bliska. Zależało mu na zachowaniu w przyszłym muzeum tyle życia, ile tylko możliwe. Całe szczęście, że nikt nie wpadł na pomysł przenoszenia świata Iwaszkiewicza do jakiejś innej, nowej przestrzeni. Żadna, nawet najlepsza ekspozycja muzealna czy sala wystawowa nie są w stanie opowiedzieć o życiu pisarza tyle, ile pozostawione przez niego przedmioty, których używał, porządek i bałagan, który się w tym domu zachował itd. Od dawna interesuje mnie “tajemne życie przedmiotów” i dom w Stawisku był dla mnie idealnym “laboratorium” do prowadzenia badań.

Do snucia opowieści zainspirowały Panią rzeczy, które pozostały po mieszkańcach Stawiska. Co one mówią o właścicielach? Co można wyczytać o Iwaszkiewiczu z jego butów, okularów, krawatów?

Kolekcja pozostawionych w szafie krawatów pokazuje, że miał świetny gust, że przywiązywał wagę do wyglądu, ale także że nie był to gust urzędnika. Pozostawione w biurku i szufladach karteczki, guziki, nadłamane okulary pokazują, że starał się tworzyć z takich drobnostek swój świat, drobiazgi były dla niego ważne. Należał do pokolenia, które wielokrotnie traciło wszystko – nie przetrwało zbyt wiele rzeczy z dzieciństwa Iwaszkiewicza na Ukrainie. Może dlatego, jak wspomina gosposia Iwaszkiewiczów, mieszkańcy Stawiska z upodobaniem gromadzili przedmioty, nie lubili niczego wyrzucać, wszystko “mogło się przydać”. Rachunki, zapiski finansowe, całe archiwum finansowe mówi o stosunku Iwaszkiewicza do pieniędzy – a ten był ostrożny i dość poważny, ale nie uczynił z niego nigdy sknery.

Punktem wyjścia pani opowieści są przedmioty. Czy Iwaszkiewicz napisał jakiś wiersz o rzeczach?

Iwaszkiewicz miał umiejętność pisania pięknych utworów, których bohaterami były drobnostki – zapachy, wspomnienie jakiegoś zapachu, barwa. Był niezwykle uważny i wyczulony na szczegół. Ale pisywał także utwory, które zdradzają, że miał poczucie humoru i dystans. Jednym z wierszy, w których pisze o przedmiotach jest utwór pod tytułem “Rzeczy”, pochodzący z ostatniego, wydanego już po śmierci tomu “Muzyka wieczorem”.

Kwiaty, owoce, liście, książki, szafy, graty,
Złamane klawikordy, czarne futerały,
Rozdartych nut kaskady, wazon popielaty,
Pulpit pod Ewangelię i dwa pastorały,

Potargane paprocie, drewniane buławy,
Lalka, koń z włosiennicy, stoliczek kulawy,
Okręt bez żagli, i ja na tym leżę
Jak wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę

Czy można powiedzieć, że Iwaszkiewicz był przedstawicielem homoseksualnej formacji kulturowej różniącej się od dominującego teraz ruchu gejowskiego? Czytając o Iwaszkiewiczu, Szymanowskim, Lechoniu wydaje mi się niemożliwe, żeby któryś z nich dokonał medialnego coming outu, ale też w przedwojennej Polsce homoseksualizm przyjmowano chyba dużo spokojniej, naturalniej niż współcześnie.

To nie jest aż takie proste. Iwaszkiewicz, Szymanowski, Lechoń, Mycielski, Kot Jeleński, Stryjkowski, Hertz i wielu innych – to twórcy o homoerotycznej tożsamości oraz bliskie otoczenie, środowisko Iwaszkiewicza, ale też – bardzo różni ludzie, różne osobowości. Żaden z nich nie ukrywał się z homoseksualizmem, a jednocześnie żaden z nich go nadmiernie nie eksponował. Nie używali “tej informacji” do manifestowania czegokolwiek, nie wykorzystywali homoseksualizmu jako narzędzia władzy, nie czynili swojej tożsamości politycznie zaangażowaną. Wiedza o tym, że Iwaszkiewicz miewa kolejne romanse i męskie miłości była dość powszechna, ale jednocześnie żył z nią jak żyje się z jakąś oczywistą cechą – po cichu, z oczywistą akceptacją. Iwaszkiewicz należał do pokolenia, które ściśle rozdzielało prywatność i sferę publiczną. Obce było mu manifestowanie własnej seksualności na forum publicznym, w szczególności dla osiągnięcia jakiegokolwiek, nawet najbardziej szlachetnego celu. Lata trzydzieste w miastach takich jak Paryż, Berlin czy nawet Warszawa były być może czasem większej niż dziś tolerancji na homoseksualizm w środowiskach artystycznych.

W PRL-u sytuacja chyba się zmieniła?

W Polsce Ludowej sprawy wyglądały już zupełnie inaczej. Znane są słynne przypadki szantażowania homoseksualistów, śledzenia, zbierania na nich “haków”, wykorzystywania, werbowania itd. Iwaszkiewicz także miał świadomość bycia obserwowanym. Zdarzało mu się “bardziej uważać” – co bardziej intymne zapiski dziennika trzymał u zaufanych przyjaciół, niektóre informacje zapisywane w osobistych kalendarzykach szyfrował, a listy miłosne podpisywał zmyślonym imieniem.

Czy podczas pracy odkryła Pani jakieś nowe, nieznane fakty o Iwaszkiewiczu i jego rodzinie?

Wiele. Najczęściej były to sprawy, które dotychczas nie interesowały badaczy, bo należą do świata uczuć i przeżyć, nie do świata dat i faktów. Rozmawiałam z córką Iwaszkiewicza o stosunku rodziny do choroby psychicznej Anny Iwaszkiewiczowej. Sprawdzałam czy rodzina akceptowała jego homoseksualne miłości. Z dawną gosposią rozmawiałam o tym, jak wyglądało życie codzienne, porządek obowiązujący w domu, a nawet menu domowników. Z Wiesławem Kępińskim (przybranym synem) rozmawiałam o życiu towarzyskim, znajomościach, bywaniu, a nawet “imprezowaniu”. Pytałam o funkcjonujące od lat legendy – mundur górniczy, Gierka, polityczny oportunizm – i próbowałam opisywać ich inne, równie uprawnione, a często także prawdziwsze wersje.

Czy podczas pracy coś Panią zaskoczyło? Zdziwiło?

Iwaszkiewicz wielokrotnie mnie zaskakiwał. Szybko się zorientowałam, że był człowiekiem niezwykle skomplikowanym. Z jednej strony samotnym, dość pogubionym, niezwykle wrażliwym, uważnym, emocjonalnym, ale równocześnie bywał gruboskórny, niesprawiedliwy, ambitny, łaknącym zainteresowania i pochwał. Przez to, że wciąż odkrywałam jeszcze jakąś “jego twarz”, ta praca była do końca wciągająca i fascynująca.


Książka “Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie” Anny Król ukazała się nakładem Oficyny Wydawniczej Wilk & Król.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


Anti-Semitic indoctrination in Swedish schools

Anti-Semitic indoctrination in Swedish schools

Ilya Meyer


The Local Education Authority (LEA) of Gothenburg in Sweden has taken an unusually aggressive decision to expose the city’s schoolchildren to a highly controversial film entitled (in the English translation) “Even the dead have a name” produced by the pro-terrorist Ship to Gaza (StG) organisation.

The Local Education Authority (LEA) of Gothenburg in Sweden has taken an unusually aggressive decision to expose the city’s schoolchildren to a highly controversial film entitled (in the English translation) “Even the dead have a name” produced by the pro-terrorist Ship to Gaza (StG) organisation.

The unsuitability and questionable legality of disseminating anti-Semitic material in schools should need no further discussion. Nobody who believes in democracy, equal rights and religious equality should have any reason to question the unsuitability of spreading anti-Semitic propaganda. Anywhere. Least of all in schools, to impressionable young children.

The second issue, the film’s unabashed anti-Israel sentiment, bears some examination. Firstly because the film employs classic anti-Semitic clichés in a subtle, subliminal, 80 minute long assault on the sensibilities of the viewer (the LEA intends to show this movie to children as young as 15, remember).

And secondly because the LEA is bound by the Swedish Curriculum for Compulsory Schooling, Lgr11, Parts 1 and 2, and its Code of Statutes (SKOLFS).

Chapter 1, entitled Fundamental Values and Tasks, Section 2 Understanding and Compassion specifically and unequivocally states that “xenophobia and intolerance must be confronted with knowledge, open discussion and active measures”. The same chapter, section 3 Objectivity and Open Approaches, stipulates that “Teaching should be objective and encompass a range of different approaches. All parents should be able to send their children to school, fully confident that their children will not be prejudiced in favour of any particular view. All who work in the school should … clearly dissociate themselves from anything that conflicts with these values”.

These are key considerations because nowhere in the film is there any attempt to offer the young viewing public a balanced view of the Palestinians’ self-inflicted, racist and exceptionally violent conflict with Israel. There is not one single statement throughout the 80 minute film to counter any of the virulently anti-Israel statements made there. This is in direct contravention of the above regulations, the very values that are embodied in the LEA’s own Code of Conduct. A Local Education Authority that so openly flouts its own regulations and uses anti-Semitic tropes to do so ought to be a major concern not just for Sweden’s educational establishment and the nation’s politicians, it should also merit close police attention and the interest of the State Prosecutor’s office.

Youngsters who previewed the film acknowledged that had they watched it without any prior knowledge of the issues involved, they would have emerged afterwards as committed anti-Semites. Jewish youngsters who previewed the film said that had they watched it together with non-Jewish classmates, peer pressure alone would have caused them severe discomfort, perhaps even physical threat or harm.

Not least because of two key phrases and concepts that were given prominence throughout the movie: that people who disagree with the film “have sold their souls for silver” (a clear, unequivocal anti-Semitic trope) and that there are “good Jews and bad Jews” – with the good Jews being those who agree with the political aims of Ship to Gaza (StG). All other Jews are bad Jews. Any Jewish pupil who disagrees with the aims of StG is to be regarded as a “bad Jew” by his or her classmates. This kind of vicious anti-Semitic indoctrination of children, accompanied by underlying threats of being frozen out by one’s peers or even being physically assaulted by them, is not only unacceptable, it is a frightening indictment on an LEA which feels that such material is suitable for children.

Raw political indoctrination, disregard for legal constraints and the fanning of religious hatred have no place in a nation’s educational system.

So far, the Gothenburg LEA has steadfastly refused to withdraw the film from its offering for schoolchildren. With sufficient international pressure the highly politicised adults who are wilfully indoctrinating their young charges will hopefully be forced to acknowledge that “Even the dead have a name” is unfit for purpose, that it has no place whatsoever in an educational environment.

Not least because there is no place for indoctrination in education.


Ilya Meyer

Ilya Meyer is a former deputy chair of the West Sweden branch of the Sweden-Israel Friendship Association. He blogs about Israel and Sweden’s relationship with Israel at ilyameyer.com A prolific blogger both at the Times of Israel and at ilyameyer.com, he made his debut as a thriller writer with the first of a trilogy, “Bridges Going Nowhere”, where the action starts in Samaria and goes on to Sweden. The book is available from Amazon.com as an ebook and also in paperback. The second book in the trilogy, “The Threat Beneath”, is also out and work has started on the third book in the series.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com