Reunion 68

Archive | 2018/02/28

Sabina Bral – Wypędzona z Polski w 1968 roku wyjaśnia, dlaczego znów usłyszała Gomułkę

 

“Przeżywam deja vu”. Wypędzona z Polski w 1968 roku wyjaśnia, dlaczego znów usłyszała Gomułkę

   Włodzimierz Szczepański


Sabina Baral. Kto wyjechał z Polski w marcu 1968 roku na fali antysemityzmu? / Fot. Renata Zawadzka

– Czytałam tekst, że Polacy musieli się zastanawiać, jaki prezent sprawić Żydom na tę 50-rocznicę “marca” i zrobili perfekcyjną rekonstrukcję wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat – mówi w wywiadzie dla naTemat Sabina Baral. Rozmawiamy przed jej przylotem na premierę spektaklu Krystyny Jandy opartego na książce Baral “Zapiski z wygnania”. Ona została wypędzona w marcu 1968 roku.

Wkrótce okrągła rocznica obchodów wypędzenia z Polski Żydów w marcu 1968 roku, a do tego ogromne napięcie wywołane ustawą o IPN i zachowaniem obecnych władz. Czy tegoroczny marzec będzie szczególny?

Będzie znamienny. Niestety, ostatnie wydarzenia to stracona szansa wspólnego patrzenia w przyszłość. Wiem, że wielu z wypędzonych zdecydowało się nie jechać do Polski na obchody tej rocznicy ze względu na obecną sytuację. Ci, co przyjadą, będą bardzo ostrożni. A dla Polaków ostatnie wydarzenia to takie przypomnienie słów Faulknera, cytuję z angielskiego: “Przeszłość nigdy nie umiera. Właściwie nawet nie jest przeszłością”.

Pani zdaniem w Polsce jest antysemityzm?

Zawsze był. Nie tylko antysemityzm, ale ksenofobia, homofobia. Łącznie z wytykaniem ułomnych, garbatych, ludzi z wadą wymowy czy rudych. W Polsce, tradycyjnie, po prostu trudno jest być innym. Ale przez ostatnie dwadzieścia kilka lat, od “Solidarności” do niedawna, nie było w dobrym tonie wyrażać takie uczucia i ludzie to rozumieli. Na zachodnią modłę Polacy uczyli się wyrażać szacunek i akceptować inność. Może tam, gdzieś, na jakiejś stodole, czy na przydrożnym słupie ktoś nabazgrał antysemicki napis, ale stanowczo nie w mediach, nie w marszach, nie z przyzwoleniem. To były wybryki, a nie przywołany wróg. Teraz jest inaczej.

Brzmi w tym echo przemówienia Gomułki?

Nie samo przemówienie, ale atmosfera jest podobna. I metodologia też. Przeżywam deja vu. Czytałam w “Gazecie Wyborczej” zgrabny tekst, że Polacy musieli się zastanawiać, jaki prezent sprawić Żydom na tę 50-rocznicę “marca” i zrobili perfekcyjną rekonstrukcję wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat.

Będzie pani na premierze Krystyny Jandy. Czy nie obawia się pani zobaczyć siebie, swoje przeżycia pokazane przez aktorów?

Nie. Wiem czego się spodziewać. Magda Umer dzwoni do mnie kilkakrotnie o północy swego czasu i mówi o szczegółach spektaklu. Mam roboczą kopię scenariusza. Może to, co wywołuje strach, to że będą maszerować przed teatrem, że ktoś rozwinie wrogie transparenty i będzie wykrzykiwał obraźliwe hasła. Ale w samym teatrze będzie spokojnie i przyjaźnie. Osoby, które przygotowały spektakl, rozumieją, że ja zadałam sobie ból, aby w “Zapiskach” wydobyć z siebie najgłębsze przeżycia i najbardziej intymne wspomnienia. Wyrwać tę książkę ze swojej duszy. Pisząc ją po polsku i wydając w Polsce adresowałam ją do Polaków. Gdy ją wydawałam, moim marzeniem było, wtedy jeszcze mogłam o tym marzyć, że stanie się lekturą szkolną.

W ten sposób ludzie dowiedzą się o “marcu”. Bo wie pan, na moje pierwsze spotkania uczestnicy przynosili podręczniki swoich dzieci, aby pokazać, ile jest napisane o wydarzeniach w marcu 1968. Trzy akapity. Pół strony o jakichś rozgrywkach partyjnych. O nas – o wypędzeniu kilkunastu tysięcy polskich obywateli – nic. Dla mnie z czasem stało się ważne, aby mieć spotkania autorskie, aby jak najwięcej ludziom opowiedzieć, co przeszliśmy.

W 1968 roku była pani na studiach na politechnice. Dlaczego uczestniczyła pani w strajku?

Jak to dlaczego? To była moja sprawa. Nas wszystkich. Ja nie myślałam wtedy o sobie, że byłam inna. Strajkowałam, bo trzeba było to robić, działać. Przecież chodziło o naszą, polską sprawę. Ja wtedy nie rozumiałam, że “marzec” nas rozdziela. A to, co się wydarzyło potem, szybko pokazało jak bardzo.

Sabina Baral w 2010 roku we Wrocławiu. Zdjęcie zrobiono w trakcie zjazdu klasowego uczniów 7. Liceum Ogólnokształcącego im. Szalom Alejchem / Fot. Mieczysław Michalak

Jak pani wspominała, profesor na sali wykładowej włączył radio z przemówieniem Gomułki. Słynne już o “piątej kolumnie żydowskiej”. Tak jak obecnie w mowie polityków, nie było w nim otwartego przyzwolenia na atak na Żydów.

Wtedy do mnie jeszcze nie dotarło, że to jest przejaw antysemityzmu. Sygnał – antysemici proszę uderzać! Nie rozumiałam nawet dokładnie, co to jest syjonista. Bardzo było mi żal, że moja ojczyzna zrywa kontakty z Izraelem, dlatego, że Rosja (Związek Radziecki – przyp. red.) popierała Arabów. Jeszcze wtedy nie czułam się osaczona, to uczucie pojawiło się później. Pierwszy raz do mnie to trafiło podczas strajku. Na politechnice podszedł do mnie jeden ze strajkujących kolegów i powiedział: “Ty, Sabinka, lepiej wracaj do domu”.

Mieszka pani w Stanach Zjednoczonych. Z tak dalekiej perspektywy, co pani sądzi o tym, co wydarzyło się w Polsce?

Czasem na Facebooku dostaję pytania, czy mnie martwi sytuacja w Polsce. Odpowiadam, że martwić to was powinna. Ja wsiadam w samolot i po kilkunastu godzinach jestem w moim normalnym domu. Tu mnie nikt nie pyta kim jestem.

Poruszyło mnie pani wspomnienie. W 1968 rok w pociągu z Wrocławia, przed przekroczeniem granicy, funkcjonariusze złośliwie wyrzucili wszystko z walizek. Pani odebrali pamiętnik, mapę rodzinnego miasta, Wrocławia. Podniosła pani tomik Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej. Poruszyło mnie to, bo dziewczyna zabiera to, co najcenniejsze dla niej, tomik polskich wierszy. I nasunęło myśl: kto w “marcu” stracił więcej? Wy, wypędzeni, czy my, bo was nie ma w Polsce?

Ja mogę określić zakres swoich strat, a Polacy swój. Trudno mi ocenić całościowo, bo słucham pewnej grupy osób, ale nie ludzi na ulicach. Kilka dni temu Olga Tokarczuk po przeczytaniu mojej książki napisała do mnie, że to straszna strata, że was nie ma. Dodała myśl, że: z waszym wyjazdem myśmy straciliśmy szansę na lepszą Polskę. To bardzo głębokie stwierdzenie. Bo fakt, Polska potrafiła coś takiego zrobić, wypędzić. Polacy nie ujęli się za nami. Nikt się za nami nie ujął. Kolejna strata dla Polski, wkład, który włożyliśmy w nasze nowe, przybrane ojczyzny. Tego w Polsce nie ma. Cytując profesora Dariusza Stolę, wśród wygnańców “marca” procent osób z wyższym wykształceniem lub studentów był osiem razy wyższy niż reszty społeczeństwa. To więc chyba była strata? Tylko Polska może ocenić, jak duża. Myślę, że ta ocena nie jest jednolita, bo jako naród jesteście ogromnie podzieleni.

Fot. Helena Lindskog

Kiedy ostatni raz była pani we Wrocławiu na ulicy Włodkowica? Tam mieszkaliście, rodzice pracowali niedaleko, w fabryce szczotek.

Dwa lata temu. Zawieźliśmy z mężem trójkę naszych synów. Chcieliśmy im pokazać skąd pochodzimy. Byłam na swojej ulicy, stanęłam przed kamienicą. Jakaś kobieta w oknie (moja mama też przesiadywała) zaczęła wołać, czy chcę wejść do środka. Otworzyła mi domofonem. Poszłam do mieszkania, w którym spędziłam dzieciństwo. Tam jest teraz gabinet. Jego właścicielka wpuściła mnie. Czułam się nieswojo. Nic tam już ze mnie nie było. Przed laty z rodzicami też mieliśmy gościa. W czasie Wyścigu Pokoju przyszedł do nas niemiecki kolarz. Tłumaczył, że mieszkał przed nami i przyszedł sprawdzić, czy dobrze się zajmujemy mieszkaniem.

Po co pani odszukała swoją klasę z “siódemki” we Wrocławiu, wówczas żydowskiej podstawówki i liceum?

Ta klasa to kontekst mojego wyrastania, mojej młodości. Wszystkie moje bliskie relacje, jedyne przyjaźnie, intymności, znajomi, którzy znali moich rodziców, to ta klasa. Ja strasznie zazdrościłam mojemu pierwszemu mężowi, Amerykaninowi, gdy jeździliśmy do jego rodziców. On pokazywał mi wówczas swoje przedszkole, szkołę, czy wreszcie uczestniczył w zlotach klasowych. Ja tego nie miałam. Byłam jak duże drzewo, które się przyjęło w nowym miejscu, ale bez przeszłości. Wydzierała z niej ogromna czarna plama. Jedyne osoby, które mogły to wypełnić, to byli koledzy i koleżanki z mojej dawnej klasy. Po marcu 68 z 36 osób tylko jedna została w Polsce. Udało się mi odnaleźć 28 osób. Sporo jest w Izraelu, Stanach, są też w Danii, Szwecji, a nawet Australii.

Pierwszy i jedyny nasz klasowy zjazd odbył się we Wrocławiu. Napisałam do urzędu miasta z informacją, że organizujmy takie spotkanie. Spytali, co chciałabym w ramach tych uroczystości. Ja odpowiedziałam, że klucze do miasta. Ten pomysł narodził się wcześniej, gdy ciocia z Krakowa spytała, czego ja oczekuję od władz miasta. Spełnili moją prośbę, a dla cioci to było ogromnie ważne, wręcz symboliczne wydarzenie. My, marcowi, mamy bardzo duże poczucie więzi. Co trzy lata się spotykamy. Są śpiewy. “Płonie ognisko w lesie”, czy inne piosenki harcerskie. Tak, rozmawiamy ze sobą po polsku. My jesteśmy zaadaptowani w różnych krajach, ale należymy do siebie, bo łączą nas wspólne przeżycia.

A tymczasem po wyjeździe po polsku nie chciała pani rozmawiać.

Bo byłam obrażona na Polskę. W Stanach długo nie miałam okazji rozmawiać po polsku, a potem nie czułam się w tym języku swobodnie. Ja wyjechałam z Wrocławia, gdy miałam 20 lat, moja polszczyzna to był język młodej dziewczyny, nieadekwatny do moich potrzeb. U mnie w domu były książki w różnych językach, dopiero powoli pojawiać zaczęły się moje ukochane poezje z polskiej młodości. Sytuacja zmieniła się, gdy przeprowadziłam się z mężem do Szwecji. W domu czy na ulicy rozmawialiśmy po angielsku, ale kolacja była po polsku, co wieczór spotykaliśmy się z gronem “marcowców”. Na spotkaniach z koleżankami przypominałyśmy sobie słowa. Ja się śmieje, że język polski jest moim pierwszym językiem. I ostatnim, którego się nauczyłam.

 

czytaj dalej tu: Wypędzona z Polski w 1968…


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Leszek Kantor – Galeria Kordegarda.

Galeria Kordegarda. Wystawa zdjęć emigrantów marcowych

Tomasz Urzykowski


Grupa dzieci na ul. Miodowej w Warszawie /GALERIA KORDEGARDA

Te z pozoru zwykłe, amatorskie fotografie, przedstawiające sceny rodzinne, ze szkoły, z pracy, z wakacji w 1968 r. nabrały szczególnej wartości. Stały się najcenniejszymi pamiątkami zabranymi z Polski przez emigrantów marcowych.

Ponad 80 fotografii, które pół wieku temu razem ze swoimi właścicielami rozjechały się po świecie bez prawa powrotu, pokazano w Galerii Kordegarda na wystawie „Album rodzinny. Zdjęcia, które Żydzi zabrali ze sobą…”. – Opuszczając Polskę, ludzie zabierali dywan, kryształ, stary rower, bo nowego nie można było, i zdjęcia – mówi Leszek Leo Kantor, inicjator wystawy.

Prezentowane są na niej zdjęcia, które zebrał wśród emigrantów marcowych oraz z zasobów Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Leszek Leo Kantor (rocznik 1940), publicysta, nauczyciel akademicki, reżyser filmów dokumentalnych, także wyemigrował z Polski. W wyniku rozpętanej w 1968 r. przez władze PRL-u antysemickiej nagonki i fali represji wobec osób pochodzenia żydowskiego do opuszczenia kraju z dokumentem podróży w jedną stronę zmuszonych zostało ok. 15 tys. osób. Wśród nich było 500 pracowników naukowych, 1000 studentów, dziennikarzy, filmowców, pisarzy i aktorów. „Często byli to ludzie urodzeni już po wojnie, dla których Polska była krajem dzieciństwa, a Strzegom, Szczecin, Warszawa czy Wrocław były ich miastami. Jedynym znanym światem. Zabrali ze sobą fotografie, które przypominały im ulice, parki, przyjaciół i rodziny. Czas idylli zamknięty na coraz bardziej niszczejących odbitkach” – napisała we wstępie do wystawy kuratorka Agnieszka Bebłowska-Bednarkiewicz.

Fotografie, które zabrali emigranci marcowi

Kantora zwolniono z pracy w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu za brak zaangażowania w tłumienie studenckich strajków Marca ’68. Dostał zakaz zatrudnienia we wszystkich szkołach, a nawet na letnich koloniach. Wyjechał z żoną do Szwecji, gdzie związał się z Uniwersytetem Sztokholmskim, współpracował z Rozgłośnią Polską Radia Wolna Europa, jest współorganizatorem światowego forum żydowskich emigrantów z 1968 r. „Polish Jews Reunion 68”, dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych „Człowiek w świecie”, autorem filmów (m.in. „Tam gdzie rosną porzeczki”, „W poszukiwaniu utraconego krajobrazu”).

Zdjęcia pokazywane w Kordegardzie nie tworzą spójnej narracji. Są zatrzymanymi w kadrze obrazami z codziennego życia z lat 1946-69. Wśród nich znalazły się fotografie ślubne i rodzinne, migawki z przedszkola i szkoły, z pracy i wakacji, ze spaceru po parku i wycieczki statkiem po Wiśle. Grupa dziewczynek występuje w ludowych strojach, chłopcy budują szybowce w pracowni modelarskiej, młodzi ludzie czytają „Trybunę Ludu”. – Chcieliśmy, żeby to było indywidualne, kameralne spotkanie z emocjami i życiem społeczności żydowskiej – mówi Agnieszka Bebłowska-Bednarkiewicz.

Leszek Leo Kantor

– Tu jest mało zdjęć z Warszawy. Są głównie z Dolnego Śląska, gdzie po wojnie przez krótki czas żyło prawie 100 tys. Żydów, a potem zostało jeszcze wiele tysięcy do 1968 r. To było przedłużenie sztetla. Wydaje się, że po drugiej wojnie światowej nie było w Polsce żydowskich miasteczek. Otóż były, tylko na Dolnym Śląsku: Dzierżoniów, Wałbrzych, Kłodzko, Zgorzelec, Świdnica, Legnica. Jeszcze do lat 70. na ulicach mojego rodzinnego Wałbrzycha mówiono w jidisz – przypomina Artur Hofman, przewodniczący Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce.

Wystawie towarzyszy jej multimedialna prezentacja przygotowana przez Leszka Leo Kantora. Na potrzeby ekspozycji nagrał opowieść dotyczącą niektórych zdjęć. Jedno z nich przedstawia go jako małe dziecko trzymane przez ojca. Zrobiono je w Charkowie, gdzie Kantor się urodził. To jego jedyna wspólna fotografia z ojcem, który zginął na wojnie. Pierwszy dzień szkoły w Warszawie, która wtedy jeszcze nie podniosła się z wojennych ruin, przypomina fotografia grupy dzieci na ulicy Miodowej. Wśród nich jest Henryk Kowalski, w przyszłości profesor gry na skrzypcach w Ameryce i Szwecji. Na kolejnych zdjęciach widać poetę i satyryka Natana Tenenbauma z żoną i synem niedługo przed wyjazdem do Szwecji oraz stojącą w pociągu artystkę Ewę Harley, która wyemigrowała do USA. Prezentację zamyka fotografia najbardziej poruszająca. Nosi tytuł „Ostatnia kolacja przed wyjazdem” i datowana jest na 9 listopada 1969 r. Przedstawia mieszkającą wtedy w Szczecinie rodzinę poetki Anny Frajlich tuż przed emigracją do USA.

Wystawę „Album rodzinny. Zdjęcia, które Żydzi zabrali ze sobą…” można oglądać do 18 marca w Galerii Kordegarda, Krakowskie Przedmieście15/17. W piątek 9 marca o godz. 17.30 odbędzie się tu spotkanie z Leszkiem Leo Kantorem. Wystawa jest jednym z wydarzeń obchodów 50. rocznicy Marca ’68.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


What is Purim? An introduction to the Jewish holiday

What is Purim? An introduction to the Jewish holiday

  BimBam


rom the parties to the reading of the Megillah to the piles and piles of Hamentashen, Purim is easily the most fun holiday in the Jewish calendar. This video talks about all of the great traditions!

This video was made possible with a generous grant from the Koret Foundation as part of its initiative on Jewish Peoplehood.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com