Archive | August 2021

25 sierpnia. Rocznica urodzin Izraela Poznańskiego

25 sierpnia. Rocznica urodzin Izraela Poznańskiego

Przemysław Batorski


188 lat temu urodził się Izrael Poznański, jeden z największych fabrykantów Łodzi II połowy XIX wieku. Uważany przez niektórych za wyzyskiwacza, przez innych za wybitnego biznesmena i filantropa, zachowywał żydowskie tradycje, w których był wychowany, i na produkcji wyrobów bawełnianych budował prywatne imperium.

.

835px-Stanisław_Heyman_-_Portret_Izraela_Kalmanowicza_Poznańskiego_1891.jpgStanisław Heyman, Portret Izraela Kalmanowicza Poznańskiego, 1891 r. Muzeum Miasta Łodzi, Wikipedia, domena publiczna

Urodzony w 1785 r. Kalman z Kowala koło Włocławka, kramarz towarów łokciowych (tkanin sprzedawanych w łokciach długości), w młodych latach nie posiadał nazwiska – dopiero na mocy ukazu króla pruskiego zaczął być nazywany Poznańskim. Około 1830 r. przeniósł się wraz z żoną i pięciorgiem dzieci do Aleksandrowa, gdzie zajmował się farbieniem tkanin wełnianych i handlem tasiemkami. W 1833 r. urodził się jego najmłodszy syn – Izrael. Rok później, ze względu na wysokie cła wprowadzone przez cara na eksport towarów z Królestwa Polskiego do Rosji, rodzina przeprowadziła się do sąsiedniej Łodzi[1].

Już od młodości Izrael był przygotowywany przez ojca do objęcia zarządu fabryki. Chłopiec został wysłany do niemiecko-rosyjskiej szkoły, leżącej poza dzielnicą żydowską, dzięki czemu poznał, obok hebrajskiego i polskiego, także niemiecki i rosyjski, i nawiązał kontakt ze światem gojów. W 1851 r. Kalman przekazał firmę 19-letniemu Izraelowi, wtedy już doświadczonemu tkaczowi. Doprowadził też do ślubu syna z Leonią Hertz z Warszawy, która wniosła do małżeństwa posag w wysokości 750 rubli. Izrael posiadał wtedy warsztaty tkackie o wartości 500 rubli i murowany dom przy Rynku Starego Miasta zbudowany przez ojca dla licznej rodziny.

lodz_pocz_xx_wieku_polona_fb.jpg [650.20 KB]Łódź, pocztówka z początku XX wieku. Polona

Na początku lat 50. Rosja otworzyła swój rynek na towary z Królestwa Polskiego. Jedną z przyczyn była klęska imperium w wojnie krymskiej, prowadzonej z Anglią i Francją, która napędziła wydatki cara i inflację. Rewolucja przemysłowa na zachodzie Europy przyniosła wynalazek maszyny przędzalniczej, która umożliwiła masową produkcję tkanin. Łódź, liczącą około 1820 r., przed uprzemysłowieniem, niecały tysiąc mieszkańców, w 1870 r. zamieszkiwało już ponad 100 tysięcy osób. Lawinowy napływ ludności oznaczał, że otwierały się niebywałe okazje dla przedsiębiorców.

Izrael zainwestował w maszyny tkackie. Nowoczesne krosna podłączył do kieratu poruszanego przez konia, potem zmechanizował. Wkrótce otworzył dwa kolejne zakłady produkcyjne i pod koniec lat 60. zatrudniał już 300 tkaczy. Jednocześnie kupował grunty i stawiał kamienice. Na parcelach wzdłuż ul. Ogrodowej zaplanował budowę ogromnej fabryki i osiedla dla robotników. Kompleks o powierzchni blisko 30 hektarów powstawał w latach 70. XIX wieku. W ukończonej fabryce Poznańskiego, podobnej do średniowiecznego zamku, pracowało około 6 tysięcy robotników, z czego dwie trzecie mieszkały w pobliskim osiedlu, wyposażonym także w szkołę i szpital.

Kiedy na skutek nacisków kupców rosyjskich, chcących zaszkodzić konkurencji z Polski, car wprowadził wysokie cła na bawełną importowaną z Ameryki, Izrael Poznański skierował swojego syna Ignacego do centralnej Azji, by pozyskać tam tańszych dostawców surowca. Wkrótce sprowadzał bawełnę nie zza oceanu, ale z Persji i Chanatu Buchary. Po raz kolejny z powodzeniem dostosował się do zmiennych okoliczności.

Łódź_Majewski_fabryka_Poznańskiego_wiki.jpg [95.60 KB]Fabryka Izraela Poznańskiego w Łodzi, ul. Ogrodowa 15/21, ok. 1895 r. / Fotografia Bronisława Wilkoszewskiego / Wikipedia

Nie wszystkie strony działalności Poznańskiego można jednak określić jako sukces. W fabrykach zdarzały się liczne wypadki, nawet śmiertelne. Właściciel, co prawda, płacił rodzinom zmarłych robotników odszkodowania o wartości nawet kilkuletnich zarobków. Zarzucano mu też, że produkuje tanią tandetę, chociaż inni twierdzili, że z jego fabryk wychodzą produkty dobrej jakości, na które po prostu stać było bardzo wielu klientów. Poznańskiego oskarżano też o podpalanie własnej fabryki w celu wyłudzenia odszkodowań. Dziś trudno ocenić, ile z tych zarzutów miało podstawy, a ile było oszczerstwami jego przeciwników. Czarną legendę Poznańskiego i innych fabrykantów łódzkich podsycał też Władysław Reymont w Ziemi obiecanej.

W 1889 r. firma zmieniła nazwę na Towarzystwo Akcyjne Wyrobów Bawełnianych I. K. Poznańskiego. Kapitał zakładowy wynosił astronomiczną kwotę 5 milionów rubli, co czyniło przedsiębiorstwo jednym z największych w Polsce. Dla porównania przypomnijmy, że w Lalce Bolesława Prusa, której akcja dzieje się w latach 1878-1879, kamienicę w Warszawie można kupić za jedyne 90 tysięcy rubli.

Poznański pełnił też liczne funkcje w społeczności żydowskiej – był m.in. prezesem gminy, należał do dozoru bożniczego, podarował gminie ziemię pod cmentarz żydowski. W ostatnich latach życia rozpoczął intensywną działalność charytatywną – sfinansował budowę szpitala starozakonnych, wspierał szkolnictwo żydowskie i teatr, fundował stypendia dla zdolnych uczniów[2], był mecenasem sztuki, kupował obrazy m.in. Samuela Hirszenberga, który wystroił także salę balową i salę jadalną w pałacu fabrykanta.

W 1888 r. Poznański zaczął budowę pałacu fabrykanckiego przy ul. Ogrodowej 15. Rezydencja w stylu eklektycznym, zwana „łódzkim Luwrem”, stała się największym i najokazalszym tego typu budynkiem w mieście. Jej budowę zakończono dopiero po śmierci fundatora. Pałac mieścił rozmaite urzędy, a od 1975 r. jest siedzibą Muzeum Miasta Łodzi.

Izrael Poznański zmarł w 1900 r. Łódź liczyła wtedy już ponad 300 tysięcy mieszkańców, przed I wojną światową – już pół miliona. Synowie i dalsi krewni „króla bawełny”, którzy przejęli imperium, roztrwonili pieniądze na kolejne pałace. Ciosem dla biznesu była także I wojna światowa (Niemcy zniszczyli fabrykę) oraz rewolucja w Rosji, w wyniku której Poznańscy utracili najważniejszy rynek zbytu – inwestycje na Wschodzie, tak intratne dekady wcześniej, pociągnęły za sobą upadek rodu. W latach 30. Towarzystwo przejął Banca Commerciale Italiana, a kres jego działalności położyła powojenna nacjonalizacja.

„Poznański to postać pełna sprzeczności” – pisze Michał Matys. – „Z jednej strony, religijny Żyd, przestrzegający tradycji, z drugiej strony – Europejczyk pełną gębą, który wykorzystywał najnowsze zdobycze techniki do tego, aby stworzyć najnowocześniejsze przedsiębiorstwo na terenie imperium carskiego”[3].


Przypisy:

[1] Informacje o Izraelu Poznańskim i jego rodzinie podaję za: Michał Matys, Łódzka fabryka marzeń. Od afery do sukcesu, Warszawa 2011, s. 17-67; Rafał Żebrowski, Poznański Izrael Kalmanowicz, Polski Słownik Judaistyczny online, dostęp 25.08.2021.

[2] Poznański Izrael Kalmanowicz, portal „Wirtualny Sztetl”, https://sztetl.org.pl/pl/biogramy/5217-poznanski-izrael-kalmanowicz, dostęp 25.08.2021 r.

[3] M. Matys, dz. cyt., s. 17.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Gov’t Runs Out Of Ways To Explain Ban On Temple Mount Jewish Prayer Without Phrase ‘Scared To Enforce The Law’

Gov’t Runs Out Of Ways To Explain Ban On Temple Mount Jewish Prayer Without Phrase ‘Scared To Enforce The Law’

By PreOccupied Territory


Temple mount / Police Spokesperson

Jerusalem, August 24– Enforcement officials acknowledged Tuesday that their supply of euphemisms, excuses, and blather aimed at obscuring their fear of upholding freedom of worship for Jews at Judaism’s holiest site has now been exhausted, and further discourse on the subject might soon require those officials to make open statements about their unwillingness to perform the role the public has assigned them.

Police and government figures who make and enforce policy, and whose primary function involves combating violence against law-abiding citizens, disclosed this morning that with the terms “status quo,” “provocation,” “order,” “maintain calm” and others no longer available in the face of an impatient public, they will now be forced to state outright that they are afraid to refrain from preventing Jews from worshiping on the Temple Mount because of the violent reaction by Muslims there, and instead of protecting those whose rights are curtailed, they choose to side with the mob.

“You have to understand, we’ve been reluctant for decades to acknowledge this fear openly,” explained former Police Commissioner Roni Alsheikh. “If we admit we can’t do our job, that undermines public confidence, and we could end up losing our jobs, which would be the biggest tragedy of all. On the other hand, if we do our jobs and have to face the violent mob, people might get killed and we might lose our jobs, which would be the biggest tragedy of all.”

Government officials echoed the theme. “We always try to kick the can down the road,” allowed Minister of Public Security Gil’ad Erdan. “No one wants to seize the hot potato of the entire political-religious conflict. But the consequences of inaction, of maintaining the ‘status quo,’ are that when action finally becomes unavoidable, the resulting explosion will be too much for the police to handle. But we want everyone to believe the police can handle anything. It appears the time has come that public confidence will erode if we continue to adopt the violent-threat-accommodating posture, now matter how nicely we dress it up rhetorically.”

Observers predict that with police having already established their unwillingness to suppress violent Arab riots earlier this year, but who will arrest Jews who defend themselves and others during such riots, Jews will soon adopt the proven approach of threatening violence unless they get their way, and spark the formation of a group or groups to protect Jews where the governing authorities refuse to do so, perhaps with the name “Haganah” – “Defense” – or “National Military Organization” – aka “IZL – Irgun Tz’vai Leumi” or “Etzel.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Featured New York Times Attacks Israel, Erases Millenia-long Jewish Connection to Temple Mount


Featured
New York Times Attacks Israel, Erases Millenia-long Jewish Connection to Temple Mount
Emanuel Miller

How can an article about Jewish prayer on Jerusalem’s Temple Mount fail to note that the site is the holiest in Judaism? It’s an egregious omission for a pair of professional journalists at one of…

.

How can an article about Jewish prayer on Jerusalem’s Temple Mount fail to note that the site is the holiest in Judaism?

It’s an egregious omission for a pair of professional journalists at one of the world’s leading newspapers. But that’s exactly what Patrick Kingsley and Adam Rasgon have done in a piece published by The New York Times on August 24 titled, “In Shift, Israel Quietly Allows Jewish Prayer on Temple Mount.”

In fact, the piece is riddled with errors and distortions.

The Temple Mount is Judaism’s Holiest Site: Why Can’t The Times Admit It?

While the article explicitly states that the Dome of the Rock is the “third-holiest place in Islam,” (thus creating the false impression that the Dome of the Rock is the third-holiest place in Islam, when it is actually the nearby Al-Aqsa mosque,) it fails altogether to note that the Temple Mount is Judaism’s most revered site. Totally omitted is the fact that Jews around the world pray in the direction of the Temple Mount. It is undeniably central to Judaism.

This omission is made starker in the context of the sentence in which the words “third-holiest place” appears, which makes it sound as if the Jewish temples were built on the site of the Dome of the Rock, rather than the other way around:

Ultimately, they seek to build a third Jewish temple on the site of the Dome of the Rock, the third-holiest place in Islam.”

Chronology matters, and it is worth noting that the Dome of the Rock was built in the late seventh century CE. The First Jewish Temple, however, was completed in 957 BCE — approximately 1,700 years earlier.

This distortion is made starker still by the fact that the article describes the importance of Al Aqsa to the Palestinian identity:

Many Palestinians consider the Aqsa compound the embodiment of Palestinian identity, the animating force behind the aspiration for a Palestinian capital in East Jerusalem.”

It’s telling that while The Times finds space to mention that Al Aqsa is important to Palestinian identity, the ‘newspaper of record’ doesn’t see fit to include the basic fact that the Temple Mount is integral to Judaism and Israeli identity. This omission fuels public misconceptions regarding Israel and Jews’ claim to the Temple Mount, making it sound as if they are invaders when in fact the Jewish presence there far pre-dates the existence of Islam.

And that’s before addressing the trite last few words of the quotation above — the myth that Palestinians want only the eastern part of Jerusalem.

Serially Contextualizing Palestinian Violence

Another bizarre aspect of the story is the manner in which Palestinians are not held to account for their own actions.

The article correctly notes that while Israel is responsible for security at the Temple Mount, it has allowed the Jordanian government to retain administrative oversight there, and has enforced an unofficial ban on Jewish prayer. But the next part is far more contentious, as readers are told that, “When this balance of power has appeared to teeter, it has often led to violence.”

How so?

The examples listed start with former Israeli prime minister Ariel Sharon’s 2000 visit, described as a “provocation” that “led to the second Palestinian intifada, or uprising.”

This particular lie has already been debunked by HonestReporting repeatedly (see here, here and here).

Next on the list is an incident in 2017 when Israel set up metal detectors at the Temple Mount’s gates. The Times characterizes this as having:

… led to unrest that left several people dead and briefly threatened to unleash another major uprising.”

Again, this is a gross distortion of the facts. Israel installed metal detectors after two Israeli police guards on duty at the Temple Mount were shot dead by Palestinian gunmen in July 2017. The security measures were put in place in response.

The Palestinian reaction? More violence. Despite metal detectors being in place for many years at the adjacent Western Wall, frequented by millions of Jews yearly, Palestinian leaders vehemently rejected the move. After Israel initially closed the site, Hamas declared a religious war,”  and Palestinian Authority President Mahmoud Abbas’ ruling Fatah party incited a “fight for Jerusalem.” The Jordanian Islamic Waqf, which administers the mount, urged Muslims “to reject and boycott all the Israeli aggression measures.”

In the aftermath, multiple terrorists stabbed Jews, including one who broke into a family home and murdered a 70-year-old grandfather and two of his children. Other attacks included Arab Israeli civilian stabbed in central Israel by a Palestinian man from Qalqilya, while an Israeli guard at the Israeli Embassy complex in Amman was knifed by a Jordanian citizen.

Characterizing these acts of violence as if they were caused by the installation of basic security equipment at the Temple Mount subtly legitimizes them.

Another example listed is the mass violence atop the Temple Mount in the lead-up to May’s Hamas-initiated conflict against Israel. According to The Times:

… when the Israeli police raided the compound several times last spring, it contributed to tensions that led to an 11-day war with Hamas, the militant Islamist group in the Gaza Strip, as well as days of unrest within Israel.”

Again, this is a deeply problematic telling of events. Israeli police did not simply “raid the compound.” Israel was compelled to act after thousands of Muslim worshippers chanted violent slogans while rioting on the Temple Mount. Large rocks and heavy objects were brought to the Temple Mount and stockpiled inside Al Aqsa Mosque. Videos of the clashes also captured Palestinians using fireworks as weapons, forcing Israeli border police to use shields to protect themselves. Lasers were used to distract and disorient the officers.

Yet, The Times chooses to focus exclusively on Israel’s response, not the events that necessitated it.

Jewish Prayer — Not Muslim Intolerance — Leads to Conflict?

Noting the increasing number of Jews allowed to pray at Judaism’s holiest site, Kingsley and Rasgon see “a shift that could aggravate the instability in East Jerusalem and potentially lead to religious conflict.”

Really?

Instead of this exercise in crass victim-blaming, the Times should be asking why the Palestinians are so offended by praying Jews that there was an unofficial ban on Jewish prayers at the Temple Mount for decades. Why should Jews be forbidden from praying anywhere, much less their holiest site? Surely such a policy constitutes a severe breach of religious freedom.

The reason why there is “instability in East Jerusalem” is because of a lack of tolerance on the part of Palestinians. Penning an article that frames Jews seeking to exercise their basic rights as liable to provoke renewed hostilities exposes the depth of The Times’ inability to understand how Palestinian bigotry and discrimination drive the conflict.

Not for the first time, international media outlets simply can’t seem to admit that Jews are deeply connected to Jerusalem.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Były ambasador: W sporze z Izraelem nikt nas nie wesprze, bo jesteśmy średnio przydatni

Marsz Żywych w hołdzie ofiarom Holokaustu, 19.04.2012, Oświęcim (Fot. Tomasz Jodłowski/REPORTER)


Były ambasador: W sporze z Izraelem nikt nas nie wesprze, bo jesteśmy średnio przydatni

Paweł Smoleński


– Awantura z Polską ma zaskarbić przychylność narodowej prawicy. W Izraelu znów rządzą godnościowcy, którzy są lustrzanym odbiciem naszych – mówi Maciej Kozłowski, były ambasador Polski w Izraelu.

.

Paweł Smoleński: Trzydzieści lat pracy polityków, dyplomatów, historyków, pedagogów i wreszcie zwykłych zapaleńców poszło w piach. Jak Polacy się zawezmą, to wszystko popsują. W tym wypadku dostali jednak jeszcze wsparcie od Izraelczyków. A wydawało się, że dobrze będzie już na zawsze.

Maciej Kozłowski: Zgadzam się, że wysiłek został zmarnowany, a przykro mi tym bardziej, że te trzy dekady mieszczą 20 lat mojej pracy: byłem dyplomatą w USA, gdzie współpracowałem ze środowiskami żydowskimi, ambasadorem w Izraelu, pełnomocnikiem rządu do spraw polsko-żydowskich.

Co szczególnego było w tej pracy?

– Musieliśmy odbudowywać stosunki polsko-izraelskie i polsko-żydowskie nawet nie od zera, ale z głębokiej zapaści. Czerwiec ’67, gdy Polska zerwała stosunki dyplomatyczne z Izraelem, sposób, w jaki zostało to przeprowadzone, późniejsza propaganda i czystka antysemicka z apogeum w marcu następnego roku utwierdziła stereotyp Polski i Polaków jako kraju i narodu co najmniej niechętnych Żydom. Rów, który musieliśmy zasypać, wydawał się prawie nie do zasypania.

Udało się. Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne z Izraelem w 1990 r., a więc chwilę po odzyskaniu niepodległości. Mogliśmy to zrobić nieco wcześniej, lecz w świat poszła nieszczęśliwa i niemądra wypowiedź ówczesnego premiera Izraela Icchaka Szamira, jakoby Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki. Dlatego wyprzedzili nas Węgrzy, którzy również, jak Polska, zerwali kontakty z Izraelem na polecenie Moskwy po przegranej przez arabską koalicję wojnie sześciodniowej.

– Paradoksalnie – początkowo odbudowa wzajemnych relacji najlepiej szła na poziomie dyplomatycznym i politycznym. Polska była dla całego świata wręcz modelowym i podziwianym przykładem przemian wolnorynkowych i reform demokratycznych. Wiązała się z Zachodem poprzez akces do NATO, w czym wspierał nas wpływowy Amerykański Komitet Żydowski, a później do Unii Europejskiej. Potrzebowaliśmy dobrych stosunków z Izraelem, a on nas. Z dwóch co najmniej powodów. Na arenie międzynarodowej, zwłaszcza w Europie, państwo żydowskie było o wiele bardziej krytykowane i izolowane niż dzisiaj, więc szukało silnych sojuszników. Dzisiaj łatwo o tym zapomnieć, ale tych kilkanaście lat temu liczyliśmy się w europejskiej polityce. Byliśmy, obok Niemiec czy Holandii, dobrymi partnerami dla Izraela, mogliśmy pomagać im w wielu sprawach i stanowiliśmy jakąś przeciwwagę w UE na tle antyizraelskiej Skandynawii, Irlandii czy nawet Wielkiej Brytanii.

Drugi powód był równie ważny, choć mniej oczywisty i ukryty w cieniu.

Izrael był izolowany na Bliskim Wschodzie, a Polska z czasów komunizmu wyniosła dobre relacje z krajami tego regionu.

Gdy nie istnieją oficjalne relacje, np. z Iranem, przydaje się wiarygodny sojusznik, dzięki któremu można otworzyć nieoficjalny i nieformalny kanał kontaktów z wrogiem. Jestem przekonany, że z obu ról wywiązywaliśmy się bardzo dobrze, a oba kraje stały się dla siebie strategicznymi partnerami, uzyskując wzajemne korzyści.

Lecz moim zdaniem najważniejszym zwrotem w stosunkach polsko-izraelskich było złamanie monopolu LOT-u i El AL-u na przeloty między naszymi krajami. Gdy pojawiły się tanie linie lotnicze, okazało się, że z Tel Awiwu do Warszawy i wielu innych polskich miast lata nawet kilkanaście samolotów dziennie. W Izraelu pojawiły się tysiące polskich turystów, do Polski przyjeżdżały tysiące Izraelczyków, i to nie na wycieczki szlakiem żydowskiej martyrologii, ale również po prostu na zakupy. Oba społeczeństwa zaczęły się poznawać, hebrajski przestał być językiem egzotycznym na naszej ulicy. Wycieczek, a więc wzajemnych kontaktów, było więcej i więcej. Wydawało się, że nic tego nie zatrzyma, nawet kiedy stosunki oficjalne zaczynały się komplikować i psuć. Swoje dołożyła również pandemia.

Wielu Polaków narzekało na wycieczki izraelskiej młodzieży odwiedzające Auschwitz, Treblinkę i Majdanek. Utyskiwano, że młodzi Izraelczycy są oddzielani od polskiej młodzieży, jeżdżą z nimi ochroniarze, jakby Polska byłą dla Żydów niebezpieczna, i że rozrabiają i dewastują hotele. Mogło to denerwować. W końcu to we Francji, Włoszech, w Niemczech synagog pilnuje policja, a w Polsce niekoniecznie.

– Izrael traktuje wycieczki szkolne jako nieomal oficjalne delegacje, a one z mocy prawa muszą być ochraniane. Nie pochwalam rozrabiającej młodzieży, ale rozumiem, że naładowani niewiarygodnie mocnymi emocjami po zwiedzaniu cmentarzysk swojego narodu, a więc często również najbliższych, czasami odreagowywali, nie zawsze najszczęśliwiej. Tyle że Polacy mało wiedzieli o tym, z jaką krytyką w samym Izraelu spotykały się takie wycieczki. A zarzuty były takie same: nie służą wzajemnemu poznaniu się młodzieży. Ale nie wszystkie wycieczki, zresztą dość drogie, na czym zrodził się niezły biznes, podążały tylko szlakiem żydowskiego cierpienia. Były i inne, równie popularne i prawie równie liczne.

Jeżeli gdzieś słyszałem antypolskie uwagi wygłaszane przez Żydów, to częściej w USA. Zresztą były to opinie oparte na rodzinnych opowieściach, często sięgających przełomu XIX i XX w., wojny polsko-bolszewickiej i sytuacji na dawnych Kresach, a one nie zawsze były rządzone przez Polaków. W Izraelu takie głosy były bardzo rzadkie.

– Jeśli antysemityzm istnieje jako zjawisko społeczne i polityczne, to antypolonizmu po prostu nie ma.

Dlaczego?

– Antysemityzm to coś utrwalonego w europejskiej i chrześcijańskiej kulturze od wielu wieków, z kulminacyjnym momentem, jakim była Zagłada. Pod coś takiego nie da się podciągnąć garstki ludzi, którzy Polski i Polaków po prostu nie lubią. Ostatnimi czasy rząd i posłuszna mu propaganda gra na polsko-niemieckiej przeszłości, odgrzewa antyniemieckie resentymenty. Czy to znaczy, że możemy powiedzieć, że Polska stała się „antygermańska”? Przecież to jakaś bzdura, choć są Polacy, którzy Niemców nie lubią.

W Izraelu i USA są ludzie, którzy nie lubią Polaków, oraz najpewniej tacy, którzy nie lubią Węgrów, Litwinów, Rosjan, a może nawet Mordwinów i Czuwaszów, bo tak jest wszędzie na świecie. Tyle że ta grupa malała, głównie dzięki tanim liniom lotniczym.

Izraelczycy przyjeżdżający do Polski widzieli kraj nowoczesny, zasobny, przyjazny, demokratyczny.

Tym samym kruszył się drugi stereotyp: Polska nie jest antysemicka, zapyziała czy prowincjonalna.

Wydaje mi się, że wielkie wrażenie na Izraelczykach i Żydach z USA zrobiła głębokość rozliczeń z antysemickimi momentami w historii Polski, np. szczera i pełna skruchy opowieść o pogromach z 1941 r. czy z lat bezpośrednio po II wojnie światowej. O Marcu ’68 nie warto wspominać.

– Przecież w Izraelu i USA wszyscy, którzy chcieli wiedzieć, o tym wiedzieli. Ale szeroka opinia publiczna nie zajmowała się wewnętrznymi polskimi rozliczeniami, może podświadomie uznając, że to sprawa Polaków, a nie Żydów.

Pamiętam rozmowy w Izraelu czy w waszyngtońskim Muzeum Holocaustu na temat książki Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”, a przede wszystkim o polskich reakcjach na jej temat, a one zrobiły spore wrażenie i moi rozmówcy byli pełni uznania dla Polaków. Gdy później pytałem o kolejne publikacje Grossa, „Strach” czy „Złote żniwa”, rozmowa kończyła się po kilku zdaniach: „Przecież przy Sąsiadach powiedzieliście sobie już wszystko. Nam to wystarczy”.

– To reakcja grup opiniotwórczych, a do nich zawsze warto docierać. Udawało się to nam bardzo dobrze. Teraz jest znacznie gorzej.

Kiedy zaczęło się psuć?

– Kamieniem milowym była nowelizacja ustawy o IPN z 2018 r. Sejm przyjął, a prezydent podpisał kompletnie bezrozumne prawo, ale za to doskonale antysemickie. Zresztą ono obowiązuje do dzisiaj. Po protestach Izraela i USA, po sankcjach Waszyngtonu wobec Polski usunięto tylko najbardziej głupie i zawstydzające zapisy.

Słuchałem posła sprawozdawcy uzasadniającego wprowadzenie tej bezsensownej korekty. Nie padło w jego przemowie ani jedno słowo o Żydach, a jednak okazało się, że Żydów to również dotyka. Zupełnie jakby chęć, a nawet obowiązek przyłożenia im był i jest jakąś naszą narodową tradycją.

– Nie tak dawno antysemityzm i antyizraelskość były w Polsce czymś oficjalnie zawstydzającym. Zmieniły się uwarunkowania polityczne i wyszło szydło z worka: nieco upudrowaliśmy na własne potrzeby nasz wizerunek. Nie ma co się sprzeczać: nowelizacja była zupełnie bez sensu, obrzydliwa i godząca w żydowską pamięć historyczną oraz w historyczną prawdę. Można się zarzekać i fałszywie oburzać, ale byli Polacy, i to wcale liczni, którzy nie byli tylko biernymi obserwatorami Zagłady. Na dodatek na placu boju stanęły przeciw sobie dwa rządy stawiające na prowadzenie godnościowej polityki historycznej, która w polskim przypadku z godnością nie ma nic wspólnego. I choć bez wątpienia racja była po stronie Izraela, to spotkanie godnościowców zawsze prowadzi do nieprzyjemnych konsekwencji.

Niewiele później polska prawica odtrąbiła wielki sukces. Ogłoszono wspólną deklarację premierów Mateusza Morawieckiego i Beniamina Netanjahu w sprawie polityki historycznej. Rząd polski uznał, że ma wiekopomne znaczenie i wszystko jest już OK.

– A Izrael był wściekły, gdyż uznał, że Netanjahu frymarczy Holocaustem. W deklaracji zrównano antysemityzm, który jest prawdziwym problemem, z antypolonizmem, którego najzwyczajniej na świecie nie ma. W innym kontekście nikt sobie tą deklaracją nie zawracał głowy, a teraz i na szczęście będzie przez Izrael jednostronnie wycofana.

Jaki wpływ na kryzys w polsko-izraelskich stosunkach mają słabo skrywane zaloty naszego rządu do środowisk postendeckich, otwarcie antysemickich i faszyzujących?

– Znaczący, bo przecież Izrael wie o hołdach premiera Morawieckiego i prezydenta Dudy, ale też Sejmu, wobec Narodowych Sił Zbrojnych oraz, co szczególnie haniebne, Brygady Świętokrzyskiej. Jest w tym wszystkim na dodatek szczególny kontekst międzynarodowy. Europejska radykalna prawica, którą emabluje PiS, broni się przed antysemityzmem, jak może. W niemieckiej skrajnie nacjonalistycznej i antydemokratycznej partii AfD można chwalić się osiągnięciami Wehrmachtu oraz tym, że III Rzesza budowała autostrady, ale już niekoniecznie budowaniem obozów koncentracyjnych. Marine Le Pen z francuskiego Frontu Narodowego pogoniła nawet tatusia z liderowania partią, bo publicznie wygłaszał antysemickie uwagi.

Zdecydowanie bardziej rozpuszczona jest pod tym względem część europejskiej lewicy, która antysemityzm zastąpiła bezrozumną antyizraelskością. To, co o Izraelu opowiadał Jeremy Corbyn z brytyjskiej Partii Pracy, wołało o pomstę do nieba. A polskie prawicowe władze zaczęły się zabawiać antyizraelskością.

Po kompromitacji z nowelizacją ustawy o IPN polski rząd próbował się Izraelowi podlizać, organizując w Warszawie w 2019 r. konferencję bliskowschodnią.

– Nic na niej solidnie nie przedyskutowano, nie zapadły jakiś istotne ustalenia, odbyła się kompletnie po nic, bo nie odbudowała stosunków z Izraelem. Natomiast znakomicie popsuła relacje z Iranem i Arabami, z których również Izrael mógł korzystać i co wzmacniało pozycję Polski. Mam wrażenie, że ówczesny premier Beniamin Netanjahu zorientował się, że wyprawa do Warszawy była kompletnie zbędna, skoro na spotkaniu z izraelskimi dziennikarzami w Muzeum Polin zdążył jeszcze Polskę obrazić. Oskarżył Polaków, że pomagali Niemcom zabijać Żydów. Potem zarzekał się, że szło mu o niektórych Polaków, ale słowa poszły w świat.

Zrobił to na użytek polityki wewnętrznej.

– Bez wątpienia. Jeszcze przecież było słychać echo tej nieszczęsnej nowelizacji, a izraelska prawica narodowa uważała, i uważa do tej pory, że twarde stanowisko w sprawach historycznych daje jej dodatkowe punkty. Pełniący obowiązki ministra spraw zagranicznych Israel Katz powtórzył nawet niesławną tezę Icchaka Szamira o mleku matki i dlatego Polska wycofała się ze szczytu Grupy Wyszehradzkiej, który odbył się w Jerozolimie z udziałem Izraela. Inni członkowie Grupy pojechali, a Netanjahu załatwił wszystko, co chciał. Już wtedy Polska wypadła z gry.

O co chodzi w dzisiejszej polsko-izraelskiej awanturze o kodeks postępowania administracyjnego?

– Najszczerzej – o nic.

I w efekcie tego „nic” trzeba aż tak bardzo obniżać rangę wzajemnych stosunków?

– Znowelizowany kodeks postępowania administracyjnego nie jest ani antysemicki, ani antyizraelski, ani rasistowski. Już dawno trzeba było coś zrobić z prawem własności i dziedziczeniem. Tyle że nowelizację ogłoszono w fatalnym momencie, a gdzieś zza jej pleców wyzierają prawo o IPN, konflikt z USA i Unią Europejską oraz wewnętrzne izraelskie rozgrywki.

Polska zmarginalizowała się na własną prośbę. Jest postrzegana jako kłopotliwy dostarczyciel problemów, krnąbrny i zarozumiały. Skłóciliśmy się z UE o sądy, ubóstwialiśmy Donalda Trumpa, nieoficjalnie, lecz wystarczająco głośno wierzyliśmy w fałszerstwo amerykańskich wyborów, a teraz wprowadzamy „lex TVN”. Nie mamy sojuszników gotowych wesprzeć nas w sporze z Izraelem, bo wszystkim jesteśmy średnio przydatni. Na dodatek zlikwidowaliśmy własną dyplomację na rzecz niekompetentnych partyjnych czynowników, a polityka godnościowa odebrała nam międzynarodowy szacunek, którego nie możemy nikomu nakazać. Gdyby było inaczej, wystarczyłoby parę spotkań z Izraelczykami i Amerykanami oraz nowelizacja kodeksu zostałaby wyjaśniona. A tak nikt nam nie wierzy i co gorsze, z życzliwością nas nie wysłucha.

Na domiar złego w Izraelu znów rządzą godnościowcy, którzy są lustrzanym odbiciem naszych.

Rząd jest egzotycznie koalicyjny, trzyma się na włosku, wszyscy pamiętają, że odsunięty od władzy Netanjahu wciąż ma solidne poparcie, oraz wiedzą, jaką prowadził politykę. Ta awantura ma zaskarbić przychylność narodowej prawicy. U nas też uchwalono ustawę o IPN, żeby narodowa prawica była zadowolona.

Jest jeszcze centrysta Jair Lapid, minister spraw zagranicznych i przyszły premier. Nie mam pojęcia, z jakiego powodu jest tak bardzo uprzedzony do Polski. Pamiętam jego ogłoszony wiele lat temu list do syna wybierającego się na szkolną wycieczkę do Polski, w którym przestrzegał, że znajdzie się w kraju pełnym nieprzyjaciół. Wygłasza opinie, które są krzywdzące i nieprawdziwe, ale robi to na wewnętrzny użytek. Polsce się dostaje, lecz musimy się przyzwyczaić, że Polska będzie zbierać baty, póki nie zmieni się nasza władza.

Lapid ma rację, gdy mówi, że Polską rządzi antydemokratyczny rząd.

– A z rządu taką etykietę łatwo przenieść na wszystkich Polaków. Obawiam się, że to o wiele bardziej niebezpieczne niż mówienie o niegodziwości i rasizmie kodeksu, bo akurat prawdziwe. Takiej metki będzie się bardzo trudno pozbyć.

Co z tego wszystkiego wyniknie?

– Nic dobrego i przede wszystkim od nas zależy, czy szkody będą długofalowe. Nadzieja w tym, że znów ruszą tanie loty, wrócą turystyka zakupowa, wycieczki szkolne. Izraelczycy zobaczą, że mimo starań władzy Polacy nie zmienili się aż tak bardzo na niekorzyść. Ale przecież to groteskowe, by stosunki między dwoma krajami zależały od samolotów.


Maciej Kozłowski – ur. w 1943 r., historyk, publicysta, dyplomata, alpinista. Od 1990 do 1994 r. pracował jako radca-minister pełnomocny, a później chargé d’affaires w ambasadzie w Waszyngtonie, w latach 1999-2003 był ambasadorem Polski w Izraelu


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Biden odmówił Europie. Na ewakuację z Kabulu został tydzień

Biden odmówił Europie. Na ewakuację z Kabulu został tydzień

TOMASZ BIELECKI Z BRUKSELI


Forum

Podczas obrad G7 Europejczycy nie uzyskali od Joe Bidena obietnicy przedłużenia ochrony wojsk USA dla ewakuacji z lotniska w Kabulu. UE zapowiada mocne zabezpieczenie swych granic.

We wtorek zakończyły się telekonferencyjne obrady przywódców grupy G7 (w tym roku kierują nią Brytyjczycy) poświęcone sytuacji w Afganistanie. Jednym z priorytetów Borisa Johnsona, Angeli Merkel oraz Emmanuela Macrona było przekonanie Stanów, by odroczyć poza wyznaczony 31 sierpnia operację ochranianej przez wojska USA ewakuacji zachodnich obywateli i Afgańczyków zagrożonych przez talibów.

Czy Biden im odmówił? Oficjalnie tego nie powiedziano, ale z Waszyngtonu już od rana płynęły sygnały, że dla USA wyznaczona data wycofania wojsk, w tym z lotniska w Kabulu, jest nie do zmiany.

Jak UE chce wesprzeć Afgańczyków

UE w najbliższy czwartek i piątek będzie obradować w Brukseli w sprawie wydarzeń w Afganistanie i ich konsekwencji. To wstęp do nadzwyczajnego posiedzenia szefów MSW, które zwoła słoweńska prezydencja w Radzie UE. Na stole leży głównie finansowe wsparcie dla krajów sąsiadujących z Afganistanem (Pakistanu czy Iranu), do których będą trafiać uchodźcy, a także operacja przesiedlenia ich z regionów graniczących z Afganistanem do państw UE. „Pracujemy nad wsparciem finansowym dla krajów Unii gotowych do przesiedleń” – powiedziała dziś szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.

Podkreśliła, że będzie to akcja dobrowolna. Clement Beaune, francuski minister ds. UE, w dzisiejszym wywiadzie dla „Le Monde” przyznaje, że uzyskanie konsensusu 27 krajów byłoby trudne i dla Paryża priorytetem jest wypracowanie wspólnego planu przede wszystkim z Berlinem. Niewykluczone, że akcji przesiedleń z oenzetowskich obozów dla uchodźców do UE zacznie domagać się Turcja, do której trafia wielu Afgańczyków.

Bruksela dąży do podziału ciężarów w ramach „Forum na rzecz przesiedleń” m.in. z udziałem USA, ONZ, Wielkiej Brytanii oraz Kanady. Von der Leyen zapowiedziała zwiększenie pomocy humanitarnej Unii dla Afgańczyków czterokrotnie, do ponad 200 mln euro w 2021 r. Oraz zamrożenie miliarda euro pomocy rozwojowej dla Kabulu.

Co z sytuacją na polsko-białoruskiej granicy?

„Nie pozwólmy na powstanie nowego rynku dla przemytników ludzi. Jesteśmy zdeterminowani, by przepływy migracyjne utrzymać pod kontrolą, a nasze granice pod ochroną” – oświadczył Charles Michel po zakończeniu obrad G7.

Kilka godzin wcześniej rzecznik Komisji Europejskiej uchylił się od komentowania sytuacji na granicy między Polską i Białorusią. Ogólnikowo podkreślił potrzebę przeciwstawiania się nielegalnej migracji, jak i wymóg poszanowania prawa humanitarnego i dostępu do procedury azylowej. „Śledzimy wydarzenia na granicy między Polską i Białorusią” – zapewnił Christian Wigand.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com