German Authorities Must Prosecute Roger Waters For Holocaust Distortion At Berlin Concert

German Authorities Must Prosecute Roger Waters For Holocaust Distortion At Berlin Concert

Simon Wiesenthal Center


The Simon Wiesenthal Center is calling on German authorities to prosecute Pink Floyd front man and anti-Israel zealot Roger Waters who embraced Holocaust distortion during a recent concert at the Mercedes Benz Stadium.

During the show, the names Anne Frank and Shireen Abu Akleh were projected side by side, drawing an equivalence between the teenage Holocaust victim and the Palestinian journalist who was accidentally shot dead while covering Israel’s operation in the West Bank last year. Waters also dressed in the style of an SS soldier with an armband and firing a dummy rifle during the concert.

“Shame on Frankfurt authorities and Mercedes Benz arena in Berlin for providing anti-Semite Roger Waters this venue for his concert. Jewish community’s concerns be damned… So will Germany prosecute Waters for Holocaust distortion or will promoters rush to book the anti-Semite for more lurid 3-D anti-Israel hate fests masquerading as concerts?,” demanded Rabbi Abraham Cooper, Associate Dean and Director of Global Social Action.

There are few performers whose anti-Israel vitriol can match that of Waters. Despite his protests to the contrary, Waters has, for years, crossed the line between anti-Zionism and anti-Semitism [Waters has been included in SWC’s 2013 Top 10 anti-Semitic Events as well as in 2018].

For further information, please email Michele Alkin, Director of Global Communications at malkin@wiesenthal.com or Shawn Rodgers at srodgers@wiesenthal.com, join the Center on Facebook, or follow @simonwiesenthal for news updates sent directly to your Twitter feed.

The Simon Wiesenthal Center is one of the largest international Jewish human rights organizations in the United States. It is an NGO at international agencies including the United Nations, UNESCO, the OSCE, the OAS, the Council of Europe and the Latin American Parliament (Parlatino).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Problem Departamentu Stanu z Izraelem

Amerykański ambasador w Izraelu, David Friedman wręcza pierwszy amerykański paszport z nazwą kraju “Izrael” urodzonemu w Jerozolimie Amerykańskiemu obywatelowi Menachemowi Zivotofskiemu w ambasadzie USA w Jerozolimie 30 października 2020r. Źródło zdjęcia: David M. Friedman/Twitter.


Problem Departamentu Stanu z Izraelem


Mitchell Bard
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Pierwotnie Departament Stanu USA, zdecydowany, by zapobiec powstaniu państwa żydowskiego, sprzeciwiał się zarówno podziałowi na dwa państwa, jak i uznaniu państwa żydowskiego. Kiedy to zawiodło, dyplomaci USA przez dziesięciolecia próbowali zapobiec rozwojowi sojuszu z Izraelem. Przed administracją Trumpa większość ich wysiłków była poświęcona zmuszeniu Izraela do powrotu do linii rozejmu z 1949 roku. Teraz Departament Stanu chce powrócić do idei podziału, fantazjując o stworzeniu państwa palestyńskiego, o którym wie, że będzie dążyć do zastąpienia państwa żydowskiego.

Początkowo na politykę Departamentu Stanu wobec syjonistów wpłynęła wrogość brytyjskiego Foreign Office (FO). Podobnie jak FO, Departament Stanu był pełen antysemitów, których poglądy kształtowała niechęć do Żydów. Uzupełniali ich arabiści, którzy w państwie żydowskim widzieli przeszkodę do realizacji swojej wizji Bliskiego Wschodu i, co najważniejsze, dostępu do ropy naftowej. Dla obu grup Izrael zawsze był źródłem zła w regionie.

Antysemici w większości zniknęli zanim George Schultz zakończył swoją kadencję sekretarza stanu w 1989 r., ale arabiści i ich wpływy pozostały, choć wzrastały i słabły w zależności od tego, kto zajmował Gabinet Owalny. Dominowali w administracji Obamy i zostali uciszeni w administracji byłego prezydenta Donalda Trumpa, a teraz z entuzjazmem powrócili za prezydenta Joe Bidena.

Najbardziej fundamentalnym błędem w myśleniu arabistów jest to, że stosunki amerykańsko-arabskie ucierpiałyby w miarę zbliżania się Ameryki do Izraela. Tak się nie stało, ponieważ większość krajów arabskich chce i potrzebuje dobrych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, niezależnie od naszych związków z Izraelem.

Od 1967 r. Departament Stanu szukał formuły osiągnięcia wszechstronnego pokoju na Bliskim Wschodzie. Nie udało się, ponieważ Departament Stanu nie docenia arabskiego antysemityzmu i nieprzejednania, odmawia uznania roli radykalnego islamu i uważa, że Izrael należy zmusić do zaakceptowania warunków amerykańskich.

Począwszy od prezydenta Jimmy’ego Cartera, arabiści mieli obsesję na punkcie rozwiązania w postaci dwóch państw i utrzymywali fikcję, że przywódcy arabscy podzielają ich fiksację. Powinni wiedzieć lepiej, ponieważ przywódcy ci,począwszy od 1948 r., słowem i czynem demonstrowali swój brak zainteresowania Palestyńczykami. Kiedy państwa arabskie najechały Palestynę, chciały podzielić ją między siebie, nie tworząc państwa palestyńskiego. Egipt i Jordania okupowały odpowiednio Gazę i Zachodni Brzeg i miały 19 lat na przyznanie Palestyńczykom niepodległości, ale nigdy tego nie rozważały (a Palestyńczycy i społeczność międzynarodowa nigdy tego nie żądali).

Daniel Pipes napisał niedawno o konkretnych przypadkach, w których arabscy przywódcy ujawnili swoje prawdziwe opinie, jak w przypadku egipskiego prezydenta Gamala Nasera, który powiedział agentowi CIA, że uważa kwestię palestyńską za „nieważną”. Nawet Carter przyznał: „Nigdy nie spotkałem arabskiego przywódcy, który prywatnie wyznawał pragnienie niepodległego państwa palestyńskiego”. Prezydent Egiptu Anwar Sadat sprzeciwił się utworzeniu państwa palestyńskiego i zawarł pokój z Izraelem bez żadnych ustępstw dla Palestyńczyków.

Tak, arabscy przywódcy rozprawiali o Izraelu, ale po wyrzuceniu z siebie standardowych formułek przechodzili do tego, na czym naprawdę im zależało, czyli zazwyczaj do rzeczywistych zagrożeń, jakie widzieli dla swoich reżimów: zagrożeń ze strony Iranu i innych Arabów.

Departament Stanu był świadomy tych poglądów i ignorował je. Były sekretarz stanu John Kerry przemawiał w imieniu wielu łudzących się arabistów, kiedy upierał się, że państwa arabskie nie zawrą pokoju z Izraelem, dopóki kwestia palestyńska nie zostanie rozwiązana – a było to wiele lat po podpisaniu traktatów przez Egipt i Jordanię. (Porozumienia Abrahamowe z 2020 r. dodatkowo dowiodły, że nie mieli kontaktu z rzeczywistością na Bliskim Wschodzie).

Po latach, w których było to nie do pomyślenia, prezydenci, poczynając od nominacji Martina Indyka przez Billa Clintona, mianowali Żydów na ambasadorów w Izraelu (pięciu z ostatnich siedmiu). Jednak większość z nich albo zaczynała jako arabiści, albo przyjęła ich światopogląd. Atrakcja mesjańskiej możliwości bycia TYM, który wynegocjuje trwały pokój, przyciąga ich jak ćmę do ognia.

Dobrą wiadomością z perspektywy Izraela jest to, że wpływ ambasadorów jest ograniczony, ponieważ najważniejsze relacje dwustronne prowadzone są między izraelskim premierem a prezydentem USA.

Niemniej ambasadorom USA często udawało się urazić swoich gospodarzy, tak jak zrobił to obecny ambasador Thomas Nides, gdy wypowiadał się przeciwko proponowanym reformom sądownictwa. Oczywiście wykonywał swoją pracę, odzwierciedlając stanowisko administracji, co jasno powiedzieli Biden i sekretarz stanu Antony Blinken.

Tymczasem, po przegraniu prawie każdej bitwy od czasu propozycji podziału, arabiści pozostają nieugięci. Jerozolima może stać się teraz ich Alamo. Nawet po tym, jak Trump uznał Jerozolimę za stolicę Izraela i przeniósł ambasadę, Departament Stanu pozostaje zdeterminowany, by podważyć tę decyzję i ponownie rozpalić palestyńskie nadzieje na utworzenie tam stolicy w ramach mitycznego rozwiązania w postaci dwóch państw. Ta fantazja powinna była zostać wymazana.

W tym celu Departament Stanu chce ponownie otworzyć konsulat w Jerozolimie (de facto ambasadę USA w „Palestynie”), zamiast zakładać ją tam, gdzie jej miejsce: w Ramallah, siedzibie rządu Autonomii Palestyńskiej. Nie mogąc przezwyciężyć sprzeciwu Izraela, Stany Zjednoczone dokonały manewru, powracając do polityki sprzed prezydentury Trumpa, polegającej na tym, że urzędnik odpowiedzialny za sprawy palestyńskie podlega bezpośrednio Departamentowi Stanu, a nie ambasadorowi w Izraelu. Chociaż nie nazywa się to konsulatem, Biuro do Spraw Palestyny prowadzi czynności konsularne w tych samych lokalach starego konsulatu.

Nides ogłosił plany odejścia ze stanowiska, a biorąc pod uwagę jego dwuletnią służbę, najbardziej uderzające było jego oświadczenie: „Prawdopodobnie spędzam więcej czasu na kwestiach związanych z Palestyną. Powiedziałbym, że 60 procent mojego czasu spędzam na [problemach] palestyńskich”. To jest ambasador w Izraelu.

Biorąc pod uwagę jego skupienie na sprawach palestyńskich, mniej zaskakujące jest to, że również ambasada obsługuje bardziej Palestyńczyków niż Izraelczyków. Jeśli wejdziesz na jej stronę internetową i spojrzysz na strony Biznes, Edukacja i Kultura, Wiadomości i Wydarzenia oraz Ambasada, znajdziesz strony napisane w języku angielskim z tłumaczeniem tylko na język arabski. W ostatnich latach na stanowiskach Charge d’Affaires i Zastępcy Szefa Misji pracowały osoby posługujące się wieloma językami, ale nie hebrajskim.

Departament Stanu walczył zaciekle, by obywatele amerykańscy urodzeni w Jerozolimie nie wymieniali Izraela jako swojego kraju urodzenia, nawet po tym, jak Kongres uchwalił ustawę, która go do tego zobowiązała. Administracja Obamy skierowała sprawę do Sądu Najwyższego, który orzekł, że tylko prezydent może uznawać zagraniczne rządy. Na nieszczęście dla Departamentu Stanu oznaczało to, że Trump mógł podjąć decyzję o wydaniu paszportów osobom urodzonym w Jerozolimie z Izraelem jako krajem urodzenia, a w 2020 roku mężczyzna, którego sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, Menachem Zivotofsky, otrzymał pierwszy taki paszport.

Jednak nawet Departament Stanu Trumpa nie uznał w pełni, że Jerozolima jest w Izraelu. Obywatele urodzeni w Jerozolimie mogą również podać tylko miasto jako swoje miejsce urodzenia. Podobnie, jeśli zechcesz przez stronę internetową Departamentu Stanu zamówić wizytę, znajdziesz prośbę o wybranie konsulatu/ambasady kraju, a jedną z opcji jest Jerozolima. W ten sposób Departament Stanu utrzymuje złudzenie, że Jerozolima unosi się w eterze, niezwiązana z żadnym krajem.

O dziwo, nawet po 75 latach Departament Stanu nie porzucił całkowicie walki z państwem żydowskim.


Mitchell Geoffrey Bard – Amerykański analityk polityki zagranicznej, redaktor i autor, który specjalizuje się w polityce USA – Bliski Wschód. Jest dyrektorem wykonawczym organizacji non-profit American-Israeli Cooperative Enterprise i dyrektorem Jewish Virtual Library.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Hectic, Violent, and Relatively Short Life of Big Jack Zelig

The Hectic, Violent, and Relatively Short Life of Big Jack Zelig

LLAN LEVINE


The Lower East Side gangster would shake down shopkeepers before saving elderly Jews from harassment.
.

Big Jack Zelig in 1926BETTMANN/GETTY IMAGES

Chronicled and mythologized in scholarly and popular history books, novels, films, and plays, New York’s Lower East Side in the late 19th and early 20th centuries was overcrowded, and teeming with peddlers, tailors, sweatshops, and barely livable tenement houses. By 1910, an estimated 540,000 Jews resided within the neighborhood’s 1.5 square miles. The poverty, hardships, and daily struggle to survive drove some Jewish immigrants to seek other ways to make a living, even get rich. Hence, the Lower East Side also had a vast collection of crooks, pimps, prostitutes, thieves, pickpockets, gangsters, fraudsters, forgers, arsonists, and hoodlums. Offered here and in future articles are portraits of some of these nefarious characters, who also left their mark on the Lower East Side’s historical legacy.

.

“Imagine if a greenhorn fresh from Ellis Island came upon this impressive funeral. He would have surely assumed that it was for a man of great distinction in Israel, perhaps a luminary in the Torah, and if not a respected figure in the community then at least a great philanthropist. So it would be in the old home. How astonished the greenhorn would be to hear that the parade to the cemetery was for a leader of robbers, murderers, and cadets whose greatest virtue was his iniquity.”
—Forverts
 (Forward), Oct. 8, 1912

The proverb, derived from the Gospel of Matthew, that those who “live by the sword, die by the sword” was all too true in the hectic, frequently violent, and relatively brief life of Big Jack Zelig. For about four years, from 1908 until he was murdered on a trolley car by a shot in the head from an aggrieved underling on Oct. 5, 1912, at the age of 24, Big Jack was one of the reigning Jewish gangsters of the Lower East Side. He was a man to be feared. As The New York Times aptly put it the day after he was killed, “he had plenty of that kind of courage which is possessed by a man with a revolver and a gang at his heels when dealing with some unarmed opponent and his readiness to use a revolver or knife soon won him a measure of respect in gang circles.”

Yet despite his various swindles and shakedowns of Jewish shopkeepers and business owners, he still garnered respect among the East Side’s Jews, mainly for protecting elderly and more vulnerable members of the community from assaults and antisemitic harassment. Even Abe Shoenfeld, who was the young chief investigator for the New York Kehilla’s Bureau of Social Morals and certainly no fan of the neighborhood’s Jewish criminal element, begrudgingly admired Zelig. “At all times he has had the reputation … as being a good scrapper and above all a man of principle which readily understood is a quality seldom found amongst thieves. You may find honor but never principle,” Shoenfeld wrote in August 1912. He also described the gang leader as having “prevented more hold-ups than a thousand policemen.”

Decades later, Judge Jonah Goldstein, who grew up on the East Side and was starting his career as a lawyer when Zelig ruled the area, remembered that Big Jack would literally “beat the stuffings” out of any hoodlum he witnessed bothering a Jew riding a trolley car. Zelig and his gang members “made it possible for the Jews not to get tossed around,” said Goldstein.

Thus, Zelig was a bit of an enigma: a ruthless, though stylish, rogue with a soft spot for his fellow Jews—the same people whose pockets he picked, the ones he sold tickets to social events that did not take place, threatened if they did not hand over the “protection” money he demanded, and beat up if they dared do something to displease him. Zelig did not play favorites when it came to making money: He took advantage of the increasing number of labor disputes in New York by offering his “expertise” to garment factory owners and union organizers alike.

He was born as Zelig (or Selig) Zvi Lefkowitz on May 13, 1888, in an East Side tenement, one of nine children of Ephraim (Frank) and Sarah Lefkowtiz, two among the thousands of Jewish immigrants from Russia who several years earlier fled the persecution and poverty of the Pale of Settlement for New York City. (The couple first settled in London in 1882 with their infant son Hyman and later relocated to Glasgow. After their arrival in England, Sarah gave birth to another son, Alex. Ephraim journeyed to New York City in 1884 and Sarah and the children eventually joined him.) In New York, Frank made a decent living as a tailor, but young Zelig was restless and by the age of 14 he had joined the small army of teenage pickpockets under the tutelage of one of the East Side’s many “Fagins,” Simon “Crazy Butch” Erenstoft.

Butch taught his young charges an assortment of tricks, including the “snatch racket,” in which he would drive a bicycle into someone walking on the street, which in turn would trigger a commotion. Inevitably a crowd gathered to watch the altercation and, in the confusion, pockets were professionally picked of wallets and other valuables. Life, however, was tenuous as an East Side thief and—as Herbert Asbury relates the story in his classic 1927 book, The Gangs of New York—Butch died in a fight at a pool hall when he was about 22 years old.

Butch answered to one of the first true Jewish gangster bosses of the East Side, Edward (Osterman) Eastman from Williamsburg, Brooklyn, otherwise known as Monk Eastman (his father had changed the family’s surname). He looked exactly as you might expect for a nasty and brutish thug: “a bullet-shaped head,” “cauliflower ears,” and a nose bent out of shape from being frequently broken. Adept at using brass knuckles and blackjacks, Eastman “loved violence for its own sake,” writes historian Albert Fried. He was a favorite among Tammany officials for “keeping” voters in line at election time and also worked both sides of labor disputes “strong-arming” for employers as well as strikers.

Monk EastmanLIBRARY OF CONGRESS

The Eastman gang, of which Jack Zelig was a member, had a bitter and deadly feud with the Italian-led Five Points gang that erupted in a wild shootout on Second Avenue in August 1903. About six months later, Eastman, while attempting to rob a young man who had a Pinkerton detective as a bodyguard, shot and killed the detective in a fight. For this crime, he was sentenced to 10 years in prison. (Later, after he was released and imprisoned again for burglary, Eastman served in the U.S. Army and saw military action in France during America’s one-year involvement in WWI. For this service, the state’s governor granted him back his citizenship rights. But in 1920, after becoming a bootlegger during the beginning of Prohibition, he was murdered by a federal enforcement officer whom he had a dispute with.)

After Eastman went to prison, his gang was led for a few years by one of his lieutenants, Max Zweifach (or Zwerbach), a 20-year-old Austrian Jewish immigrant who was known as “Kid Twist.” To gain control of the gang, Zwerbach, who was as treacherous as his mentor, had his chief rival, Richie Fitzpatrick, a former Five Points gang member, murdered. He expanded the gang’s protection racket, ensuring that madams and gambling and stuss operators paid what was expected of them and on time (stuss was a version of the card game faro that was popular among Jewish immigrants in New York of this era) and was equally determined to keep the East Side free from Italian and Irish thugs. His rivalry with the Five Points gang ultimately cost him his life in May 1908 when he and one of his men were shot to death at Coney Island by “Louis the Lump” Pioggi. The story was that Kid Twist and Louis the Lump loved the same woman: Carroll Terry, a Canadian-born music hall singer.

With the demise of Monk Eastman and Kid Twist, Big Jack Zelig, who had done stints in reformatories and prisons, was next in succession—though there were challengers—to head the Eastman gang. He had a tough and frequently mean crew watching his back that included “Whitey” Lewis (Jacob Seidenshner), Louis “Lefty Louis” Rosenberg, and Harry “Gyp the Blood” Horowitz (Gyp the Blood was infamous for his “skill” at breaking a man’s spine with ease over his knee). Zelig was smart and brought some efficiency, if you could call it that, to his “business.” Among the services he offered were: a knife slash on the cheek for up to $10; a bullet in the leg or arm for up to $25; throwing a bomb for up to $50; and murder for up to $100. He never lacked for clients willing to pay him and his boys. More importantly, he protected his territory against encroachment by other mainly Italian gangs.

There were dangerous enemies around every corner. Zelig carried on the rivalry with the Five Points gang but was “on mildly friendly terms” (as Zelig’s biographer Rose Keefe puts it) with Jack Sirocco and Bowery saloonkeeper Frank “Chick” Tricker. Neither was to be trusted, however. Sirocco’s ultimate goal was to replace Zelig as head of the Eastman gang. In late 1908, Zelig added to the bad feelings with the two men, when acting on the orders of Abe Lewis, an Eastman gang leader, he threatened to kill Tricker. But at the last second, Zelig lost his nerve and escaped. He hid out in Chicago for a time. Accompanying him was his common-law wife Henrietta (Young) Zelig—who was eight years older than him—and her young son Harry; she claimed Zelig was the boy’s father. They lived in a rented apartment on Broome Street.

More disputes followed. Physical fights ensued and death threats were made. Finally, Sirocco and Tricker had enough and dispatched a gunman-for-hire Julius Morrello (Julie Morrell) to kill Zelig. One night in early December 1911, Morello showed up inebriated at a casino on Second Avenue planning to murder Zelig. “Where is that big Yid Zelig? I gotta cook that big Yid!” he was reported to have shouted. Zelig was ready for him. According to one version of this story, the lights in the hall went out, shots were fired, and Morello lay on the floor dead. While Zelig fled the scene, he was eventually apprehended, though no charges were brought against him since there were no witnesses to substantiate that Zelig had been the shooter. The killing of Morello, however, started a bloody gang war.

In June 1912, a brawl broke out between Zelig, Lefty Louis, Whitey Lewis, and Tricker and members of the Five Points gang. All of the participants were arrested. A short time later, when Zelig was released on bail and departed the courthouse, Charles Torit, an associate of Sirocco, approached him from behind and shot him in the head behind his ear. Somehow, Zelig survived and while he was recuperating in the hospital his men attacked Tricker and his gang causing much concern among New York City’s police and justice officials.

Once Zelig’s life was out of danger, he was transferred to the Tombs to await his bail hearing. While there, he later said he was approached (for a second time) by “Bald” Jack Rose (Rosenzweig)—also known as “Billiard Ball” Jack Rose (the nickname was because he was bald, hairless, and pale, rather than about his prowess playing pool), who acted as a money collector for New York City police Lieutenant Charles Becker. By most accounts, the NYPD officer was extorting brothel owners and illegal gambling operations and offering them protection from legal charges. One of the affected gamblers, Herman Rosenthal, objected to Becker’s constant money demands and publicly declared his intention to expose him. Rose asked Zelig—allegedly at Becker’s behest—to supply four gunmen who would assassinate Rosenthal. Zelig later claimed that he had refused to assist Rose, who he believed was acting on his own accord. In any event, on July 15, 1912, as he left the Metropole Hotel, Rosenthal was murdered by a team of four gunmen all associated with Zelig—Gyp the Blood, Lefty Louis, Whitey Lewis, and Dago Frank (Francesco Cirofici). All four were later convicted of the killing and executed, as was Becker, whose culpability in Rosenthal’s murder remains a matter of contention to this day.

Zelig’s connection, as tentative as it was, to the Rosenthal-Becker case—without question the greatest scandal of the pre-WWI era—and his scheduled testimony for Oct. 6, 1912, about Jack Rose’s request of him to assemble the gunmen, initially led the police and newspapers to believe that Zelig’s murder on the evening of Saturday, Oct. 5, were linked. It is not entirely clear. In one accepted version, it was unrelated events that led “Red” Phil Davidson, a petty thug, to wait for Zelig, follow him onto a trolley car and fire a bullet into the back of his head.

Herman Rosenthal’s funeral, 1912LIBRARY OF CONGRESS

Davidson was a fruit seller, who was coerced to pay protection money. He became acquainted with some young minor gangsters, who robbed Jewish pushcart peddlers, snatched purses from women on the street, and held up stuss players. He also worked as a pimp and was reputed to be a “horse poisoner.” His ambition was to join Zelig’s gang. Though Big Jack humored him, he never thought Davidson was tough enough to work for him.

On Friday, Oct. 4, Davidson, who may have been slightly inebriated, approached Zelig at a social function, where Zelig and his friends were drinking and playing cards. Some words were exchanged about who was buying drinks and Davidson left feeling slighted. The next day, he approached Zelig again who was carousing at Segal’s Café at 76 Second Ave. More words were uttered and this time, Zelig became annoyed and punched Davidson, who left the café battered and bruised. He returned early in the evening and offered an apology to Zelig for the altercation. Zelig accepted and shook Davidson’s hand. But this was not the end of their dispute.

Around 8 p.m. that night, Zelig boarded a Second Avenue streetcar. Davidson, who had retrieved a gun, was waiting for him. As the streetcar slowed, Davidson hopped on its running board and moved sideways until he was close to where Zelig was sitting. Without saying a word, he took his gun out and shot Zelig in the head. He died a short time later. Davidson leaped off the running board and fled. He was soon arrested by a police officer who had been nearby the shooting. Davidson later claimed that Zelig had robbed and beaten him, yet as Keefe suggests, Davidson “muddled the investigation when he changed key details of his story.”

Zelig’s fellow gangsters were shocked by the killing and never believed that Davidson was “bold” enough, as The New York Times noted, to do the deed. The Times reporter also rightly pointed out that if Davidson had been hired by Rose or Becker to kill Zelig, he would have already had a gun with him when he first encountered Zelig that evening. Still, the timing of the murder less than 24 hours before Zelig was to testify in the Becker case remains highly suspicious all these years later. In any event, Davidson was found guilty of murder in the second degree and received a jail sentence of not less than 20 years in Sing Sing prison.

A crowd estimated to be about 10,000, young and old, who regarded Big Jack with a strange awe, gathered near his Broome Street apartment to pay their respects. A choir chanted hymns as the funeral procession passed. “Only the funeral of Rabbi Jacob Joseph [in 1902],” observed Abe Shoenfeld, “surpassed this, the funeral of Jack Zelig.” For his part, the esteemed editor of the Forverts, Abraham Cahan, had a difficult time understanding how someone of Zelig’s ilk, “the chief of a gang that for money cracked heads, broke bones and routinely committed murder,” was deserving of such deference. He never received a proper answer.


Historian and writer Allan Levine’s most recent book is Details Are Unprintable: Wayne Lonergan and the Sensational Café Society Murder.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Terrorist with a Knife Neutralized Near Synagogue in West Bank Settlement

Terrorist with a Knife Neutralized Near Synagogue in West Bank Settlement

i24 News


Yatir Forest, in Yatir District, on the southern Slopes of Mount Hebron in Israel. Photo: Okedem / Wikimedia Commons

A terrorist with a knife was neutralized by Israeli forces on Friday near a synagogue as he infiltrated the West Bank settlement of Teneh Omarim, near Mount Hebron

“An alert has been activated regarding a terrorist infiltration into Teneh Omarim. The terrorist attempted to stab a civilian and was neutralized,” an IDF spokesperson said in a statement, adding that Israeli soldiers are scanning the area.



The terrorist was reportedly in critical condition. He was apprehended at the entrance of the settlement’s synagogue, where Shavuot holiday prayers were underway.

Footage posted on social media showed the gate to the Jewish house of worship, which used to be guarded by soldiers up until six months ago. However, they were removed despite protests from local residents and the gate is now being watched only by cameras. The synagogue is located quite far from the gate, which means the terrorist walked a few minutes around the settlement, including a playground full of kids, without being noticed. It is clear that he knew where he was heading as he didn’t attempt any attacks before reaching the synagogue.

There were no reports of casualties among local residents or security forces. The Home Front Command issued instructions for residents to immediately go inside, lock the doors and close the windows.

They must remain indoors until further notice. Vehicles are also prohibited from entering or leaving the area.

Earlier on Wednesday, the military reported that they have foiled a bombing attack planned by an Arab-Israeli, who was recruited by Hamas. The 20-year-old terrorist intended to attack a bus in the Hadera area, northern Israel.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Wiosenny „Chidusz” 1/2023

Fragment okładki „Chiduszu” 1/2023 / Autorka: Katarzyna Modzelewska


Wiosenny „Chidusz” 1/2023

REDAKCJA


WIOSENNY NUMER KWARTALNIKA „CHIDUSZ” TO AŻ 144 STRONY ROZMÓW, ESEJÓW I LITERACKICH PREMIER. Z OKAZJI 80. ROCZNICY POWSTANIA W GETCIE WARSZAWSKIM PUBLIKUJEMY PO RAZ PIERWSZY PO POLSKU OPOWIADANIE SZAL WYBITNEJ AMERYKAŃSKIEJ PISARKI CYNTHII OZICK. W 55. ROCZNICĘ MARCA ‘68 O EMIGRACJI DO SZWECJI OPOWIADA ANNA GRINZWEIG JACOBSSON. KONSTANTY GEBERT WYJAŚNIA, DLACZEGO IZRAELCZYCY TŁUMNIE WYSZLI NA ULICE. PAULA SZEWCZYK ROZMAWIA Z HANKĄ GRUPIŃSKĄ O JEJ OPOWIEŚCIACH ŻYDOWSKICH. OKŁADKOWA RABINKA ŁOBUZIARA TO RABBI BECKY, ZNANA NA INSTAGRAMIE JAKO MY HOT RABBI – BOHATERKA TEKSTU ANNY PAMUŁY, JEDNA Z NAJBARDZIEJ ROZPOZNAWALNYCH WSPÓŁCZESNYCH RABINEK. ZOBACZ, O CZYM PISZEMY W „CHIDUSZU” 1/2023.

CYNTHIA OZICK, SZAL

Ten numer otwiera opowiadanie Szal, opublikowane po raz pierwszy w „New Yorkerze” w 1980 roku. Szal to historia Rosy, Magdy i Stelli, które walczą o przetrwanie w obozie koncentracyjnym. Cynthia Ozick, znakomita amerykańska pisarka, używając mniej niż dwa tysiące słów, zdołała w niebywały sposób ukazać w tej krótkiej prozie piekło Zagłady. Z okazji osiemdziesiątej rocznicy powstania w getcie warszawskim publikujemy pierwsze polskie tłumaczenie Szala w przekładzie Agi Zano. W kolejnym, letnim numerze „Chiduszu” zaprezentujemy Rosę, kolejne opowiadanie Ozick.

Fragment opowiadania:

Szal był czarodziejski, bo karmił niemowlę przez trzy dni i trzy noce. Magda nie umarła, choć była bardzo cicha. Jej oddech nabrał szczególnego zapachu migdałów i cynamonu. Oczy miała cały czas otwarte, zapomniała, jak się mruga i śpi. Rosa – a czasami też Stella – wpatrywała się w błękit jej spojrzenia. Dźwigały nogę za nogą i obserwowały twarzyczkę Magdy. 

– Aryjka – odezwała się Stella głosem wyciągniętym jak nić. Rosa pomyślała, że dziewczyna wpatruje się w dziecko jak młoda kanibalka. W uszach Rosy jej słowa zabrzmiały tak, jakby w rzeczywistości Stella powiedziała: „Pożryjmy ją”.

SKRAWKI I SMAKI. ROZMOWA Z HANKĄ GRUPIŃSKĄ

„Bieda żydowska przed wojną była o wiele powszechniejsza niż żydowskie bogactwo. Książki Joanny Olczak-Ronikier czy Jarosława Kurskiego to historie prawdziwe, ale absolutnie elitarne”. Paula Szewczyk rozmawia z Hanką Grupińską o jej Opowieściach żydowskich.

Fragment rozmowy:

Paula Szewczyk: Opowieściami żydowskimi udało ci się na początku lat dwutysięcznych zapisać czasy sprzed wojny. Usłyszeć głosy, które dziś są już nie do usłyszenia. Intuicyjnie czułaś „teraz albo nigdy”?

Hanka Grupińska: Myślę, że i tak zrobiłam to za późno. Projekty historii mówionej dotyczące Zagłady czy tego, co przed nią, trzeba było robić pod koniec lat 90., kiedy sporo ludzi jeszcze żyło, byli nie tak bardzo starzy i zmęczeni życiem. Poczucie, że wszystko jest robione w pewnym sensie „za późno”, miałam od pierwszej rozmowy z Markiem Edelmanem w 1985 roku, bo już wtedy wielu z tych, którzy przetrwali wojnę, odeszło. Od tamtej pory ścigałam się z czasem, wiedziałam, że to ostatnie momenty, by usłyszeć, zapisać. (…) 

Określenie „opowieści” nie jest tu przypadkowe?

Mogłam użyć słowa „historie”, ale brzmiało za sztywno. „Opowieści” mają w sobie ciepło, są bardziej indywidualne, są tym, co i w jaki sposób zapamiętali rozmówcy. Chciałam zapisać maksimum ich pamiętania. Nie idzie tu o prawdę historyczną, właściwie nie idzie o żadną prawdę, jedynie o zapisanie pamięci bohaterów swoich losów.

PAMIĘTASZ, ŻE MUSIMY BYĆ ZAWSZE GOTOWI?

„Kiedy przyjechaliśmy do Szwecji, ludzie nie zdawali sobie sprawy, że wyrzucono nas z kraju, bo byliśmy Żydami. Uważali nas za uciekinierów z systemu sowieckiego”, opowiada Anna Grinzweig Jacobsson, autorka wydanej niedawno po polsku Ucieczki na Marstrand. W listopadzie 1969 roku, mając sześć lat, znalazła się w grupie żydowskich uciekinierów z Polski, którzy na niewielkiej wyspie na zachodzie Szwecji przygotowywali się do życia w nowym kraju.

Fragment rozmowy:

Katarzyna Andersz: Piszesz, że tata opowiadał ci o swoich przeżyciach wojennych podczas spacerów, jeszcze jak mieszkaliście we Wrocławiu. Miałaś wtedy mniej niż sześć lat. 

Anna Grinzweig Jacobsson: Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to nie jest norma, że dzieci są świadome takich rzeczy. O Zagładzie nie dowiedziałam się podczas jednej, poważnej rozmowy z rodzicami – wiedziałam o niej, od kiedy tylko pamiętam. Historie ojca były dla mnie bardziej jak opowieści o przygodach, raczej się nie bałam. Jednocześnie jednak ojciec był zawsze poważny. Opowiadam ci o tym, bo musisz wiedzieć, że kiedyś coś takiego może się powtórzyć”, mówił. 

Kiedy usłyszałaś, że wyjeżdżacie, że Żydzi nie są w Polsce mile widziani, połączyłaś to z ostrzeżeniami ojca? 

On mi nawet wtedy powiedział: „Pamiętasz, co działo się, kiedy byłem młody? Pamiętasz, jak mówiłem ci, że jesteśmy Żydami i musimy być zawsze gotowi? Teraz właśnie jest ten moment i musimy wyjechać”. Tak to opisał.

MY HOT RABBI, CZYLI RABINKA ŁOBUZIARA

Rabbi Becky, znana na Instagramie jako My Hot Rabbi, w trakcie godzinnej rozmowy z Anną Pamułą dostała aż 752 wiadomości. Czasem wolałaby – wyznaje – by byli to kandydaci na męża, ale to klienci i klientki. Najbogatsi Żydzi i Żydówki Nowego Jorku, bankierzy i ekonomistki, aktorki i projektanci mody – wszyscy poszukujący nowoczesnej rabinki, która da im ślub, przygotuje ich dziecko do bat micwy, odmówi kadysz nad grobem rodziców i nie sprawi, że będą czuli się źle ze swoim przesadnie kapitalistycznym stylem życia. Tego poranka, gdy siada do rozmowy z „Chiduszem”, rabinka jest jeszcze nieuczesana (zwykle w internecie prezentuje swoją burzę kasztanowych włosów w wersji już ujarzmionej), ma na sobie bluzę założoną tył na przód i popija kawę. Wywiad szybko przeradza się w opowieść, w której pytania zdają się zbędne…

Fragment artykułu:

Nazywam się Rebecca Keren Eisenstadt, ale wszyscy mówią na mnie rabbi Becky. Jestem rozchwytywaną rabinką najbogatszych rodzin w Nowym Jorku, między innymi właścicieli Chrysler Building i Rockefeller Center. Moi klienci mają nianie dla psów, gigantyczne wille. To fantastyczni ludzie z koneksjami. Największa bar micwa, jaką prowadziłam, miała miejsce w Barclays Center. Chłopiec został spuszczony na scenę po sznurze. Chyba się posikał. A wtedy zaśpiewał dla niego Pitbull. Ja ich nie oceniam. To właśnie znaczy dla mnie być nowoczesną rabinką. Jesteś we wspaniałym miejscu – mówię – ale dokąd chcesz iść dalej jako Żyd lub Żydówka? Pozwól mi iść tam razem z tobą. Bycie rabinką oznacza według mnie przekazywanie innym żydowskiej kultury, tradycji, wartości, wyposażenie ich w poczucie sensu. Na tym polega tikun olam, naprawa świata. Chcę pomóc wszystkim: tym, którzy nie mają pojęcia o swojej religii, osobom z doświadczeniem bezdomności, członkom i członkiniom społeczności LGBTQ+, kobietom. Razem uczynimy ten świat lepszym. Mówi się na mnie „Rabinka Łobuziara”, a to dlatego, że trzymam się tylko własnych zasad. Prędzej umrę, niż dam się zaszufladkować. 

ŻYDOWSKA KSIĘŻNICZKA NA ZIARNKU GROCHU

Jak w ciągu jednego życia można być jednocześnie więźniarką obozu, blindziarą na statku, dziennikarką tabloidów i największym wrogiem scjentologów? Anna Pamuła opowiada historię Paulette Cooper, która spisała tysiące ludzkich opowieści, a do tej pory nie poznała tej najważniejszej – dotyczącej jej polskich rodziców. 

Fragment artykułu:

Paulette Cooper wiele razy była w niebezpieczeństwie. Pierwszy raz w czasie wojny – zaledwie kilka tygodni po urodzeniu. Cudem uniknęła śmierci, a potem, zdaje się, latami nieświadomie poszukiwała tego dawnego poczucia zagrożenia, wikłając się w coraz to większe kłopoty. Była więźniarką obozu, blindziarą na statku, największym wrogiem scjentologów. Tak jakby odtwarzała ten sam scenariusz, szukając nowych kryjówek i tożsamości po to, by zdemaskować oszustów. Swoim życiem mogłaby obdarować niejedną osobę, chociaż może nikt nie chciałby przeżyć tego, co ona – no może oprócz nowojorskich randek z Jerzym Kosińskim czy Irą Levinem. Natrafiłam na jej historię przypadkiem – czytając o wielkiej ściemie L. Rona Hubbarda, założyciela scjentologii, opisanej przez Lawrence’a Wrighta, amerykańskiego reportera wielokrotnie wyróżnionego Nagrodą Pulitzera. Cooper usłyszała o scjentologii w latach siedemdziesiątych, gdy jej kolega ze studiów wspomniał, że stał się adeptem nowej religii i odkrył, że jest Jezusem. Jako pierwsza dziennikarka odważyła się przeniknąć do organizacji. Była przerażona tym, co odkryła. Wszystko opisała w książce Scandal of Scientology, wydanej w 1971 roku. Wytoczono jej za tę publikację 19 procesów. Jej życie na wiele lat stało się koszmarem: była śledzona, ktoś podszywający się pod kuriera z kwiatami próbował ją zastrzelić, a kiedy po zamachu na jej życie przeprowadziła się do budynku z portierem, jej trzystu sąsiadów dostało listy z ostrzeżeniem, że jest prostytutką cierpiącą na choroby weneryczne i że molestuje dzieci. Sześć lat po publikacji książki tonęła w długach, cierpiała na głęboką depresję i ważyła mniej niż czterdzieści kilogramów. Kościół oskarżył ją wtedy o wysyłanie gróźb zamachów bombowych i przedstawił sądowi pogróżki z jej odciskami palców.

„TU NIE JEST POLSKA”? JUŻ NIE

Konstanty Gebert szczegółowo wyjaśnia, dlaczego Izraelczycy wyszli ostatnio na ulice.

Fragment artykułu:

Dziś minister bezpieczeństwa narodowego, uprzednio karany za propagowanie rasizmu i podżeganie do terroryzmu, uważany jest przez podległą mu policję za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Minister finansów zagroził, że odmówi finansowania ministerstwa obrony, jeśli jego polityczne żądania nie zostaną spełnione. Minister spraw zagranicznych powiedział mu zaś, żeby przekazał prezesowi Banku Narodowego, by nie podnosił stóp procentowych, choć narodowa waluta w ciągu miesiąca straciła 10% swej wartości w stosunku do dolara – bo jeszcze sobie za granicą pomyślą, że coś jest nie tak.

STANISŁAW KRAJEWSKI: „ŻYDZI SĄ JAK WSZYSCY?” – ŻYDOWSKA KONTRKULTURA

Tytuł cyklu felietonów prof. Stanisława Krajewskiego nawiązuje do znanego, zastanawiającego powiedzonka: Żydzi są jak wszyscy – tylko bardziej. 

Fragment artykułu:

Chcę pisać w sposób po pierwsze bardzo osobisty, a po drugie – nie tracąc styczności z istotnymi problemami współczesnego świata. Ponieważ młodość mam już daleko za sobą, niektóre ilustracje owych problemów będą nawiązywały do minionych dziesięcioleci. Nie powinno to przeszkadzać młodszym czytelnikom, bo większość obecnych wyzwań ma swoje źródła w czasach dawniejszych. Będę też nawiązywać do mojego życia. W tym sensie to będą felietony. W tym inauguracyjnym rozważaniu opowiadam o żydowskiej kontrkulturze.

„ŻYDOWSKA DUSZA” WE WROCŁAWSKIEJ SYNAGODZE

Na nowej wystawie stałej w synagodze Pod Białym Bocianem po raz pierwszy zaprezentowano zbiory ze skarbca Gminy Wyznaniowej Żydowskiej we Wrocławiu. Dotąd skarbiec stanowił zagadkę nawet dla badaczy i członków społeczności żydowskiej. Rąbka tajemnicy uchyla Michał Bojanowski. 

Fragment artykułu: 

W listopadzie 2022 roku, po roku intensywnej pracy, w synagodze Pod Białym Bocianem otwarto wystawę „Żydowska dusza. Skarby Gminy Wyznaniowej Żydowskiej we Wrocławiu”, będącą efektem współpracy gminy z Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Sprawa nie była łatwa, ponieważ przed zaprezentowaniem zbiorów należało je dokładnie zinwentaryzować, zbadać i – przede wszystkim – poddać konserwacji. Listopadowy wernisaż uwieńczył tak naprawdę dopiero pierwszy etap projektu, kontynuowanego również w tym roku. Na ekspozycji udało się zaprezentować około trzydzieści spośród blisko stu pięćdziesięciu judaików znajdujących się w skarbcu gminy – nie licząc księgozbioru oraz niezwykle cennej kolekcji czterdziestu żydowskich manuskryptów i inkunabułów, zgromadzonych przez włoskiego bibliofila Leona Vita Saravala, którą gmina – z uwagi na bezcenną wartość tego zabytku – tymczasowo zdeponowała we wrocławskiej Bibliotece Uniwersyteckiej.

JAK POKOCHAŁAM POLSKĄ POLITYKĘ HISTORYCZNĄ #1

O meandrach polskiej (prawicowej) polityki historycznej pisze Katarzyna Markusz.

Fragment artykułu: 

Muzeum w Treblince dało projektowi znaczący tytuł „Treblinka: Usłysz nas”, nawiązując tym samym do jednej z najważniejszych chrześcijańskich modlitw – Kyrie eleison, w której wierni błagają „Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas…”. (…) „Głównym założeniem tego przedsięwzięcia jest przygotowanie odpowiedniego przekazu, który ułatwi upowszechnianie wiedzy o tych zdarzeniach i dramatycznych losach ofiar (…)” – informuje muzeum, nie podając jednak, kim te ofiary były. Tego nie dowiemy się również z przygotowanego w ramach projektu filmu Treblinka – Death Camp, który będzie wyświetlany zwiedzającym. Trwa on siedem minut, w trakcie których narrator opisuje przybycie więźniów do obozu i selekcję na rampie. Mówi o Ukraińcach oraz Niemcach – słyszymy wyraźnie rozkazy wydawane po niemiecku. W trakcie całej projekcji ani razu nie pada słowo „Żydzi”. Najwyraźniej nie było potrzebne, bo gdy przysłuchamy się nagranym głosom ofiar, okaże się, że posługują się one językiem polskim. Jasnym staje się więc, że w obozie zagłady w Treblince ginęli głównie Polacy. 

MODELKI MIĘDZY MACEWAMI

O fenomenie rozbieranych sesji na cmentarzach żydowskich pisze Krzysztof Bielawski.

Fragment artykułu:  

W Sopocie fotografowano modelkę ucharakteryzowaną na zjawę. Bardziej drastyczne zdjęcia powstały na cmentarzu żydowskim w Katowicach. Pomysłowy „artysta” wśród porastającego groby bluszczu położył dziewczynę udającą kobietę podczas porodu, z rozłożonymi nogami, posmarowanymi płynem imitującym krew. Prawdopodobnie z cmentarza we Wrocławiu pochodzi zdjęcie tulącej się do nagrobka brunetki, odzianej jedynie w stringi oraz wysokie czarne buty. Wiosną 2011 roku dwóch turystów zwiedzających cmentarz w Łodzi ze zdziwieniem ujrzało półnagą modelkę, pozującą do zdjęć w pobliżu mauzoleum Izraela Poznańskiego. Gdy fotograf zobaczył turystów, szybko zarzucił dziewczynie koszulę na ramiona i razem uciekli między groby. 

ZWYKŁE ŻYCIE W IZRAELU. PLONY PÓL I ŁĄK W MOJEJ KUCHNI

W Izraelu znikły już łąki dzikich cyklamenów w odcieniach różu, wielobarwnych anemonów, fioletowych łubinów i czerwonych maków – pisze Anna Knafo w nowym cyklu artykułów poświęconych życiu w Izraelu. – Obecnie na zboczach wzgórz i w dolinach dominuje żółty kolor dzikiego rzepaku, gorczycy, nagietków, złocieni oraz uwielbianej przez wszystkich koniczyny sześciolistnej o kwaskowatych, jadalnych łodygach. Chciałabym podzielić się z wami dwoma przepisami, abyście mogli przenieść się do Izraela i skosztować ze mną popularnych lokalnych potraw, pojawiających się na stołach zarówno kuchni arabskiej, jak i żydowskiej.

CHAIM GRADE: AGUNA 

KULMINACYJNE ODCINKI WYBITNEJ POWIEŚCI CHAIMA GRADEGO 

Od „Chiduszu” 10/2021 publikujemy w odcinkach pierwszy polski przekład Aguny Chaima Gradego w tłumaczeniu Magdaleny Wójcik. Grade uznawany był przez środowisko jidyszystyczne – obok Baszewisa Singera – za najpoważniejszego kandydata do Nagrody Nobla z literatury żydowskiej. W tym numerze powoli żegnamy się ze światem przedwojennego żydowskiego Wilna, w którym chasydzi nie są mile widziani, a rabini wzbudzają szacunek nawet wśród byłych rewolucjonistów. W kulminacyjnych odcinkach tytułowa aguna stanie oko w oko ze swoim prześladowcą, zakochanym w niej Mojszke Cyrulnikiem. 

Fragment powieści:

Mojszke Cyrulnik stał w drzwiach. Miał na sobie czarny kapelusz z nieco wywiniętym rondem i dopasowany, czarny płaszcz. Z kieszeni na jego piersi wystawała biała chustka. Jedwabny szalik, który miał na szyi, także był śnieżnobiały i powiewał malowniczo przy każdym ruchu. W jednej ręce Moric trzymał laskę z kościanym uchwytem, a w drugiej parę skórzanych rękawiczek. Spojrzał ponuro na Merl, która nadal stała przy oknie, po czym podszedł do niej miarowym krokiem i szepnął jej do ucha:

– Zaprosiłaś mnie tu, żeby mi przywalić żelazkiem?

Merl odwróciła gwałtownie głowę. Moric przyglądał się jej podejrzliwie, jak przestępca, który pokłócił się ze wspólnikiem, a teraz patrzy mu na palce, czy aby tamten nie sięgnie po nóż.

– Jeśli mnie nie obrazisz, to nie podniosę żelazka – odparła.

Mojszke spojrzał na nią jednym okiem, a drugie jakby zaszło mu bielmem. 

CMENTARZ ŻYDOWSKI W JELENIEJ GÓRZE I HISTORIE Z NAGROBKÓW

Genealożka Marta Maćkowiak odkrywa przedwojenną żydowską historię Jeleniej Góry na podstawie macew zachowanych na tamtejszym cmentarzu żydowskim. W pierwszym artykule opowiada o Rosel (Rosalie) Aptekmann:

Według aktu zgonu Leo i Rosalie mieszkali wówczas w mieszkaniu przy Hermann Göringstrasse 43 (przed 1933 rokiem Warmbrunnerstrasse, dziś Wolności), 600 metrów od szpitala. Wcześniej mieszkali przy tej samej ulicy w budynku pod numerem 32, który do dziś przyciąga uwagę ozdobnymi gwiazdami Dawida na drewnianej werandzie. Dziś oprócz mieszkań znajduje się tam sklep i Kościół Zielonoświątkowy.

SIEDEM ESEJÓW JUDITH PLASKOW

Kontynuujemy niesamowitą podróż w głąb feministycznej krytyki judaizmu. W tym numerze publikujemy aż siedem krótkich artykułów Judith Plaskow: Żydowski antypoganizm (o żydowskim postrzeganiu pogan), Niewygodne pytania (o Megilat Ester i trudnych fragmentach Tory), Bóg. Kilka pytań natury feministycznej (o języku, jakim opisujemy Boga), „Nie na niebie ono” (o problemach z autorytetami), Więcej niż równość (o dążeniu do prawdziwej równości), Niejednoznaczność Boga (o pomijaniu pewnych aspektów Boga) i Co zrobić z hierarchią? (o krytyce hierarchii). 

SZORTY, CZYLI KRÓTKO NA RÓŻNE TEMATY

W krótkich artykułach piszemy m.in. o pięciu żydowskich serialach, które powinniście zobaczyć, raporcie „NIGDY WIĘCEJ” o nienawiści w Mediach Narodowych, o Einsteinie w Izraelu, o żydowskiej kłótni wokół banalności zła, nowych odkryciach i upamiętnieniach na cmentarzach żydowskich.


ZAPRASZAMY DO LEKTURY

„Chidusz” dostępny jest w wybranych Empikach na terenie całego kraju oraz w prenumeracie. Roczna prenumerata krajowa 90 zł (list ekonomiczny), roczna prenumerata elektroniczna za 50 zł. Zamówienia: chidusz.com/prenumerata. Wydanie elektroniczne można znaleźć na publio.pl. Przyjemnej lektury!

wroclawski-instytut-kulturyPartnerem wydawniczym tego numeru „Chiduszu” jest Wrocławski Instytut Kultury w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego. wroclawski-program-wydawniczy


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com