Archive | 2015/10/06

Gross mógł mieć rację

Grozili mi za to, co tu piszę, ale nie możemy zakłamywać liczb i historii. Gross mógł mieć rację

Jakub Bierzyński


Jan Tomasz Gross. • Fot. Jerzy Gumowski/AG


Nie tak dawno przez tytuły prasowe przeszła prawdziwa burza. Media tym razem zgodnie, od prawej strony sceny politycznej do lewej, potępiły Jana Tomasza Grossa za artykuł, jaki opublikował w Die Welt dla Project Syndicate.

Gazety krzyczały nagłówkami, jak np. “Wprost”: Gross atakuje Polaków. “Zabili więcej Żydów niż Niemców”. Rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski mówił, że to tekst “nieprawdziwy historycznie, szkodliwy i obrażający Polskę”

Paweł Ukielski, wiceprezes IPN :

“Wbrew twierdzeniom Grossa, działania tysięcy ludzi ratujących Żydów nie były podejmowane tylko na własną rękę. Polskie Państwo Podziemne jasno określiło swój stosunek do ludobójstwa na ludności żydowskiej, penalizując zbrodnie i denuncjacje. W jego ramach działała Rada Pomocy Żydom „Żegota”. Przedstawicielem Polski był Jan Karski, który przewiózł raport o Holocauście dla władz polskich i angielskich, następnie przedstawił go prezydentowi Rooseveltowi. To m.in. za jego pośrednictwem Polska bezskutecznie domagała się pomocy dla Żydów.”

Dokładne liczby nie są znane. Nie wiemy, ilu Żydów zginęło z rąk Polaków, a ilu zostało zadenuncjowanych. Trudno też oszacować liczbę Niemców zabitych przez Polaków na frontach II wojny światowej oraz w okupowanym kraju. Cała nasza wiedza historyczna wskazuje jednak, że straty zadane przez Polaków Niemcom są zdecydowanie wyższe niż ofiary zbrodni na żydowskich współobywatelach.

W Polsce panuje zgoda, że każda zbrodnia zasługuje na potępienie. Jednocześnie, podobna jednomyślność dotyczy niezgody na relatywizację historii, rozmywanie odpowiedzialności oraz fałszowanie faktów. Aleksander Smolar, prezes Fundacji im. Stefana Batorego mówi, że słowa Grossa są “obrzydliwe i nieodpowiedzialne”.

“Do Rzeczy” poświęciło nawet Janowi Grossowi okładkę – „Siewca nienawiści „ oraz materiał pod jednoznacznym tytułem: „Kariera oszczercy.”

W 2011 roku przeprowadzono badania opinii publicznej temat publikacji Jana Grossa. Choć Polacy wdają się reprezentować zdecydowanie bardziej wyważone poglądy w tej sprawie niż dziennikarze, to nadal blisko połowa rodaków nie wierzy wcale (16%) lub raczej (33%) w to, że Polacy masowo szabrowali majątki Żydów w czasie wojny.

Warto jednak podkreślić, że 32% jest przeciwnego zdania. Wydaje się, że gorzka prawda o Holokauście i naszym, Polaków w nim udziale, powoli, lecz systematycznie przeciera sobie drogę do powszechnej świadomości. Ciekawe dane na temat tego, jak Polacy oceniają intencje Grossa, opublikował “Newsweek” już w 2011 roku. Jedynie 10% z nas uważa, że profesor ma na celu zniesławienie Polski, a aż 15% uważa, że robi to, by opisać prawdę i 17%, by wywołać dyskusję. Jedynie 21% respondentów uważa, że publikacje Grossa pogarszają wizerunek Polski i Polaków. Przygniatająca większość ma przeciwne zdanie lub nie ma zdania w ogóle.

Czyżby przeciętni ludzie mieli więcej zdrowego rozsądku niż osoby kształtujące opinię publiczną w tym kraju? Czyżby przeciętny Polak miał więcej dystansu i na tyle mniej kompleksów narodowych, że jest bardziej otwarty na mocno krytyczne opinie na temat naszej historii niż elita? Wszystko na to wskazuje.

Otóż pozwolę sobie twierdzić, że Jan Gross głosząc, że Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców w czasie wojny, ma najprawdopodobniej rację. Prawdopodobnie, bo badania historyczne są dalekie od zakończenia i w obecnym stanie wiedzy musimy opierać się na szacunkach. Prawdopodobnie, bo teza Grossa wymaga doprecyzowania.

Jeśli zatem pan profesor miał na myśli, a wszystko na to wskazuje, Niemców zabitych na terenach Polski przedwojennej w czasie trwania II wojny światowej z wykluczeniem walk frontu wschodniego i regularnych oddziałów Polskich walczących na zachodzie, to liczby podane przez niego są dość jednoznaczne.

Straty Niemieckie w kampanii wrześniowej są powszechnie znane i wynoszą 17 106 osób (Wikipedia). Straty, jakie ponieśli Niemcy w czasie działań partyzanckich i sabotujących, można oszacować z dość dużą dokładnością na nie przekraczające 1000 osób. Najtrudniej podać liczbę zabitych Niemców w trakcie Powstania Warszawskiego. Niemieckie meldunki w zależności od czasu i kontekstu wahają się pomiędzy 1500 a 10 000 osób, ale powszechnie uznaje się w środowisku historyków tę pierwszą liczbę za najbardziej zbliżoną do prawdy. W sumie zatem po niemieckiej stronie równania Jana Grossa mamy liczbę nie przekraczającą 20 tys. osób.

Zdecydowanie trudniej oszacować drugą liczbę – liczbę ofiar Polaków wśród Żydów. Wiadomo, że problem szmalcownictwa, czyli wydawania Żydów dla nagrody lub w celu przejęcia ich majątków był problemem w czasie wojny powszechnym. Na tyle palącym, że władze Państwa Podziemnego musiały wydać rozkaz zabraniający wydawania Żydów uznając to za formę kolaboracji z okupantem. Sam fakt wydania takiego rozkazu, wbrew twierdzeniom Pawła Ukielskiego z IPN, raczej świadczy na naszą – Polaków niekorzyść. Nie sądzę, by władze Państwa Podziemnego traciły czas i energię na rozwiązywanie marginalnych problemów. Wydanie takiego rozkazu raczej świadczy o tym, że współudział Polaków w zbrodniach na Żydach był dość powszechny.

Po drugie, chciałbym wszystkim oburzonym publicystom i urzędnikom zwrócić uwagę na fakt, że od lat w Polsce prowadzone są badania na ten temat. Liczba żydowskich ofiar polskich prześladowań w czasie wojny nie jest dokładnie znana, ale są liczne źródła i na tych źródłach prowadzone badania naukowe mające na celu oszacowanie rozmiarów naszej narodowej hańby.

Centrum Badań nad Zagładą Żydów Polskiej Akademii Nauk prowadzi takie studia od lat. W ich wyniku można już formułować pierwsze tezy. Po pierwsze, czynny udział Polaków w zbrodni Holokaustu nie ulega wątpliwości. Jedwabne nie było wyjątkiem, a badania prowadzone przez Centrum wskazują, że na terenach wiejskich udział ludności polskiej oraz polskiej policji granatowej w wyłapywaniu ukrywających się Żydów był powszechny. Powszechne były także akcje bezpośredniej przemocy w formie pospolitych zabójstw. W archiwach zachowały się tysiące teczek z powojennych procesów wytoczonych sprawcom tych zbrodni.

W 2011 roku historycy przebadali 1500 z nich, a to niewielka część całości zbiorów. Już niedługo będzie można podsumować ponure statystyki wyłaniające się z tych archiwów. Mówimy tu o tysiącach ofiar, nie o setkach czy pojedynczych przypadkach. Badania źródłowe nad aktami procesów kolaborantów, szabrowników i pospolitych morderców polskich z czasów powojennych zdają się potwierdzać tezę Jana Grossa. Prawdopodobnie ofiar było więcej niż 20 tysięcy.

Inne źródło danych na ten temat to szacunki statystyczne. Po wojnie zarejestrowało się 298 tysięcy ocalałych polskich Żydów. Zdecydowana większość z nich przeżyła w ZSRR, uciekając przed Niemcami na wschód. Tych, którzy napisali w formularzach rejestracyjnych, że przeżyli wojnę po aryjskiej stronie, w kraju było około 20 tysięcy. Nie wszyscy jednak wypełniali te statystyki. Duża liczba Żydów, szczególnie tych, którzy przeżyli w Polsce, nie rejestrowała się. Wiele z żydowskich dzieci ocalałych po aryjskiej stronie nie znało swojej przeszłości.

Historycy Polskiej Akademii Nauk szacują liczbę Żydów, którzy przeżyli ukrywając się w Polsce, na około 40 tysięcy. Osoby te nie miały szans na przetrwanie bez pomocy Polaków, którzy albo ich ukrywali, albo pomagali w wyrobieniu „aryjskich” papierów umożliwiających przeżycie. Liczba Żydów uratowanych przez Polaków jest o wiele wyższa niż 20 tysięcy. Stwierdzenie tego faktu, nie obala tezy Jana Grossa. Dyskusja nie toczy się wokół tego, ilu Żydów Polacy uratowali, ale wokół tego, ilu zabili lub pomogli zabić. Tu dane statystyczne są dla nas dość bezwzględne.

Szacuje się, że po stronie aryjskiej szukało schronienia ok. 250 tysięcy obywateli polskich żydowskiego pochodzenia. Przeżyło około 40 tysięcy. Nie wiadomo dokładnie co stało się z pozostałymi. A była to liczba niemała – jak łatwo policzyć wynosi 210 tys. Część z nich zmarła z wyczerpania i chorób, część z głodu, starości i stresu. Część wpadła w ręce Niemców przypadkiem bądź w łapankach. Zdrowy rozsądek wskazuje jednak na to, że większość z tych 210 padła ofiarą denuncjacji lub czynnej napaści ze strony polskich chłopów. Niemcy nie mieli aparatu administracyjnego i tak liczebnych sił policyjnych czy wojskowych, by skutecznie wyłapywać tak dużą liczbę ludzi ukrytych w kraju, który dobrze znali, bo żyli w nim od wieków. Wyłapać ponad 200 tysięcy ludzi w okupowanym kraju, gdzie ofiary nie różnią się kolorem skóry, ubiorem, językiem od 30 milionów mieszkańców, na tak dużym obszarze jak Polska, wydaje się zadaniem niemożliwym. Niemożliwym bez czynnej pomocy pozostałych mieszkańców.

Dane statystyczne zdają się zatem potwierdzać tezę Grossa. Z naszych rąk lub z naszym udziałem prawdopodobnie zginęło więcej niż 20 tysięcy. Żydów ukrywających się w Polsce poza gettami. I nie zmienia tej gorzkiej prawdy fakt, że z tych samych liczb wynika, że 40 tysięcy przeżyło dzięki ofiarności i pomocy polskich współobywateli.

Jest jeszcze trzecie źródło wiedzy, mogące potwierdzić lub obalić twierdzenia Jana Grossa. To badania geograficzne. Badania statystyk ludności powiat po powiecie. Takie badania prowadzi profesor Jan Grabowski. I w tym przypadku liczby są dla nas – Polaków bezwzględne. W powiecie Dąbrowy Tarnowskiej – powiat jakich wiele nie wyróżniający się niczym szczególnym wśród pozostałych, udało się udokumentować losy 277 Żydów ukrywających się na tym terenie w czasie wojny. 38 z nich ocalało, pozostali zginęli.

Z tych 239 osób prawie wszyscy zostali wydani Niemcom przez Polaków. Mniejszość została zamordowana polskimi rękami. Około 10 osób znaleźli sami Niemcy. To znaczy, że w powiecie Dąbrowy Tarnowskiej przeżyło 15 proc. (38 osób) z ukrywających się Żydów. Jeśli chodzi o zamordowanych, to tylko 5 proc. z nich (10 osób) schwytali Niemcy, a pozostali (229) zostali wydani zostało przez polskich sąsiadów lub zostali przez nich zamordowani. Jak nietrudno policzyć, na jednego ocalonego przypada ponad pięciu zabitych przy czynnym udziale polskiej ludności.

Ile było takich powiatów? Kilkaset. Ta smutna statystyka znowu potwierdza tezę Jana Grossa.
Ciekawe, że w dyskusji jaka rozpętała się po publikacji tego zdania, pada bardzo dużo epitetów, ale zero faktów.

Jan Gross przywołuje konkretne liczby w prostym matematycznym równaniu z poziomu nauczania początkowego – jedna wartość jest większa od drugiej. W odpowiedzi dostaje argumenty kompletnie nie na temat jak chwalebna postać Jana Karskiego lub czysto emocjonalne jak „podłość” lub „oszczerstwo”.

Czas najwyższy w dorosłej dyskusji na ten temat powoływać się na liczby. One nie kłamią. Mogą być dla nas niekorzystne. Stawiać pokolenie naszych dziadków w bardzo złym świetle. Mogą nas przerażać, mogą smucić, ale czas najwyższy posługiwać się w tej dyskusji faktami.
I uprzedzę jeszcze jedną drogę krytyki powyższego tekstu i mojej skromnej osoby. Drogę ulubioną przez Prawdziwych Polaków i Obrońców Dobrego Imienia – polegającą na przypisaniu autorowi złych intencji – oczerniania, szkalowania, rozgłosu, chęci zysku i tak dalej.

Jak pisałem na wstępnie, przeciętny Polak znacznie trzeźwiej ocenia takie fakty niż nasi liczni publicyści. Uprzedzę zatem tę dyskusję. Nie napisałem tego tekstu dla rozgłosu. Tego rodzaju rozgłos proszę państwa nie jest niczym pożądanym. Byłem – i zapewne po publikacji powyższego będę – ofiarą nieustającej przemocy ze strony bardzo zaangażowanych obrońców dobrego imienia i prawdziwych Polaków. Na forach internetowych niejednokrotnie formułowano groźby karalne pod moim adresem o inwektywach i wulgaryzmach nie wspominając. Nikt nie chciałby paść ofiarą takiego rozgłosu. Zapewniam państwa. Nie piszę także z chęci zysku. Nikt za ten tekst mi nie zapłacił. Piszę jedynie i wyłącznie, co może dla większości czytelników wydać się paradoksalne, z pobudek czysto patriotycznych.

Mitologizowanie własnej historii jest groźne dla każdego narodu. Najlepszy przykład dają Rosjanie. Mitologizacja rosyjskiej historii jest przygrywką do imperialnej polityki. Nie pierwszy i nie ostatni raz w dziejach. Podziwiamy ludzi skupionych wokół rosyjskiego Memoriału, którzy z narażeniem życia odważają się gościć gorzkie i trudne prawdy, wbrew władzom i zdecydowanej większości swych współobywateli. Nam, tak samo jak Rosjanom, prawda jest bardzo potrzebna. Dlatego dziękuję Janowi Grossowi za prawdę, którą miał odwagę po raz pierwszy dobitnie i głośno powiedzieć. Cieszę się, że ta prawda wywołała tak żywiołową reakcję. Najwyraźniej była nam wszystkim bardzo potrzebna.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


Ten Revelations From a Master Class With Claude Lanzmann

Ten Revelations From a Master Class With Claude Lanzmann

Judy Maltzby Judy Maltz


The filmmaker did not consider his Holocaust epic ‘Shoah’ a documentary; calls the exodus of French Jews to Israel ‘a posthumous victory for Hitler.’


Now nearly 90, Claude Lanzmann still has a soft spot for certain individuals. Credit: Emil Salman


To mark the 30th anniversary of the epic Holocaust film “Shoah,” the Haifa Film Festival is honoring its creator Claude Lanzmann with a Lifetime Achievement Award. The annual film festival, which takes place this week, will also be holding special screenings of the French-Jewish director’s films.

In a “master class” open to the public as part of the festival events, Lanzmann met earlier this week with fans and admirers in what was more of a question-and-answer session than an actual lesson in filmmaking. It provided an opportunity, however, to learn some new things about the legendary filmmaker and his landmark work. Here are 10 takeaways from that event:

1. Lanzmann does not consider “Shoah” a documentary. In fact, the mere suggestion that this nine-and-a-half-hour Holocaust film might belong to that genre is enough to get his blood boiling. When a member of the audience referred to his best-known film as a documentary, here is how Lanzmann responded: “I want to be nice to you, but if you use that word documentary once again to describe ‘Shoah,’ I will hit you.”

He then went on to explain why ‘Shoah’ was not a documentary. “In a documentary, you recall something that pre-existed,” he said. “But in ‘Shoah,’ nothing pre-existed.” Indeed, what was considered revolutionary about the film when it was first released was not only its length, but also the fact that it did not use any archival footage whatsoever.

2. “Shoah,” lauded as one of the greatest films of all times, was not his initiative. The person who first broached the idea of making the film was Aluf Hareven, a former high-ranking military intelligence and Mossad operative who at the time was running the public diplomacy division of the Ministry of Foreign Affairs. As Lanzmann recounted, Hareven had been impressed with his previous film “Porquoi Israel?” – a documentary very sympathetic to the Jewish State – and promised that the Israeli government would assist him in producing the new film if he agreed to accept the challenge.

“I spent a whole night thinking about it, and I got back to him and said that yes, I would do it,” recalled Lanzmann. “The assistance from the State of Israel was a very important factor in my decision.”

3. His mandate was not to make yet another film about the Holocaust. As Lanzmann described it, the idea was for him “to direct the Holocaust – not make a film about it.” In other words, the film had to be powerful enough for viewers to feel they were experiencing the Holocaust.

4. Although he interviewed many Jewish survivors from Poland, Lanzmann initially had no intention of traveling to that country, where ultimately some of his most memorable footage was shot. “It was clear to me that I would not go to Poland when I first started making the film,” he said. “I didn’t want to go there, and for more than four years into the making of the film, I avoided going there.”

The person who changed his mind was a survivor who insisted there were things he would never understand if he did not set foot in Poland. This premonition proved correct. One of his first stops in Poland, noted Lanzmann, was the site of the Treblinka death camp. “I felt nothing when I first got there,” he recalled. “At the time I was like a bomb full of knowledge. We started traveling around the vicinity, and suddenly I saw a sign with black letters and a yellow background, and it said ‘Treblinka’ on it. That sign was the fuse that set off the bomb in me, and after that I exploded.”

5. The film “Pourquoi Israel?” was in many ways Lanzmann’s response to growing anti-Israel sentiments among French leftists after the 1967 Six-Day War. “I wanted to shut their mouths,” said Lanzmann, who belonged to those same leftist circles. “What they were saying about Israel did not fit my ideas about the country.”

The premiere of the film, at a New York film festival, was not as well attended as might have been expected, though. There was good reason for that, as Lanzmann revealed: The date of the premiere was October 6, 1973, the exact day that the Yom Kippur War broke out.

6. Would Lanzmann consider making a sequel to “Pourquoi Israel?” today considering Israel’s dire image problems around the world? The legendary filmmaker did not even pause to think when presented with this challenge by one of the audience participants. “Yes,” he responded. “Are you hiring me?”

7. Lanzmann met with the late Egyptian President Gamal Abdel Nasser three months before the outbreak of the Six-Day War. As he recounted, he was invited to the Arab state together with his close friends Jean Paul Sartre and Simone de Beauvoir, the cofounders of the cultural review Les Temps Modernes, of which Lanzmann serves to this day as editor-in-chief. Recalling their meeting with the Egyptian leader, Lanzmann had this observation to make: “He had no intention of going to war with Israel at that point.”

8. Not a word about de Beavoir. When a young participant asked to hear more about Lanzmann’s relationship with the famous French philosopher and feminist, with whom he had a well-known affair, the event moderator looked rather concerned. “He’s not going to like that question,” he warned the woman who posed the question in Hebrew. And he was right. As it was being translated into English, Lanzmann shook his head and said in no uncertain terms: “No.”

9. The distinguished filmmaker is not pleased, to put it mildly, by the recent exodus of French Jews to Israel, referring to it as a “posthumous victory for Adolf Hitler.” And here’s what he had to say about anti-Semitism in his home country: “Yes, it exists in France, and it existed when I was a child, too. But it’s something that you get used to.”

10, Old and gruff as he may be (Lanzmann will celebrate his 90th birthday in November), he still has a soft spot for certain individuals, as one unusual exchange revealed. At one point during the question-and-answer session, a rather shy, middle-aged woman raised her hand to say she had no questions but just wanted to thank Lanzmann for also making the film “Sobibor, October 14, 1943, 4 P.M.” – a documentary about the Jewish revolt at the concentration camp by same name. “It’s important to tell the stories of heroism during the Holocaust as well,” she noted quietly before sitting down. The 2001 film was based on a lengthy interview with Holocaust survivor Yehuda Lerner, one of the leaders of the Sobibor uprising.

When the moderator was about to move on to other questions, a voice from the back of the room interjected: “Mr. Lanzmann, she didn’t tell you this, but that woman is the daughter of the late Yehuda Lerner, and she is here today with her sister because they wanted to see you.”

Visibly moved, Lanzmann responded: “Bravo. Your father was a great man.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com