Historyk nie może milczeć. Chyba że jest neo-historykiem, tyle wartym co neo-sędzia. Grabowski polemizuje z Janowskim

Wiceminister Edukacji i Nauki Dariusz Piontkowski i prezes IPN Karol Nawrocki podczas odsłonięcia tablicy Pomnik Historii na gmachu MEiN w Warszawie, 26 września 2022 r. (Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.pl)


Historyk nie może milczeć. Chyba że jest neo-historykiem, tyle wartym co neo-sędzia. Grabowski polemizuje z Janowskim

Jan Grabowski


Czy pisząc komentarz dotyczący postępującego na naszych oczach upadku polskiej demokracji, stopniowej faszyzacji kraju oraz niszczenia niezależności sądów, mam zapomnieć o moim wykształceniu?  Nie zamierzam.

.

W ostatnim numerze „Ale Historia” ukazał się felieton Macieja Janowskiego (“Jak historycy mogą przeciwdziałać propagandzie, która leje się z mediów?”), profesora PAN, oraz znanego historyka polskiej inteligencji w XIX wieku. Autora do jego napisania skłonił odczyt prof. Timothy Gartona Asha wygłoszony na zakończonym niedawno zjeździe historyków w Krakowie. Jak pisze Janowski, brytyjski historyk wezwał mianowicie swoich polskich kolegów do zajęcia stanowiska, do wyrażenia niezgody na to, co się obecnie w Polsce dzieje. Jak czytamy w artykule, Timothy Garton Ash stwierdził, „że bywają momenty, gdy historycy, którzy co do zasady nie powinni się mieszać w partyjną politykę, powinni zabrać publicznie głos – i że teraz jest taki właśnie moment”.

Janowski się z Ashem nie zgadza. Twierdzi co prawda, że historycy mogą zwracać się do polskiego społeczeństwa, ale wyłącznie jako zwykli, acz zatroskani obywatele. Dlaczego? Gdyż, jak pisze „ekonomista może się profesjonalnie wypowiadać o stanie gospodarki, socjolog – o problemach społecznych, ale historyk nie jest w stanie profesjonalnie komentować teraźniejszości. Może to robić jak każdy inny człowiek, ale nie z mocy swych kompetencji zawodowych”. Jest tak dlatego, że poznanie historyczne nigdy nie jest w pełni naukowe; w źródłowym obrazie przeszłości zawsze są luki, które historyk wypełnia mocą swojej wyobraźni, intuicji, doświadczeń życiowych i talentu literackiego.

Każdy ma prawo głosu w debacie

Przyznam, że nie bardzo rozumiem postulaty prof. Janowskiego. Zacznijmy od tego, że socjologia i ekonomia też nie są „w pełni naukowe” – wystarczy spojrzeć na dowolną dyskusję socjologów czy ekonomistów, żeby dostrzec, że „element intuicji i wyobraźni”, czy też zwykły nieprzewidywalny czynnik ludzki grają tam ogromną rolę. „Doświadczenia życiowe i moc wyobraźni” – aby się w dalszym ciągu odnieść do słów dyrektora IH PAN – mogą skłonić ekonomistę Adama Glapińskiego do postawienia diagnozy diametralnie sprzecznej z diagnozą ekonomisty Bogusława Grabowskiego – choć przecież obaj wychodzą z analizy tych samych danych makroekonomicznych. A co z ekonomią społeczną? O socjologach i ich zmieniających się „modelowaniach zachowań społecznych” już nawet nie wspomnę.

Ale pociągnijmy to rozumowanie do logicznego końca: czy profesor Marcin Zaremba, autor „Wielkiej Trwogi”, posiadacz doktoratów z historii i z socjologii, mógłby z tego tytułu zabrać głos de publicis, czy też nie? Czy prof. Joanna Tokarska-Bakir, bohaterka niezwykle ważnego, proroczego wręcz wywiadu z 2016 r. o nadchodzącym faszyzmie („Rzeźnik na horyzoncie”), mogła się wypowiedzieć, bo miała przy sobie legitymację antropologa kultury, a nie historyka?

Patrząc z perspektywy historyka, który całe zawodowe życie spędził za oceanem, nie mogę ukryć zdumienia. Stosując proponowaną przez prof. Janowskiego masztabę musielibyśmy zanegować fundamentalnie ważne (publiczne, publicystyczne i skierowane do szerokich mas) debaty prowadzone przez historyków w Stanach, w Kanadzie, i w Wielkiej Brytanii. Debaty, których celem jest wyjaśnienie dzisiejszej kondycji tych społeczeństw (nie stroniąc od rozwiązań dotyczących przyszłości) w oparciu o naszą wiedzę o demokracji, kolonizacji, dekolonizacji czy też o wpływach ideologii rasistowskich w epokach minionych.

Nawet do Polski dotarły zapewne dramatyczne apele, artykuły i wywiady Tymothy Snyder’a (występującego w pełnych regaliach profesora historii Uniwersytetu Yale) broniącego demokracji przez „rzeźnikiem” (tu raz jeszcze odwołam się do znakomitego tekstu Joanny Tokarskiej-Bakir), czyli nadchodzącym szybkim krokiem nowym faszyzującym totalitaryzmem w wydaniu trumpowskim. A jak mielibyśmy odnieść się do Historikerstreit 2.0, która od 2020 roku toczona jest w Niemczech? Podobne debaty toczone są też przez historyków belgijskich, francuskich czy holenderskich – a wymieniam jedynie te lepiej mi znane z własnych lektur.

„Wszelkie wnioski z przeszłości dla współczesności muszą być subiektywne: sytuacje nigdy nie są identyczne i wybór odniesień historycznych zależy od tego, które elementy uznamy za ważne” – pisze Janowski. Ale przecież te same reguły wykluczenia można zastosować do przedstawicieli właściwie wszystkich nauk społecznych i humanistycznych! W zgodzie w takimi postulatami, debaty publiczne o stanie naszego społeczeństwa zawęzilibyśmy do przedstawicieli nauk ścisłych oraz licznych „zwykłych, acz zatroskanych obywateli”.

Czy historyk ma zapomnieć o historii?

Wróćmy jednak do historyków. Jak postuluje Janowski, historycy mogą komentować teraźniejszość, ale „nie na mocy swoich kompetencji zawodowych”. Nie bardzo wiem, jak należałoby w praktyce to twierdzenie interpretować: czy pisząc komentarz dotyczący teraźniejszości, mam (jako historyk) powstrzymać się od zaznaczenia mojego stopnia naukowego oraz afiliacji uniwersyteckiej? Trudno mi się z tym zgodzić, ale – na potrzeby dyskusji – załóżmy, że jestem skłonny to zastrzeżenie uznać za zasadne. Co dalej?

Czy pisząc komentarz dotyczący postępującego na naszych oczach upadku polskiej demokracji, stopniowej faszyzacji kraju oraz niszczenia niezależności sądów, mam zapomnieć o moim wykształceniu, o metodach dyskursywnych stosowanych w historii, o stosowanych metodach poznawczych, wreszcie o mojej wiedzy, która pozostaje ze wspomnianymi wcześniej atrybutami w bezpośrednim związku? Czy mam się nie odnosić do znanej mi z własnych badań historii? Czy dopiero wtedy wolno mi zabrać głos de publicis, jak już poczuję się „zwykłym zatroskanym obywatelem”, oczyszczonym z „subiektywnej wiedzy”?

Socjologowi wolno, ekonomiście wolno, antropologowi (choć wszyscy poruszają się w świecie fantazji i interpretacji) wolno – a nam, historykom, nie wolno?

O ile więc nie zgadzam się z Maciejem Janowskim w kwestii obecności historyków (jako historyków) w sferze publicznej, o tyle uważam, że polskich historyków czeka ważna i publiczna dyskusja dotycząca przyszłości naszego zawodu.

Bierzmy przykład z prawników

W połowie października brałem udział w „Igrzyskach Wolności”, konferencji organizowanej co roku przez środowiska opozycyjne wobec sprawujących dziś w Polsce rządy nacjonalistów. W jednym z paneli, któremu się przysłuchiwałem („Gruba kreska czy Norymberga? Przyszłość sądownictwa po katastrofie PIS-u“), udział wzięło kilkoro prawników: adwokatka, sędzia, prawniczka działająca w jednej z organizacji pozarządowych, były rzecznik Praw Obywatelskich. Rozmowa dotyczyła sposobów naprawy głęboko zranionego systemu sądownictwa, a najwięcej czasu poświęcono neo-sędziom. Co zrobić z ludźmi mianowanymi przez prezydenta Dudę na stanowiska sędziowskie z pogwałceniem polskiej konstytucji oraz wbrew wyrokom Trybunałów europejskich? Czy należy „wzruszyć” (co za obosieczne słowo!) wydane przez nich wyroki, które idą już w dziesiątki, jeżeli nie setki tysięcy? Czy należy neo-sędziów objąć amnestią, czy poddać ich czystce; czy może raczej powinno wymagać się od nich (od niektórych z nich) aktu skruchy i ekspiacji? Uczestnicy dyskusji polemizowali gorąco; zdania były podzielone.

Im dłużej przysłuchiwałem się rozważaniom panelistów, tym bardziej wzrastał we mnie podszyty zazdrością podziw. Prawnicy mogą, a my nie? Przecież sytuacja na polu historii niewiele różni się od dramatu dokonującego się w sferze sądownictwa. Odpowiednikiem neo-sędziów na naszym polu są neo-historycy, ludzie z doktoratami z historii pracujący w instytucjach państwowych takich jak IPN, Instytut Pileckiego czy też w rosnących jak grzyby po deszczu muzeach „tożsamościowych”, których celem jest tworzenie oraz obrona „narracji państwowej” w polskiej historii – oraz walka z jej przeciwnikami.

IPN, Instytut Pileckiego czyli PiS-owscy urzędnicy od historii

W normalnym świecie zawodowy historyk to badacz z doktoratem, który sam wyznacza pole swoich zainteresowań badawczych, który następnie sam zdobywa środki na ich prowadzenie w ramach konkursów grantowych ocenianych przez tzw. peers, czyli innych fachowców z tej samej dziedziny. Tymczasem neo-historycy zostają oddelegowani na odcinki badawcze, które władze w danym momencie uznały za szczególnie istotne z punktu widzenia polskiej polityki historycznej (PPH). Prace neo-historyków realizowane są w oparciu o centralne granty wydzielane szczodrą ręką wprost z budżetu państwa bez względu na ich wartość merytoryczną.

Neo-historyków nazwać można „urzędnikami od historii”, cierpliwie i z różnym skutkiem, „produkującymi” masę historiograficzną o dość podłej zazwyczaj jakości.

Jako badacz historii Zagłady doświadczałem (i doświadczam) działań neo-historyków w sposób szczególnie dotkliwy i częsty. Nie mogę nie wspomnieć tu o kampanii nienawiści uruchomionej przez władze po publikacji książki „Dalej jest noc”, której byłem współautorem. W kampanii tej wzięło udział przynajmmniej kilkudziesięciu neo-historyków (znanych mi z nazwiska), a większość z nich z omawianą tematyką nie miała wcześniej nic lub prawie nic wspólnego! Ale najwyraźniej zostali „rzuceni” na ten odcinek walki ideologicznej. Jedni pisali wewnętrzne „raporty krytyczne”, inni zabierali głos w mediach, jeszcze inni dokładali swoje trzy gorsze w starannie dobranych warsztatach i zjazdach. W ślad za zleconymi centralnie atakami, idą pseudo-naukowe publikacje, które też, bocznymi drzwiami, wchodzą w główny nurt polskiej historiografii. Co z tym fantem zrobić? Czy możemy te publikacje, jak już do Polski wróci demokracja, „wzruszyć”, tak jak „wzruszeniu” ulec mogą wyroki neo-sędziów? Ot, temat pod dyskusję dla członków polskiego cechu historyków…

Państwo wydaje krocie, by wypaczyć własną historię

Historia Zagłady jest może najbardziej eksponowanym, najbardziej narażonym na ataki państwa odcinkiem polskiej historii, ale przecież nie jedynym. Wspomnieć trzeba ataki neo-historyków na historyków zajmujących się stosunkami polsko-ukraińskimi czy historią powojennego podziemia antykomunistycznego. W niektórych wypadkach ataki neo-historyków skończyły się brutalnym zwolnieniem ich ofiar z pracy! A co z historykami pracującymi w „zdobytych” przez władze muzeach „tożsamościowych”, takich jak choćby muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku? Przykłady można mnożyć.

Problem z neo-historykami nie jest zagadnieniem marginalnym – w samym IPN zatrudnionych jest ponad 400 pracowników z dyplomami doktorskimi (magistrów nawet nie liczę)! Ilu pracuje w Instytucie Pileckiego i w innych pokrewnych instytucjach, nie wiem. Nie wszyscy, rzecz jasna, mogą być zaliczeni do neo-historyków, ale wszyscy swoimi nazwiskami firmują i legitymizują działania tych instytucji. Pamiętajmy, że sytuacja panująca w dziedzinie historii w Polsce jest czymś bez precedensu. Rzadko kiedy w historii państwo uruchomiło podobne środki w celu wypaczenia własnych dziejów, poddaniu ich dyktatowi władzy.

O ile „wzruszenie” wkładu historiograficznego neo-historyków nie jest rzeczą trudną (na początek wystarczy ich konsekwentnie nie cytować i się do nich nie odnosić), o tyle pozostaje sprawą otwartą jak odnieść się do „naukowych” karier ich autorów. Jak postąpić, gdy już Polska powróci na drogę demokracji? To właśnie powinno stać się przedmiotem bardzo szerokiej, bardzo publicznej dyskusji polskich historyków. Jako życzliwy obserwator polskiej sceny historycznej z wielkim zainteresowaniem będę obserwować zmagania moich polskich koleżanek i kolegów z tym bolesnym problemem. Mam nadzieję, że w dążeniu do naprawy, cech polskich historyków wykaże się odwagą i determinacją równą cechowi polskich prawników walczących o sanację systemu sądownictwa.


Jan Grabowski – Pracuje na uniwersytecie w Ottawie, jest autorem wielu publikacji na temat Holokaustu, m.in. monografii “Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w Zagładzie Żydów”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com