Archive | October 2020

Zamordowanie francuskiego nauczyciela i sprawa terminologii używanej przez media

Zamordowanie francuskiego nauczyciela i sprawa terminologii używanej przez media

Seth J. Frantzman
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Dlaczego media skupiają uwagę na mordercy zamiast na ofiarach? / (zdjęcie: CHARLES PLATIAU / REUTERS)

Francuski nauczyciel, Samuel Paty, został zamordowany w Paryżu w piątek w brutalnym ataku religijnego ekstremisty, którego obrał go za cel po usłyszeniu pogłosek, że pokazał w swojej klasie wizerunki, które napastnik uważał za bluźniercze.

To zabójstwo było jednym z wielu mordów jakie miały miejsce we Francji w ostatnich latach, gdzie gazety, duchowni i inni byli celem ataków motywowanych islamizmem ekstremistów. To ostatnie morderstwo wywołało kontrowersje online na temat tego, jak o nim informowano, szczególnie, jakich słów używano w tytułach, które zazwyczaj wydawały się skupiać na mordercy zamiast na ofierze.

Według France24, Samuel Paty uczył swoich uczniów o wolności słowa i posłużył się przykładem kontrowersji w sprawie karykatur “Charlie Hebdo”, magazynu satyrycznego w którym pokazywano wizerunki proroka Mahometa. Ojciec jednej z uczennic rozpoczął w mediach społecznościowych kampanię przeciwko nauczycielowi.

Osiemnastolatek z Czeczenii, który wraz z rodzicami otrzymał azyl we Francji ponad dziesięć lat temu, pojechał do szkoły i polował tam na nauczyciela. Sprawca, nazwany “Abdullakh A.”, został następnie zastrzelony przez policję.

Tytuł artykułu “New York Times” o tym zdarzeniu brzmiał pierwotnie: “Francuska policja strzela i zabija mężczyznę po śmiertelnym ataku nożem na ulicy”.

Wielu ludzi zrobiło zrzut z ekranu tego nagłówka i twierdziło, że skupia się on bardziej na fakcie zastrzelenia sprawcy przez policję niż na brutalnym ataku. Inni wskazywali, że podczas gdy tytuł w wydaniu online koncentrował uwagę na strzelaniu przez policję, w drukowanej wersji tytuł brzmiał: “mężczyzna zabija nauczyciela na przedmieściu Paryża, obcinając mu głowę”.

Dyskusja skupiała się wokół tego, jak bardzo ten tytuł przypominał wieloletnie, stronnicze relacjonowanie z Izraela, gdzie morderstwa często “łagodzono” w tytułach lub uwaga kierowała się na izraelskie siły bezpieczeństwa zabijające terrorystę. Te dyskusje wywołują wiele pytań o to, jak media manipulują w relacjach o terroryzmie.

Częste użycie określenia takiego jak “bojownicy” zamazuje fakt, że są to na ogół brutalni mordercy. Terminologia taka jak “terrorysta” lub “agresywny ekstremista” używana jest tylko w opisie pewnych ataków.

Są pytania o to, jak przedstawia się ofiary i same ataki, niektóre ataki przedstawiane są w formie bezosobowej, jako “wybuchy”, które „wysadzają autobusy w powietrze”, zamiast wskazania osób i organizacji odpowiedzialnych za zamach. Te pytania są ważne, ponieważ media często używają odmiennych określeń, kiedy opisują różne rodzaje zamachów.

Na przykład, staranowanie samochodem w Charlottesville w 2017 roku zostało opisane jako popełnione przez “białego nacjonalistę, który zabił kobietę taranując tłum samochodem”, a w tytule nazwano go „białym suprematystą”.

We wrześniu 2020 roku podczas wymiany ognia z policją zginął w Kalifornii mężczyzna. Tytuł brzmiał: “Biały suprematysta zabity podczas strzelaniny”.

Są także pytania o religijną i polityczną motywację. Niedawny raport (z czerwca) z Center for Strategic and International Studies (CSIS) informuje, że “przemoc ze strony skrajnie prawicowych grup i osób wyłoniła się jako jedno z najbardziej niebezpiecznych zagrożeń terrorystycznych, przed jakimi stoją służby porządku publicznego USA”.

Duże media używają czasami rozdzielenia określeń “dżihadyści i skrajnie prawicowi ekstremiści”, by opisać grupy ekstremistów, które używają przemocy, bez zastanawiania się i bez wyjaśnienia, dlaczego “dżihadyści” nie są definiowani jako “skrajna prawica”.

W artykule w “New York Times” z lutego 2017 roku argumentowano, że “mówienie ‘radykalny islamski terroryzm’ nie wystarcza”.

Autor, Richard Stengel, który jest zwolennikiem używania bardziej ogólnych określeń, takich jak “pełen przemocy ekstremizm”, zauważył, że w latach administracji Obamy, jej przedstawiciele celowo unikali słów, które mogą wiązać zamach z religią.

Różne kraje, podobnie jak różne media, używają różnych terminów. To prowadzi do pytań o to, jak doniesienia medialne mogą minimalizować powagę przestępstw lub łagodzić opisy zamachów. To tonowanie działa na obie strony. W jednych krajach używa się słowa „zneutralizowany” na opisanie zabicia domniemanego “terrorysty”, w innych nie. Jedne media używają określeń takich jak “dżihadysta” i “islamista”, a inne nie.

Często nie ma wiele informacji o rzeczywistych motywach samych morderców. Na przykład, obcięcie głowy nauczycielowi w Paryżu jest związane z wieloma innymi dekapitacjami, co jest metodą używaną przez religijnych ekstremistów zabijania ludzi, których określają jako “kuffar” czyli niewierni i których uważają za podludzi. To znaczy, że ta metoda (w ich pojęciu – „egzekucja”), jest związana z naturą tego, co uważają za „zbrodnię” bluźnierstwa.

W 2016 roku dwaj zwolennicy ISIS również obcięli głowę księdzu we Francji, w kościele. Ignorowanie oczywistego związku między licznymi dekapitacjami lub deklarowanymi celami ich ataków oznacza ignorowanie tego, co próbują zrobić: narzucić swoje ekstremistyczne przekonania religijne na całe społeczeństwo. To dlatego w Tuluzie w 2012 roku zaatakowali żydowską szkołę i w 2015 roku ta sama grupa, która zaatakowała “Charlie Hebdo”, zaatakowała także koszerny supermarket.

Nie jest przypadkiem, że za cel obierani są Żydzi, ponieważ nienawiść do Żydów jest częścią ideologii nienawiści do “kuffar”, jak również poparcia dla ISIS i nietolerancji głoszonej przez ekstremistów, która motywuje morderców. Media nie zajmują się szeroko tą narracją, bo wolą prostą opowieść o jakimś mężczyźnie, który został zradykalizowany, zabił kogoś i został zastrzelony przez policję – koniec sprawy.

Problem z takimi relacjami polega na tym, że jest to jak gdyby relacjonowano historię linczów na Południu USA przez Ku Klux Klan jako serię “ekstremistycznych” zabójstw “przypadkowych ludzi”.

Na przykład, prezydent USA, Barack Obama, opisał zamach z 2015 roku na koszerny supermarket jako “banda pełnych przemocy, brutalnych fanatyków, którzy obcinają ludziom głowy lub losowo strzelają do jakiejś przypadkowej grupy ludzi w delikatesach w Paryżu”.

Nie było to jednak przypadkowe. Określenie systematycznego mordowania Afro-Amerykanów przez KKK jako “przypadkowe” zgubiłoby naturę prowadzonej kampanii terroru. KKK wyszukiwał konkretne cele, by szerzyć strach, nie zaś przypadkowych ludzi. Ta sama idea leży u podstaw takich zabójstw jak zamordowanie tego nauczyciela.

To prowadzi do pytania, czy nazywanie KKK “pełnymi przemocy ekstremistami” byłoby lepsze niż informowanie o dążeniach tego ruchy do białej supremacji. Określenie „religijny suprematysta” jest niesłychanie rzadko używane do opisania zamachów terrorystycznych w miejscach takich jak Francja, ale u podstaw dekapitacji leży dążenie skrajnie prawicowych, religijnych fanatyków do supremacji właśnie.

Skupianie uwagi na końcowym wyniku, takim jak zastrzelenie sprawcy przez policję, przesuwa całą uwagę z ofiary na sprawcę i pomija kwestię motywów i ideologii.

Dwadzieścia lat po ogłoszeniu przez USA globalnej wojny z terrorem rządy i media nadal borykają się z problemem, jak zdefiniować tego rodzaju ataki.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


70 lat Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce

70 lat Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce

TSKŻ


70 – letnią historię, najstarszej organizacji żydowskiej przybliżymy dzięki multimedialnej publikacji oraz cyklowi reportaży autorstwa Hanny Dzielińskiej (Hanki Warszawianki). W związku z obecną sytuacją epidemiczną jubileusz przeniesie  się do przestrzeni wirtualnej. Na stronie internetowej, profilu facebookowym  oraz kanale You Tube codziennie od 23 do 29 października publikowane będą wyjątkowe materiały poświęcone historii TSKŻ.

W tym roku TSKŻ obchodzi 70 – lecie swojego istnienia. Dokładnie 29 października 1950 roku zatwierdzono uchwałę Centralnego Komitetu Żydów w Polsce (CKŻP) i Żydowskiego Towarzystwa Kultury (ŻTK), na mocy której postanowiono utworzyć Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce. Od tego czasu TSKŻ działa nieprzerwanie mimo wielu trudnych momentów, jak np. wydarzenia 1968 roku, które skutkowały nie tylko masową emigracją lecz także odcisnęły się głęboką traumą na tych którzy zostali, ponieważ nic od tej chwili nie było już takie samo.

 Z okazji jubileuszu pragniemy podzielić się wspomnieniami naszych członków dotyczącymi życia wokół TSKŻ, na przestrzeni siedmiu dekad. Już od 23 do 27 października codziennie na Facebooku TSKŻ oraz kanale You Tube będziemy emitować nowy odcinek reportażu Hanny Dzielińskiej (Hanki Warszawianki), opowiadający o losach polskich Żydów skupionych wokół TSKŻ w kontekście wydarzeń Marca 1968.

Reportaże publikowane będą w dni powszednie o godz. 20:00, a w weekend o godz. 11:00.

Natomiast 29 października oddamy do rąk naszych odbiorców multimedialną publikację, która popularyzuje powojenne dzieje społeczności żydowskiej.

Współpracuję z TSKŻ od kilku lat i miałam wrażenie, że jego historię znam całkiem dobrze. Ale kiedy zaczęłam pracę nad publikacją poświęconą 70-leciu tej organizacji, okazało się, że… nie do końca. Sierpień i wrzesień tego dziwnego, 2020 roku, był dla mnie czasem fascynujących rozmów z członkami TSKŻ w całym kraju. Z każdym kolejnym wywiadem otwierała się trochę inna historia albo dobrze znane wydarzenia pojawiały się naraz w nowym świetle. Powojenna historia Polski widziana przez pryzmat prywatnych losów polskich Żydów, którzy w dużej mierze  pozostali w kraju po ’68 roku, to temat mało znany, ale szczerze mówiąc, naprawdę wciągający! Warto się nim zainteresować, póki jest jeszcze z kim rozmawiać. – mówi Hanna Dzielińska –dziennikarka, varsavianistka

Przez dziesiątki lat życie żydowskie w Polsce tożsame było z działalnością TSKŻ, która opierała się nie tylko na oficjalnej reprezentacji społeczności żydowskiej, ale przede wszystkim na integracji jej członków, gdzie w Klubach i na koloniach żydowskich zawiązywano przyjaźnie na całe życie.

Zawsze twierdziłem, że historia TSKŻ to de facto powojenna historia polskich Żydów i każdy kto choćby pobieżnie zapozna się z tą tematyką, zrozumie jak bogaty i wielobarwny był to czas – mówi Artur Hofman Prezes TSKŻ

Więcej informacji jubileuszowych na naszej strony internetowej (www.tskz.pl) oraz Facebooku (https://www.facebook.com/TSKZwP/)

Fot. Szymon Zając

Zrealizowano dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji

Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Prime Minister of Pakistan Claims Powerful ‘Israel Lobby’ Controls American Middle East Policy

Prime Minister of Pakistan Claims Powerful ‘Israel Lobby’ Controls American Middle East Policy

Benjamin Kerstein


Pakistani Prime Minister Imran Khan speaks at a news conference in Putrajaya, Malaysia, Feb. 4, 2020. Photo: Reuters / Lim Huey Teng / File.

The prime minister of Pakistan claimed in an interview over the weekend that “Israel’s lobby” in the United States controls  Middle East policy and is collaborating with India to boost his most prominent rival.

Prime Minister Imran Khan told ARY News that “The Israeli and Indian lobbies work together in America. Israel’s lobby is the most powerful and that’s why America’s whole Middle East policy is controlled by Israel.”

Khan claimed that this Israel-India conspiracy is pressuring his government to give a National Reconciliation Ordinance – a grant of amnesty for various crimes – to his top rival Nawaz Sharif.

Khan, a former cricket star, is the founder and head of Tehreek-e-Insaf, an Islamist political party that took power in 2018 and installed Khan as prime minister.

Sharif, a former prime minister and wealthy businessman, is Khan’s longtime opponent and the two men have conducted a public rivalry for almost a decade.

In 2018, Pakistan’s supreme court banned Sharif from public office and he later received a 10-year prison sentence for corruption. A year later, he was released on bail and fled the country.

“What is this game? The game is to put pressure on Imran Khan,” Khan said, referring to himself in the third person. “But they don’t know that Imran Khan has learned one thing in his whole life and that is he doesn’t take pressure.”

“They know I won’t give them an NRO so now they are putting all the pressure on Pakistan’s army and judiciary,” he asserted.

Sharif’s “god is money,” Khan claimed, “so to save it … he will join hands with the Indo-Israeli lobby.”

Khan also claimed Israel is “scared” of Pakistan because of the strength of the Pakistani army.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Czy kiedykolwiek zapanuje pokój?



Czy kiedykolwiek zapanuje pokój?
Seth J. Frantzman
Tłumaczeni: Małgorzata Koraszewska

Sekretarz Stanu USA, Mike Pompeo, spotyka się z ministrem spraw zagranicznych Bahrajnu w Manamie 25 sierpnia. / (zdjęcie: BAHRAIN NEWS AGENCY/HANDOUT VIA REUTERS)

W październiku 2010 roku przywódcy państw arabskich i afrykańskich zebrali się w Sirte. To nadmorskie miasto wiele ucierpiało z powodu z rozlewu krwi podczas dziesięciu lat wojny domowej w Libii.

W owym czasie było jednak spokojniejsze, gorące i suche. Trwał drugi arabsko-afrykański szczyt. Przywódcy na całym Bliskim Wschodzie i w Afryce wznosili toasty za sukces. Mówili o utrzymaniu pokoju, bezpieczeństwa i stabilności na świecie. We wspólnej deklaracji powiedzieli, że są oddani “respektowaniu prawa międzynarodowego, praw człowieka, międzynarodowego prawa humanitarnego, rozbrojeniu, nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i walce z międzynarodowym terroryzmem”. Wygłaszano te wzniosłe deklaracje mimo, że wielu z obecnych było dyktatorami i despotami. Dotyczyło to gospodarza, Muammara Kaddafiego, jak również Hosni Mubaraka z sąsiedniego Egiptu i Zine El Abidine Ben Alego z Tunezji oraz Alego Abdullaha Saleha z Jemenu. Spotkanie trwało od 6 do 11 października. Kaddafi, który w 1986 roku zmienił nazwę swojego kraju na “Wielką Socjalistyczną Ludową Libijską Arabską Dżamahirjia”, był ubrany w powiewne szaty beduińskiego szejka, podczas gdy w rzeczywistości jego królestwo było bardziej mieszanką disco z lat 1970. Jeden z synów Kaddafiego, Mutassim, miał jako przyjaciółkę europejską modelkę; inny, Saif Kaddafi, kupował sobie dyplomy uniwersyteckie; a Kaddafi gościł takich celebrytów z najwyższej półki jak Mariah Carey, Beyonce, Nelly Furtado i 50 Cent.

Okazało się, że to spotkanie było ostatnim tangiem w Paryżu dla tego klanu i dla dyktatorów wokół nich. W ciągu roku uliczne protest pozbawiły władzy Mubaraka i Ben Alego, a Kaddafi został pobity i zamordowany 20 października 2011 roku. Saleh żył nieco dłużej, został zastrzelony w pobliżu stolicy Sana’a pośrodku wojny domowej, jego ciało owinięto w koc i wrzucono na ciężarówkę. Niesławny koniec.

Wszystko się kiedyś kończy. Na Bliskim Wschodzie jednak wydaje się, że to, o czym sądzimy, że jest końcem, jest tylko początkiem czegoś innego, często równie złego, ale zawsze z ogromnym cieniem przeszłości.

Śmierć Kaddafiego rozpoczęła dziesięciolecie konfliktu w Libii. Obalenie Mubaraka nie przyniosło nowego Egiptu, jak to sądziły zachodnie media, ale zamiast tego wyniosły do władzy religijnych ekstremistów z Bractwa Muzułmańskiego, a wojsko sprowadzono z powrotem w 2013 roku, by pozbyć się Bractwa. Jemen nadal jest pogrążony w wojnie domowej, bombardowany przez sojusz, któremu przewodzą Saudyjczycy, a który walczy z popieraną przez Iran rebelią Hutich. Jedna Tunezja wydaje się historią sukcesu. Jest to jednak mały kraj z 12 milionami mieszkańców i wiele krajów chciałoby wbić w niego kły.

Turcja wspiera religijne partie, pchając je ku władzy w tym kraju, żeby móc sprzedawać swoje drony i zdobywać wpływy w Afryce. Państwa Zatoki pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej i ZEA, nie chcą, by Turcja wcisnęła się zbyt głęboko do Tunisu i działają przeciwko Ankarze. Te naciski z dwóch stron mogą osłabić struktury rządowe.

Tym, co jest ciekawe w sprawie tego szczytu z października 2010 roku, są zdjęcia, jakie po nim pozostały – szczególnie zdjęcia uśmiechniętych przywódców, pławiących się we władzy, chwale i bezpieczeństwie. Nie przeczuwali, że to wszystko tak szybko zostanie zmyte. To, co nie zostało zmyte, to inne części Bliskiego Wschodu.

W tym samym czasie, w którym odbywał się afrykański szczyt, w Sirte spotkała się na sesji nadzwyczajnej Liga Arabska. Sekretarz Generalny ONZ, Ban Ki-moon, wysłał pozdrowienia przez specjalnego koordynatora ONZ ds. bliskowschodniego procesu pokojowego, Roberta Serry’ego, do wielkiego Pułkownika Kaddafiego i jego totumfackich: „Życzę wam powodzenia w dyskusjach o wielu wyzwaniach, jakie stoją dzisiaj przed światem arabskim”. Po zwyczajowych suplikach do dyktatorów, szef ONZ napisał, że prezydent Autonomii Palestyńskiej, Mahmoud Abbas i izraelski premier Benjamin Netanjahu, spotkali się 2 września w Waszyngtonie. Szukali możliwości pokoju.

ONZ była jednak niezadowolona. W przesłaniu napisano, że choć ONZ popiera pokój, jest zaniepokojona „kontynowaniem i rozbudową osiedli na Zachodnim Brzegu”. Sekretarz generalny ONZ „publicznie wyraził” swoje rozczarowanie. Nie wyraził rozczarowania dziesięcioleciami dyktatury i okaleczania cywilów w izbach tortur ludzi takich jak Kaddafi. Do niego kierował życzenia powodzenia. ONZ niewątpliwie była niezadowolona, kiedy wkrótce potem Kaddafi został usunięty ze sceny przez własną ludność.

Tak czy inaczej, list ONZ i szczyt ostatniego tanga w Paryżu były symboliczne. Jedna era kończyła się, ale inna miała trwać.

Netanjahu i Abbas nadal są u władzy. “Proces pokojowy” nie posunął się do przodu, ani też “mapa drogowa”, wspomniana w liście ONZ nie nabrała kolorów. Niemniej panuje stosunkowy spokój. Po wojnach w Gazie w 2012 i 2014 roku izraelsko-palestyński konflikt nieco zniknął z pola widzenia. Doktryna Netanjahu “silny żyje i zawiera pokój” lub “pokój zawiera się z silnym, nie ze słabym”, jak to formułował przez lata, zaowocowała. W sierpniu tego roku Biały Dom pomógł dotrzeć do porozumienia pokojowego ZEA-Izrael, podpisanego we wrześniu razem z Bahrajnem. Kneset ratyfikował to porozumienia 11 października 2020 roku, dziesięć lat po spotkaniu w Sirte.

To jest ciekawa klamra. Dziesięć lat temu ONZ wysyłała życzenia Kaddafiemu i dyktatorom, napadając jak zwykle na Izrael. Dzisiaj jest pokój między Izraelem a ZEA, a dyktatorów nie ma.

Gdyby to była jedyna, zamykająca klamrę rocznica, wyglądałoby to na pozytywny rozwój sytuacji. Jednak umowa pokojowa Izrael-ZEA przyszła bardziej z konieczności otwartej współpracy po latach, kiedy nie było normalnych stosunków. Jerozolima i Abu Zabi są naturalnymi partnerami jako część znacznie szerszego strategicznego przetasowania. Forum gazowe EastMed, składające się z Izraela, Grecji, Cypru, Egipt, Jordanii, Włoch i Autonomii Palestyńskiej, zebrało się we wrześniu z wsparciem Francji i USA. Dodaj Arabię Saudyjską, ZEA i Bahrajn, a masz nowy sojusz.

Niedawne podróże sekretarza stanu USA, Mike’a Pompeo, do regionu naświetliły ten nowy sojusz, kiedy ostatnio był na Cyprze i w Grecji 12 i 29 września, a także w Bahrajnie i ZEA pod koniec sierpnia.

Ten nowy sojusz, zastępujący spotkanie w Sirte 10 lat temu, w pewien sposób reprezentuje nowy Bliski Wschód. Nie jest to “nowy” Bliski Wschód Wiosny Arabskiej, która rozpoczęła się niemal dziesięć lat temu, w grudniu 2010 roku. Ten tragiczny epizod nie prowadził do liberalnej demokracji, jak sądzili ludzie z mentalnymi korzeniami w latach 1990., ale do niestabilności i ekstremizmu.

Walka z “niestabilnością” jest obecnie nowym hasłem od Jerozolimy do Abu Zabi. 10 października ZEA ostro skrytykowały Turcję za „destabilizowanie” Zatoki przez wysłanie wojska do Kataru. W rzeczywistości te wojska są tam od 2017 roku, kiedy inne kraje Zatoki zerwały stosunki z Doha i Doha coraz bardziej wpadała w ramiona Iranu i Turcji – a wszystkie te reżimy podzielają światopogląd politycznego islamu. Minister obrony Izraela, Benny Gantz również powiedział 4 października, że Turcja sprzeciwia się regionalnej stabilności.

Podczas gdy przymierze Izrael-ZEA popiera stabilność, jego krytycy twierdzą, że jest to reakcyjna, autorytarna oś. Trudno pogodzić to oskarżenie z faktem, że ci, którzy je rzucają, popierają albo Teheran – autorytarne państwo, albo Turcję – kraj, który więzi największą liczbę dziennikarzy na świecie. Niemniej to oskarżenie jest częścią narastającego konsensusu, że Bliski Wschód ma teraz linie uskokowe, które odgraniczają jedną agendę propagowaną przez Turcję, inną propagowaną przez Iran i trzecią propagowaną przez Zatokę, Izrael i greckojęzyczne państwa EastMed.

Od lewej) minister spraw zagranicznych Bahrajnu, Abdullatif al-Zajani, premier Benjamin Netanjahu, prezydent USA Donald Trump i minister spraw zagranicznych ZEA, Abdullah bin Zajed podpisują Porozumienia Abrahamowe w Białym Domu w Waszyngtonie 15 września. (Tom Brenner/Reuters)

Jak doszliśmy tutaj? Rok 2020 jest ciekawym rokiem dla rocznic. We wrześniu 1980 roku Saddam Husajn, iracki dyktator, rozpoczął inwazję Iranu. Myślał, że zmiażdży początkującą rewolucję islamską w kołysce. Wspierany przez państwa arabskie i mocarstwa naftowe z Zatoki walczył przez osiem lat. Przy okazji używał gazów trujących i ludobójczych działań przeciwko Kurdom. Jednak nie pokonał Iranu.

Irańska rewolucja przetrwała i rozprzestrzeniła się w regionie. Karmiła Hezbollah, doprowadzając w końcu Izrael do opuszczenia Libanu w 2000 roku. Sześć lat później Hezbollah walczył i poniekąd ponownie upokorzył Izrael. Nowoczesna, wysoce technologiczna armia Izraela jest w dużej mierze rezultatem próby nieudanego pokonania Hezbollahu w 2006 roku.

Czy więc Saddam Husajn jest za to odpowiedzialny? W pewnym sensie, tak. Czterdziesta rocznica irackiej napaści na Iran znajduje Izrael z najpotężniejszą armią w regionie, z dwoma szwadronami F-35, dronami, pociskami balistycznymi, okrętami podwodnymi i precyzyjną bronią, satelitami i komputerami ze sztuczną inteligencją, kierującymi wysiłkami wojennymi kraju. Ponad tysiąc nalotów na irańskie instalacje w Syrii pokazują siłę Izraela i, podobnie jak niemożność Saddama pokonania Iranu w latach 1980., wynikiem jest dalsze rozprzestrzenienie się Iranu do Syrii, Libanu, Jemenu a także do Strefy Gazy.

W tym roku patrzymy także wstecz na 30. rocznicę inwazji Iraku na Kuwejt. To doprowadziło do decyzji USA wyrzucenia Irakijczyków z Kuwejtu przy użyciu najnowszej “amerykańskiej rewolucji w dziedzinie uzbrojenia”. Wiemy, że klęska olbrzymiej, wyposażonej przez Związek Radziecki, konwencjonalnej armii Iraku, pokazuje, jak przestarzałe, stały się duże, zwiotczałe, konwencjonalne armie. W latach 1990. rozpoczęła się nowa era, “nowy porządek świata” hegemonii USA. Wyzwanie temu postawili bardzo szybko rebelianci i terroryści w miejscach takich jak Somalia. Porażka Ameryki w Mogadiszu, incydent “Black Hawk Down” zapowiadały porażkę USA w Iraku i w Afganistanie.

Prezydent USA Donald Trump przysiągł, że opuści Afganistan. Administracja Obamy usunęła siły USA z Iraku. Wróciły tylko tymczasowo w 2014 roku, ale dowody pokazują, że znowu odejdą i Irak stanie się częściową kolonią Iranu. Inwazja Saddama na Kuwejt pomogła stworzyć proces, który prowadził do tej sytuacji, choć dopiero po kilku dziesięcioleciach.

Izrael także patrzy na minione lata, jako że w tym roku mija dwadzieścia lat od rozpoczęcia drugiej intifady. Ta właśnie intifada zniszczyła wiarę większości Izraelczyków w dwa państwa i doprowadziła to do obecnego pata. Gotowość izraelskich przywódców do podejmowania ryzyka na rzecz mitycznego pokoju zrujnowały wylatujące w powietrze autobusy i to, co wyglądało niemal na wojnę domową między rokiem 2000, a wyjściem z Gazy we wrześniu 2005 roku. Nie wojnę domową między Żydami w Izraelu, ale wojnę domową między Palestyńczykami i Izraelczykami. Wynikiem jest bariera bezpieczeństwa i płoty wokół Gazy, i to, co wygląda na kres koncepcji wyobrażonej w Umowach z Oslo w 1993 roku.

Intifada była powstaniem, z którego Izrael wyciągnął wnioski. Politycznie znaczy to, że naiwne nadzieje z lat 1990. zniknęły. Jest to symbolem ogólnej zmiany na świecie od liberalnego internacjonalizmu do nowego autorytaryzmu i silnej identyfikacji państwowej. Od chaosu do kontroli.

Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan rozmawia z mediami po piątkowych modłach w Wielkim Meczecie Hagia Sophia w Stambule, 7 sierpnia. (Murad Sezer/Reuters)

Gdzie jeszcze widzimy tego przykład? Najwyraźniejszy przychodzi z Ankary, z coraz bardziej wojowniczej Turcji. Wybory 3 listopada 2002 roku, kiedy partia AKP Recepa Tayyipa Erdogana po raz pierwszy doszła do władzy, by jej już nigdy nie oddać, należy widzieć jako koniec tureckiej demokracji.

Dzisiaj ten kraj “wyczyścił” 150 tysięcy urzędników państwowych, usunął niemal wszystkie krytyczne media i intelektualistów, uwięził tysiące dysydentów za krytyczne posty w mediach społecznościowych lub tylko krytykowanie prezydenta, wsadził do więzień największą liczbę dziennikarzy na świecie, usunął 60 z 65 burmistrzów opozycyjnej partii HDP i uwięził opozycyjnych polityków, nazywając ich terrorystami.

Przesuwanie się Turcji ku autorytaryzmowi porównywano do Rosji, ale w rzeczywistości bardziej przypomina Iran. Różnica polega na tym, że w odróżnieniu od Iranu, Turcja jest członkiem NATO i kiedyś miała nadzieję na przystąpienie do UE. Nigdy w historii NATO ta organizacja nie zbroiła i nie popierała kraju tak bezwzględnie dławiącego podstawowe swobody.

Ta nowa Turcja jest mieszanką wpływów. Kiedyś kraj, który wydawał się bardziej otwarty na kurdyjskie aspiracje i pokój ze swoimi sąsiadami, teraz jego przywódcy dokonują inwazji Syrii, Iraku i Libii i rzucają groźby Izraelowi, Grecji, Cyprowi i Armenii. Turecki przywódca przysięga, że “wyzwoli” Jerozolimę, o której Ankara mówi, że jest “nasza”, co znaczy, że Turcja ma wobec niej roszczenia, tak jak kiedyś Imperium Osmańskie.

Turcja nie jest jednak tylko krajem “neoosmańskim”. Łączy poparcie dla islamistycznych grup dżihadystycznych w Syrii, najbardziej wyrachowanych i przestępczych elementów wśród syryjskich rebeliantów, z tureckim nacjonalizmem i pochwałą dla osmańskich bitew przeciwko chrześcijańskiej Europie. To jest toksyczna mieszanka, bardziej podobna do mieszanki faszyzmu w latach 1920. i 1930. niż do neoosmańskiego programu.

Imperium Osmańskie było zdolne do prowadzenia okrutnych wojen, ale było także zróżnicowane, podczas gdy inwazja Ankary na Syrię doprowadziła do czystki etnicznej Kurdów i mniejszości. Sfilmowano syryjskich rebeliantów, zwerbowanych przez Ankarę i posłanych do walki z Armenią pod koniec września i na początku października, jak świętowali zabijanie Ormian, nazywając ich “świniami” i porównując do Żydów i innych mniejszości, których uważają za podludzi. To przypomina sposób, w jaki naziści określali Słowian, Żydów i innych. Ankara dała tym grupom siłę jako oddziałom szturmowym w Syrii i Libii.

Łuk historii dla Ankary może zahaczać o klęskę Imperium Osmańskiego i upokarzający Traktat z Sevres, który pokroił Turcję, ale dzisiejsza Turcja tylko częściowo próbuje wskrzesić epokę sprzed 1920 roku. Nostalgia Ankary do przeszłości jest jak nostalgia Hitlera do starożytnej Germanii. Starożytne plemiona germańskie nie budowały komór gazowych. Nazizm przekształcił Niemcy w coś innego. Turcja jest również przekształcana w coś innego.

Nie jest jasne, w co właściwie. Turcja ma obsesję na punkcie nienawiści do Izraela, podobnie jak inne kraje, które urosły i upadły w tym regionie. Irański reżim także twierdzi, że “stawia opór” Izraelowi i syjonizmowi. Gamal Abdel Naser, młody oficer, który przemodelował nowoczesny Egipt, także przewodził opozycji przeciwko Izraelowi. Naser był rewolucjonistą, inspirował rewolty w całym regionie, od Iraku do Libanu, Jordanii i Syrii, wysłał także egipską armię do walki w Jemenie i przeciwstawiał się monarchii saudyjskiej. Erdogan jest w pewnym sensie dziedzicem zarówno Nasera, jak rewolucyjnego duchownego ajatollaha Chomeiniego. Jak wszystkie rewolucyjne siły na Bliskim Wschodzie, pragnienie odwrócenia uwagi mieszkańców kraju przez skupianie ich gniewu na Izraelu jest centralne dla agendy Ankary.

Omawialiśmy upadek skostniałych reżimów dyktatorskich na Bliskim Wschodzie od 2010 roku i porażki powstań oraz nową Turcję, jak również lekcje, jakie z minionych wojen wyciągnął Izrael. Czego brakuje w tym omówieniu?

Przede wszystkim musimy przyznać, że wraz z nowym pokoleniem przywódców, takich jak młody następca tronu, książę Mohammed bin Salman (MBS) w Arabii Saudyjskiej i Mohammed Bin Zajed (MBZ) w ZEA, nastała nowa era. Era dżihadu, ucieleśniona przez Osamę bin Ladena, w zasadzie minęła. Nawet przywódcy Hamasu, którzy teraz spotykają się z Erdoganem w Turcji, nie są islamistycznymi podżegaczami z lat 1980.

Jest możliwe, że islamski ekstremizm, który wyrósł w regionie i doprowadził do ISIS, jest zmniejszony. Zastępuje go tureckie sponsorowanie ekstremizmu, ale to państwowe sponsorowanie jest zupełnie inne niż w latach 1980., kiedy Pakistan, Arabia Saudyjska, a później Talibowie zabawiali się w ekstremizm. Nie jest dłużej tak chaotyczne. Niestabilne obszary Bliskiego Wschodu, ciągnące się od Sahelu do Somalii, Jemenu i Iraku mogą być dzisiaj bardziej stabilne.

Iran w znacznej mierze wkroczył w pustkę, w której panował chaos. To znaczy, stare linie dżihadystyczne, które prowadziły przez dolinę Eufratu do Iraku, są obecnie trawione przez irańską ośmiornicę z bazami szyickich milicja tam, gdzie kiedyś szaleli dżihadyści. Iran ma także swoje palce w Jemenie. To znaczy, że – podobnie jak Związek Radziecki, który przejął byłą własność nazistów w Europie Wschodniej, Iran przejął własność sunnickich buntowników w Iraku i gdzie indziej. Irak jest obecnie „bliską zagranicą” Iranu, tak jak Ukraina i Polska były kiedyś dla imperialnej Rosji.

Ta era zmieniających się przywódców na Bliskim Wschodzie jest przystrojona młodszymi mężczyznami, którzy próbują zająć miejsce swoich ojców i dziadków. Bashar Assad w Syrii, Saad Hariri w Libanie. Emir Kataru. Król Jordanii. Masrour i Nechirvan Barzani, jak również Kubad i Bafel Talibani w regionie Kurdystanu. Nowi przywódcy Kuwejtu i Omanu są podobni, jak też król Maroka. To jest region nadal zakorzeniony w monarchii, rodzinie, plemieniu. Wyzwanie temu postawiła rewolucja, czy to arabski nacjonalizm Nasera, baasizm, czy Islamska Rewolucja i Bractwo Muzułmańskie. Nie wszystko jednak zmienia się w regionie.

Tym, co zmienia się, jest administracja USA. Amerykańskie wybory w listopadzie mogą przywieść Joego Bidena do Białego Domu. Kraje w regionie niepokoją się tym, co może oznaczać ta zmiana. Teheran ma nadzieję na usunięcie Trumpa. Taliban, dziwacznie, woli Trumpa, jak również Erdogan w Turcji i sojusznicy Izraela w Zatoce. To jest grupa dziwnych towarzyszy, ale stworzyła ją transakcyjna natura administracji Trumpa i jej doktryna łączenia poparcia dla Izraela z pragnieniem zakończenia roli USA w Syrii i w Afganistanie oraz obalenia umowy z Iranem.

Nie jest jasne, co przyniesie nowa administracja. Większość krajów w regionie zakłada, że USA zmniejszą swoją rolę. To znaczy, że większe regionalne i globalne mocarstwa, takie jak Rosja, Chiny, Iran i Turcja odegrają wiodącą rolę na Bliskim Wschodzie. Rola Zachodu maleje.

Jeśli spojrzymy wstecz na spotkanie w Sirte 10 lat temu, reprezentuje ono koniec ery potężnych arabskich przywódców. Dzisiaj w regionie mamy Erdogana i Iran obok wyłaniającego się sojuszu Izrael-Zatoka-Grecja.


Seth J. Frantzman – Publicysta “Jerusalem Post”. Zajmował się badaniami nad historią ziemi świętej, historią Beduinów i arabskich chrześcijan, historią Jerozolimy, prowadził również wykłady w zakresie kultury amerykańskiej. Urodzony w Stanach Zjednoczonych w rodzinie farmerskiej, studiował w USA i we Włoszech, zajmował się handlem nieruchomościami, doktoryzował się na Hebrew University w Jerozolimie.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


We’re Jews, We’re Not White, We Define Ourselves

We’re Jews, We’re Not White, We Define Ourselves

Karen Lehrman Bloch



Last Sunday, I took my son Alexander, 9, to hear a performance of the Hebrew Choir Festival, which “aims to promote Hebrew as the common global Jewish language.” He didn’t want to go — it was a gorgeous afternoon — but I increasingly prioritize stuff like this.

Rabbi Andrew Ergas, chair of the Council for Hebrew Language and Culture in North America, opened the show with a few remarks: “Ivri Anochi; I am a Hebrew,” he said. Hebrews were eventually called Israelites, he went on to explain, but “the Hebrew language remains fundamental to who we are. It is part of our collective future.”

The festival featured five children’s choirs from day and charter schools. Every hue was represented onstage. Alexander was mesmerized by an Asian boy who was pushing 3.

“That was savage,” Alexander exclaimed afterward, the highest compliment he could confer.

Mission accomplished, I said to myself.

I think it’s fair to say that, since the Holocaust, the top priority of most Jews in the Diaspora has been assimilation. My family was fairly typical of suburban Jews. Leaving behind their Orthodox upbringing and Russian immigrant mentality, my parents sent us to a Conservative synagogue where my brother and I became bar and bat mitzvah. We followed some rules (no bacon!), but my father, born in 1930, was very focused on creating what he often referred to as “the good life.”

He had witnessed the worst, felt that his generation could finally raise children without incessant persecution, and planned to take full advantage of this freedom. Despite his deep olive skin, being and feeling white was never a question.

With my own olive skin, black curly hair and some indescribable feeling of otherness, I never really felt white; but I dutifully checked the “White” box like every other Jew, and never really thought about it.

Until, that is, I started to study our indigenous connection to the land of Israel and realized that there was now a plethora of genetic research showing that, lo and behold, just like our Sephardic and Mizrahic brothers and sisters, the DNA of Ashkenazim shows an irrefutable connection to the Levant — meaning we’re not white.

I wrote a column about that fact this past summer, titled, “We, the Israelites.” The response was mostly positive, but I was intrigued by the negative reactions. Some Jews, no matter how religious or Zionist, didn’t want their whiteness taken away from them. They essentially told me to back off.

I no longer discuss these types of things with my dad, who just turned 89. But if he were younger and I said to him that I no longer identify as white, he would flip out. He would be angry, but more than anything he would be scared. I realized the same fear was underlying the responses of some of my friends.

This conversation probably would have continued in the backwaters of the web if it weren’t for the current practitioners of identity politics. In the past six months, Jews have been told:

We are inexorably white and thus responsible for colonialism, the slave trade and mass incarceration.
We are white supremacists, and thus responsible for all racism and oppression.
We are white and thus incapable of being persecuted — past and present.
The Holocaust was a white-on-white crime and thus of little import. We should stop “centering” ourselves!
As part of the white European ruling caste, we are the primary beneficiaries of white privilege.
We are responsible for tragedies like New Zealand, especially if we dare to call out anti-Semitism (which doesn’t really exist because we are white).
We are once again being defined by others, and not just by any others, but by others who have an agenda that includes, at the very least, the destruction of Israel.

So let’s put aside assimilation for the moment. Let’s talk about our identities — who we are and how we define ourselves.

Many Jews pass as white. Their skin, hair and eyes are light.

“WE ARE ONCE AGAIN BEING DEFINED BY OTHERS, AND NOT JUST BY ANY OTHERS, BUT BY OTHERS WHO HAVE AN AGENDA THAT INCLUDES, AT THE VERY LEAST, THE DESTRUCTION OF ISRAEL.”

OK. So what? Did passing as white stop the Holocaust? The Spanish Inquisition? The pogroms? The caps at universities? The rejection at restaurants and country clubs in the 1950s and ’60s? The Pittsburgh tragedy and the inordinate rise of anti-Semitic attacks in recent years? Jews are the most targeted religious group in the U.S., eclipsing Muslims by a 3-to-1 margin. How does passing as white figure in?

Undeniably, Jews have ascended to high positions in government, law, real estate, finance and entertainment. Is that because some of us pass as white? Sure. Is it also because Jewish culture puts an inordinate focus on learning and achievement? Absolutely. But if Jews were truly seen as white, why hasn’t there been a Jewish president or vice president?

White-passing is not the same as being white, which means having an ethnic identity that originated in Europe.

“It can be safely argued that converts of European extraction (e.g., Ivanka Trump) qualify as white Jews, but that is rarely whom this term’s proponents have in mind,” says Dani Ishai Behan, who researches and writes about Jewish identity.

As Seth Frantzman of The Jerusalem Post writes: “There are many more Muslims who pass as white than there are Jews.” But do you ever hear the term white Muslim? Of course not. In fact, actor Rami Malek, born in Los Angeles to Egyptian parents, was recently described as a “person of color.” Gal Gadot looks as exotic and Middle Eastern as Malek. But she’s never been called a person of color because that would undermine the entire (false) leftist narrative that Israel is a colonial operation.

The humor and ironies abound. Today, you can self-identify as a gender-averse rock but not as a Levantine Jew.

“If [progressive] anti-Semites think Jews are white, why do they keep drawing us with exaggerated Middle Eastern features?” Behan writes. “What we have is akin to model minority status combined with occasional white-passing. This often gives people — including ourselves — the illusion of whiteness. But it is really just that: an illusion.”

“IT’S TIME TO REFOCUS ON OUR IDENTITY. … WE NEED TO DO THIS TO FIRMLY AND DEFINITIVELY SHOW THAT JEWS ARE INDIGENOUS TO ISRAEL.”

recomended: Leon Rozenbaum
So let’s start with the basics. Judaism is not merely a religion. It is a nation, a tribe, an ethnicity. We are not Poles, Russians or Hungarians who happen to practice Judaism. We hail from the Levant in Western Asia, otherwise known as the Middle East. The Romans took thousands of Jews to Europe on slave ships. Later conquerors (Arabs, Crusaders) drove out more Jews.

All the while, as Joshua Marks writes, “Jews maintained a continuous presence in the land of Israel for more than 3,000 years, despite at times tremendous hardships under violent foreign colonial occupations.”

Nearly a dozen studies published in the past decade show that Jews — Ashkenazi, Sephardi Mizrahi — are more biologically related to one another than they are to their local populations. In particular, a 2009 study found that Jewish populations share a high level of genetic similarity and a common Middle Eastern ancestry, and over their history they have undergone varying degrees of admixture with non-Jewish populations.

It’s time to refocus on our identity, not just because it will be good for us and our children to fully come to terms with who we are. We need to do this to firmly and definitively show that Jews are indigenous to Israel.

“It is part of a carefully managed agenda in the United States to not permit Jews to be part of the discussions about ‘people of color’ or racism,” Frantzman writes. And the goal of that agenda is to make the case that Israel is a European colonial enterprise, so that it can then be destroyed.

The bottom line: We can no longer let others define us. We need to start defining ourselves. And the only way to do that is through learning about our ancestry, our genetics and our indigenous connection to the land, culture and language of Israel.

“The designation of being a Hebrew probably meant something similar to ‘one who crossed over,’ ” Ergas told me. “The term captures the concept of language, history and experience of eternal otherness — and potentially points toward us always being in the process of transformation.”

We are the Hebrews, the Israelites, the Jews. We create, innovate and transform — ourselves and the world. This is who we are: eternally other; eternally lit.


Karen Lehrman Bloch is an author and cultural critic living in New York City.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com