Archive | July 2021

Kanał Stambulski podzieli los CPK? Szalona idea Erdoğana

Umit Bektas / Reuters / Forum


Kanał Stambulski podzieli los CPK? Szalona idea Erdoğana

Dominik Sipiński


Turcja udaje, że rozpoczęła roboty przy budowie Kanału Stambulskiego, omijającego Cieśninę Bosforską. To projekt drogi, szkodliwy i potrzebny jedynie prezydentowi Recepowi Erdoğanowi.

.

Polski rząd otwarcie przyznaje, że jedną z inspiracji do budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego było wielkie lotnisko otwarte w 2019 r. w Stambule. Podobieństw między godnościowymi inwestycjami władz w Warszawie i Ankarze jest jednak więcej. 26 czerwca prezydent Recep Tayyip Erdoğan formalnie zainicjował budowę Kanału Stambulskiego, który ma omijać Bosfor i udrożnić tranzyt między morzami Śródziemnym i Czarnym. Choć pod względem skali nie da się porównywać tego gigantycznego projektu do przekopu Mierzei Wiślanej, to z polską inwestycją łączy go brak sensu ekonomicznego, potencjalnie dramatyczne skutki środowiskowe i pretekst geostrategiczny, który tylko stwarza pozory zasadnego.

Kanał Stambulski. „Szalona idea” Erdoğana

Turecka inwestycja nie jest pomysłem Erdoğana, bo o budowie przekopu równoległego do Bosforu myśleli już otomańscy sułtani w XVI w. Ale to rządzący w rolach premiera i prezydenta od 2003 r. autokrata rozpoczął realizację tego planu. To kolejny z jego wielkich infrastrukturalnych pomysłów zmieniających oblicze największego miasta kraju – po trzecim moście przez Bosfor (2016), tunelach drogowym i kolejowym pod cieśniną (2016 i 2019) oraz megalotnisku.

Wszystkie były koszmarnie drogie, a przy ich realizacji nieszczególnie przejmowano się kwestiami środowiskowymi czy prawami mieszkańców. Ale mają uzasadnienie ekonomiczne. Natomiast kanał może być nie tylko najdroższą inwestycją, ale też najmniej potrzebną – nie chcą go nawet armatorzy statków, którzy mogliby skorzystać. Nie bez powodu, sam Erdoğan mówi o nim, że to idea „szalona”.

Dla Turcji Kanał Stambulski to projekt na miarę przekopów w Suezie i Panamie. Droga wodna ma mieć 45 km, znacznie mniej niż Kanał Panamski (80 km), nie mówiąc o Sueskim (193 km). Kanał Stambulski będzie głębszy (co najmniej 20,75 m) i szerszy (275 m) niż egipski i panamski odpowiednik, a sześć nowych mostów nad nim zostanie zaprojektowanych tak, aby umożliwić tranzyt statków o wysokości 58 m. Nowy kanał od strony Morza Czarnego rozpocznie się w pobliżu megalotniska. Ma dzięki temu powstać zintegrowany system logistyczny, łączący także transport drogowy i kolejowy. Położenie Stambułu między Europą i Azją jest punktem wyjścia dla geostrategicznej wizji Erdoğana, a zwiększenie roli tego miasta jako hubu przeładunkowego ma być odskocznią dla znajdującej się w coraz większym kryzysie gospodarki.

Turecki kanał. Więcej problemów niż pożytku

W teorii najważniejszym argumentem za budową kanału jest zatłoczenie Bosforu. Ruch w cieśninie wzrósł od 2005 r. o 72 proc., a zwolennicy pomysłu Erdoğana zwracają uwagę na długi czas oczekiwania statków na tranzyt, zagrożenie dla bezpieczeństwa, zanieczyszczenie związane z tłokiem i ryzyko katastrofy ekologicznej w centrum Stambułu.

Te argumenty nie wytrzymują zderzenia z faktami. Jak wynika z raportu przygotowanego przez sam rząd turecki, średni czas oczekiwania statków na tranzyt przez Bosfor to 13,7 godziny, mniej więcej tyle samo co w Kanale Sueskim. W Panamie statki czekają nawet kilka dni. Co więcej, kolejki w Bosforze wynikają nie z braku przepustowości, ale z warunków pogodowych (częstych mgieł i silnych wiatrów), braku wystarczającej liczby statków pomocniczych i urządzeń nawigacyjnych. Kanał będzie tak samo, a może nawet bardziej narażony na mgły, a drugą z przyczyn Turcja może usunąć znacznie niższym kosztem, bez budowy nowej drogi wodnej.

Pod względem środowiskowym nowy kanał przysporzy za to więcej problemów, niż ich rozwiąże. Budowa zniszczy cenne lasy, które odgrywają kluczową rolę w obiegu wody pitnej dla Stambułu. Z europejskiej części miasta, którędy nitka ma przebiegać, pochodzi 40 proc. zapasów wody dla tego gigantycznego miasta. Poza zaburzeniem obiegu wody dochodzi ryzyko skażenia wód podziemnych. Połączenie ekosystemów Morza Czarnego i Marmara może zaszkodzić im obydwu. Mimo teoretycznego zagrożenia katastrofą w Bosforze od 40 lat w cieśninie nie doszło do żadnego istotnego zdarzenia związanego z bezpieczeństwem.

Ominąć Bosfor i konwencję z Montreux

Dla Turcji ma to być inwestycja finansowa i polityczna. Zgodnie z konwencją z Montreux z 1936 r. Ankara ma wprawdzie suwerenność nad Bosforem i położoną na południe cieśniną Dardanele, ale nie może pobierać opłat za tranzyt. Tymczasem kanały Sueski i Panamski są dla Egiptu i Panamy lukratywnym źródłem dochodów, generując odpowiednio ok. 2 i 5 proc. PKB tych państw. Turcja wielokrotnie podkreślała, że Kanał Stambulski nie będzie podlegał konwencji z Montreux, co umożliwi pobieranie opłat. Nie wiadomo jednak, jak Erdoğan chciałby zmusić do tego armatorów bez zakazu darmowego tranzytu przez Bosfor.

Konwencja z Montreux ogranicza też kontrolę Turcji nad tym, kto może przekraczać cieśniny. Statki handlowe nie podlegają żadnym ograniczeniom niezależnie od przewożonych ładunków (jedyny wyjątek to statki pod banderą państw, które są z Turcją w stanie wojny). Przez Bosfor bez większych ograniczeń mogą przepływać okręty marynarek państw basenu Morza Czarnego (w tym Rosji), natomiast inne podlegają dość surowym ograniczeniom dotyczącym wielkości i muszą zgłaszać zamiar tranzytu z ośmiodniowym wyprzedzeniem. To ogranicza możliwości operowania floty NATO, w tym amerykańskiej.

Niepodlegający konwencji Kanał Stambulski ułatwiłby tranzyt na Morze Czarne okrętom, które teraz mają nieco utrudniony dostęp. Jednak analityk Yörük Işık w artykule dla waszyngtońskiego Middle East Institute (MEI) zwraca uwagę, że konwencja dotyczy całej drogi z Morza Śródziemnego na Czarne, a więc też cieśniny Dardanele i morza Marmara. Samo ominięcie Bosforu niczego więc nie zmieni, bo reszta tranzytu będzie regulowana przez konwencję.

Losy równoległe sułtana i kanału

Choć budowa została formalnie zainaugurowana pod koniec czerwca, nie ma żadnej gwarancji, że Kanał Stambulski powstanie. Na razie prace ruszyły jedynie przy fundamentach mostu Sazlidere, jednej z sześciu planowanych przepraw. Burmistrz Stambułu Ekrem Imamoğlu z opozycyjnej Republikańskiej Partii Ludowej, który sprzeciwia się budowie, nazwał ją iluzją. Według niego pod pretekstem wielkiego projektu rząd po prostu buduje nową autostradę łączącą trzeci most nad Bosforem i lotnisko.

Wciąż nie do końca wiadomo też, kto i ile zapłaci za kanał. Rząd Turcji szacuje koszt na 10 mld dol., niezależni analitycy mówią o co najmniej 20 mld, a MEI, po podliczeniu niezbędnych inwestycji w sieci wodociągowe, energetyczne i inną infrastrukturę, doszedł do astronomicznej sumy 250 mld. Środki mogą pochodzić z chińskich pożyczek, co związałoby Ankarę z Pekinem. Dotąd Turcja mniej chętnie niż inne kraje z regionu sięgała po kapitał z Państwa Środka.

W obliczu protestów wobec projektu i jego bardzo wątpliwego sensu ekonomicznego można zakładać, że budowa Kanału Stambulskiego jest ściśle związana z dalszymi losami Erdoğana. Jeśli współczesny sułtan straci władzę, upadnie też projekt. Infrastrukturalne wstawanie z kolan, choć kosztowne i szkodliwe, ma mu zapewnić popularność.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

Bronze figurines shed light on Egypt-Israel trade in King David’s time

Bronze figurines shed light on Egypt-Israel trade in King David’s time

ROSSELLA TERCATIN


A new study on some 3,000 years old artifacts proves that Egypt imported copper from the iconic Timna mines.

Ushabti of Psusennes I. / (photo credit: ISRAEL MUSEUM)

Did a massive trade route exist some 3,000 years ago between Egypt and Timna, home to the iconic copper mines which have become famous as “King Solomon’s Mines” located in the southern region of modern Israel?

A new innovative study led by Dr. Shirly Ben-Dor Evian, Israel Museum Curator of Egyptian Archaeology and Prof. Erez Ben-Yosef, head of the archaeometallurgical laboratory at Tel Aviv University and director of excavation at Timna, suggests that the answer is yes.

The study analyzed the bronze composition of four 3,000-year-old figurines from the museum’s collection found in the necropolis of Tanis, an Egyptian city in the Delta region that served as the capital of its regional kingdom. The researchers were able to ascertain that the copper used to produce the metal was mined at Timna.

The findings – recently published in the academic journal Journal of Archaeological Science: Reports – shed new light on the relations between Egypt and the populations of the Levant. And according to Ben Yosef, they offer an additional element to support his view that a nomadic kingdom at the time could constitute a wealthy and sophisticated society capable of entertaining complex commercial relations with foreign entities, offering important insights not only on what was happening in Timna – which he believes at the time was part of the biblical Kingdom of Edom – but also in the Jerusalem of King David and King Salomon.

The four artifacts – known as Shabti – are typical funerary figurines that were used in Egypt for millennia.

“In ancient Egypt all subjects were required to devote some time during the year to forced labor for the kingdom,” Ben-Dor Evian said. “Only the members of the elites received a special exemption from the king. However, there was a fear that this exemption would not be granted in the afterlife. For this reason, the members of the upper classes were buried with these figurines, which they thought would act as their servants and work on their behalf.”

The egyptologist noted that sometimes the shabtis in a tomb numbered in hundreds – one for every day of the year, plus some special figurines what would act and supervisors as well as a few extras, in case any of the servant was not able to work. The artifacts often featured elements such as baskets or agricultural tools.

While for several centuries shabtis were manufactured out of several materials, including faience – a primitive form of glass – pottery, and wood, during the Third Intermediate Period (1070–664 BCE) bronze became a very popular material, including for the funerary figurines.

“For decades the prevalence of bronze objects has represented an archaeological mystery because we do not know of any mining site in Egypt at the time,” Ben-Dor Evian said.

For this reason, the researcher had the idea of examining the bronze of a group of artifacts featured in the museum collection. The figurines were chosen because they carried the name of king Psusennes I, his wife and the chief of his army, well known historical figures dating to the second half of the 11th century BCE.

At the time, Egypt was divided and not as powerful as just a few centuries before.

“Yet, we see how it continued to influence the Levant region, as it emerges for example in the iconography of the area, including in some of the seals used by the King of Judah,” Ben-Dor Evian said. “We could describe it as cultural influence. We know that trade can be a powerful source for it.”
The expert contacted Ben Yosef and with a group of PhD students they conducted the lead isotope analysis on the figurines. For all of them, the copper was traced to Timna.

“Before our study, only one other similar study had been conducted, on an individual bronze object in Germany,” Ben Yosef said. “Also in this case, the copper came from Timna.”

While it might still be premature to affirm that the vast amount of copper used in Egypt at the time was all mined at Timna, the fact that five objects analyzed all came back with the same result offers a strong argument to suggest that an important trade route between the two regions existed.

According to Ben Yosef, this development shed further light on the sophistication of the society present at Timna.

The mines at Timna were traditionally associated with King Solomon and the Kingdom of Israel, until an excavation at the end of the 1960s revealed a small Egyptian temple which was brought as evidence that the mining activity was related to Egypt, and dated back to the 13th century BCE some 200 years before King David.

After Ben Yosef began to excavate again in 2013, radio-carbon dating of organic material found proved that the most intense activity of the site happened around 1,000 BCE, the time of David and Solomon, when Egypt was not powerful any more.

While the archaeologist believes that Timna was part of the Edomite Kingdom, which is prominently featured in the Bible, he has also suggested that what was happening at Timna was still very connected to the vicissitudes of contemporary Jerusalem.

Jerusalem could have indirectly controlled the mines – as the biblical text itself suggests when it narrates how David conquered Edom.

Some scholars think that the kingdom of David and Solomon could not have been as powerful as described in the Bible – since the archaeological remains from the time are very scarce. However, according to Ben Yosef, findings at Timna as well as the massive scale of its mining operation without any evidence of prominent buildings offer proof that a rich and powerful territorial entity could have existed without leaving behind such archaeological remains.

Ben-Dor Evian does not believe that at this juncture the cultural affiliation at Timna can be proven, but agrees on the importance of its operations.

For the future, the researchers hope to understand more about the centuries that followed, and especially what happened in terms of the relations between Egypt and the Levant under Sheshonq, who descended to the throne of Tanis around 950 BCE and is known to have launched a military campaign against the Kingdom of Israel, both from archaeological evidence and the biblical text.

“In the fifth year of King Rehoboam, King Shishak of Egypt marched against Jerusalem and carried off the treasures of the House of the LORD and the treasures of the royal palace. He carried off everything; he even carried off all the golden shields that Solomon had made,” reads a passage in the Book of Kings.

How did the war influence the copper trade? A lead isotope analysis of contemporary artifacts might be able to provide answers.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Top-Ranked Jewish Australian Canoe Athlete Takes Mom as Her Coach to Tokyo Olympics

Top-Ranked Jewish Australian Canoe Athlete Takes Mom as Her Coach to Tokyo Olympics

Shiryn Ghermezian


Myriam Fox-Jerusalmi, left, and her daughter Jessica Fox. Photo: YouTube screenshot.

Australian canoe slalom athlete Jessica Fox is heading to the Tokyo Olympics this summer with her mother, who doubles as her coach, Kveller reported last week.

The 27-year-old Jewish athlete, a two-time Olympic medalist, will be competing in Tokyo in July for Australia’s canoe slalom team. Canoe slalom is timed event in which athletes race a whitewater course through a series of upstream and downstream gates.

Top-Ranked Jewish Australian Canoe Athlete Takes Mom as Her Coach to Tokyo Olympics

Myriam Fox-Jerusalmi, left, and her daughter Jessica Fox. Photo: YouTube screenshot.

Australian canoe slalom athlete Jessica Fox is heading to the Tokyo Olympics this summer with her mother, who doubles as her coach, Kveller reported last week.

The 27-year-old Jewish athlete, a two-time Olympic medalist, will be competing in Tokyo in July for Australia’s canoe slalom team. Canoe slalom is timed event in which athletes race a whitewater course through a series of upstream and downstream gates.

The athlete’s father, Richard, competed in canoe slalom for the United Kingdom in the Barcelona Olympics in 1992, and her mother, Myriam Fox-Jerusalmi, won a bronze medal in the same sport at the Atlanta Games in 1996. Jessica’s younger sister, Noemie, is also a canoe slalom athlete and most recently competed in the U23 World Championship.

Jessica’s mother has been coaching her and her sister since they got started in the sport and Jessica is now ranked number one in the world in the women’s division, according to the International Canoe Federation.

Jessica said in 2018, “I think when your mom’s your coach, it’s a very special relationship. She has to wear two hats: she has to be the coach, she has to be the mom, and provide the support, and also be able to bring out the best in me. And there are no shortcuts. That transparency and honesty that we have with each other is really important.”

At 18, Jessica became the youngest woman to earn a medal in canoe slalom at the London Olympics in 2012 when she took home the silver, according to Kveller. She went on to win bronze in 2016 at the Rio Olympics, and won her seventh individual senior world title at the Slalom World Championships in 2018. She was also named Jewish Sportswoman of the Year by Maccabi Australia in 2014.

A record number of female athletes — 254 in total — will be a part of the Australian Olympic team. In August, Jessica told Women’s Health Magazine Australia about being a part of the historic team, “I’ve had a lot of time to reflect over the past year and it’s just amazing to be part of this group and have the opportunity to sit on that start line knowing all the women who came before us and fought for us to be there, but who never had the opportunity themselves. Tokyo will be a very special moment.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

Niemiec idzie, będzie lepiej. Radzieccy chłopi poczuli ulgę, gdy zaczęła się okupacja

Niemieccy żołnierze witani na ukraińskiej wsi, lato 1941 r. (domena publiczna)


Niemiec idzie, będzie lepiej. Radzieccy chłopi poczuli ulgę, gdy zaczęła się okupacja

Bartłomiej Gajos


Możemy sobie wyobrazić zaskoczenie chłopa ukraińskiego, któremu Niemcy zapłacili trzykrotność ustalanej odgórnie w systemie sowieckim ceny za świnię.

7 listopada 1941 r., w dniu 24. rocznicy rewolucji październikowej, „wystąpiły u nas pierwsze poważne straty spowodowane przez mrozy” – zapisał w swoich wspomnieniach dowodzący Grupą Pancerną nacierającą na Moskwę gen. Heinz Guderian. Dziesięć dni później Stawka, czyli Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych ZSRR, wydała słynny rozkaz nr 428 podpisany przez Józefa Stalina i gen. Borysa Szaposznikowa. Nakazywał niszczyć wszelkie zabudowania na niemieckich tyłach, żeby zima stała się nieznośna dla „faszystowskich najeźdźców” szukających schronienia w chłopskich chatach. Dokonywać miały tego 20-30-osobowe grupy dywersantów ochotników.

Jedenaście dni później w Pietriszczewie, wsi położonej 100 km na zachód od Moskwy, doszło do wydarzeń, które stały się nieodłącznym elementem kultu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej podtrzymywanego i dziś przez rosyjskie władze. Kultu podkreślającego bohaterską postawę mieszkańców ZSRR.

Osiem godzin po przekroczeniu przez Niemców sowieckiej granicy Wiaczesław Mołotow, ludowy komisarz spraw zagranicznych, w wystąpieniu radiowym przekonywał, że cały naród będzie walczył za „ojczyznę, chwałę, wolność”. Jednocześnie wzywał obywateli, by „jeszcze ciaśniej” zwarli szeregi wokół „sławnej partii bolszewickiej, rządu sowieckiego”. Dziś powinniśmy odczytywać słowa sugerujące niedostateczne „zwarcie szeregów” jako oznakę niepewności co do postawy społeczeństwa, które przez 24 lata rządów bolszewików doświadczyło wojny domowej, głodu, kolektywizacji i wielkiego terroru.

Przeżyć

Pietriszczewo pozostałoby jedną z tysięcy wiosek nazywanych przez Rosjan Uriupinsk (odpowiednik naszego wygwizdowa), gdyby nie 18-letnia Zoja Kosmodemjanska. Pierwsza kobieta, która otrzymała tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, stała się dla władz uosobieniem tego, czego oczekiwały od wszystkich obywateli sowieckich: całkowitego oddania państwu i wypełniania rozkazów, choćby wymagały niemożliwego. W propagowanej przez Kreml opowieści o młodej komsomołce nie było miejsca na półcienie: pomijano zarówno chorobę na tle nerwowym, jaką miała przejść w 1939 r., jak i zapalenie opon mózgowych w 1940. Obserwując jej koniec – śmierć na szubienicy – „lud rosyjski płakał”, jak zapisał Piotr Lidow w „Prawdzie”. Jego tekst przyniósł Zoi sławę w całym kraju.

Zoja Kosmodemjanska prowadzona na egzekucję. Niemcy udokumentowali kaźń młodej komsomołki na serii zdjęćZoja Kosmodemjanska prowadzona na egzekucję. Niemcy udokumentowali kaźń młodej komsomołki na serii zdjęć BUNDESARCHIV

Śledztwo w jej sprawie przeprowadzone przez NKWD jeszcze w czasie wojny – o jego rezultatach nie pisały, rzecz jasna, gazety – pokazuje jednak, że przynajmniej część mieszkańców Pietriszczewa nie wykazywała, mówiąc delikatnie, entuzjazmu z powodu dokonań Kosmodemjanskiej. Ich postawa jest dobrą ilustracją wyników najnowszych badań nad postawą obywateli podczas Wojny Ojczyźnianej.

Pokazują one, że około 90 proc. ludności, która znalazła się pod niemiecką okupacją, daleko było zarówno do kolaboracji spod znaku Andrieja Własowa, jak i gotowości do poświęcenia życia „za ojczyznę i Stalina”. Chcieli po prostu przeżyć.

By te postawy zrozumieć, konieczne jest przypomnienie historii Kosmodemjanskiej.

Zoja dywersantka

Urodzona w 1923 r. w wiosce Osino-Gaj guberni tambowskiej Zoja należała do pierwszego pokolenia, które całą edukację przeszło w szkołach sowieckich. Uczennica moskiewskiej szkoły nr 201, która dzisiaj nosi jej imię, do Komsomołu – młodzieżówki partii bolszewickiej – wstąpiła 9 lutego 1939 r. Po agresji niemieckiej zgłosiła się wraz z rówieśnikami jako ochotniczka gotowa przeprowadzać działania dywersyjne na tyłach wroga. Za pierwszym razem – jak głosi jedna z licznych wersji jej biografii, które badacze nie zawsze potrafią zweryfikować – mieli jej nie przyjąć ze względu na drobną budowę ciała. Jednakże upór Zoi sprawił, że wysłano ją na szkolenie. Proces rekrutacyjny młodych dywersantów nadzorował Aleksandr Szelepin, sekretarz moskiewskiego Komsomołu, późniejszy szef KGB. Pod koniec października Zoja, przeszedłszy szkolenie w Kuncewie, trafiła do grupy dowodzonej przez Borysa Krajnowa.

Niemieccy żołnierze wśród ukraińskich chłopów, okolice Połtawy, późne lato 1941 r.Niemieccy żołnierze wśród ukraińskich chłopów, okolice Połtawy, późne lato 1941 r. Bundesarchiv

Podczas pierwszej akcji pod koniec listopada 1941 r. grupa miała spalić 10 miejscowości na tyłach wroga. Rozkazu nie udało się w pełni wykonać. Oddział został rozbity przez Niemców przy próbie zniszczenia jednej z wiosek. To sprawiło, że Kosmodemjanska przejęła inicjatywę i postanowiła wykonać rozkaz do końca. Kolejne na liście było Pietriszczewo.

Za pierwszym razem Zoja zdołała podpalić jedynie część zabudowań, co wzmogło czujność Niemców. Mieszkańcy mieli trzymać od tego momentu wartę i nie dopuścić do kolejnych podpaleń. To właśnie jeden z nich – S.A. Swiridow – zobaczył Kosmodemjanską przy kolejnej próbie podpalenia i powiadomił okupantów. Dywersantka została schwytana.

W wersji propagandowej koncentrowano się na torturach, którym została poddana, i śmierci na szubienicy z tabliczką „Podpalacz”. Podkreślano jej ostatnie słowa, które – im więcej czasu upływało od jej śmierci 29 listopada 1941 r. – zmieniały swój sens. Wedle Lidowa – autora tekstu w „Prawdzie” – miała wykrzyczeć: „Teraz mnie powiesicie, ale ja nie jestem jedyną, jest nas dwieście milionów, wszystkich nie powiesicie”. Z kolei Wasilij Kulik składający zeznania przed komsomolską komisją powstałą po odbiciu Pietriszczewa w lutym 1942 r. twierdził, że ostatnie słowa Kosmodemjanskiej brzmiały: „Obywatele, nie stójcie, nie patrzcie, trzeba pomagać w walce! Moja śmierć jest moim osiągnięciem”.

Zelżona bohaterka

To właśnie dzięki temu dochodzeniu i późniejszemu procesowi karnemu przed Wojennym Trybunałem Wojsk NKWD Moskiewskiego Okręgu możemy odtworzyć to, co myśleli mieszkańcy Pietriszczewa. Ich zeznania w wielu miejscach podważają wersję przedstawioną w „Prawdzie” o powszechnym poparciu dla działań Kosmodemjanskiej.

Oskarżona Agrafiena Smirnowa zeznała przed trybunałem, że to ona wskazała właścicielce jednego ze spalonych domów już schwytaną przez Niemców Kosmodemjanską. Obie zwyzywały dywersantkę, a Teodozja Solina ją uderzyła. Smirnowa dodała także, że gdy komsomołkę prowadzono na egzekucję, uderzyła ją po nogach drewnianą pałką. Wersje Soliny i Smirnowej potwierdziła Praskowia Kulik. To pod jej domem, gdzie przetrzymywano Kosmodemjanską, miał się zebrać „naród”, z którego wyrwały się Solina i Smirnowa, „obrażając wszelkimi niedobrymi słowami” partyzantkę.

Dochodzenie zakończyło się dwoma wyrokami śmierci: dla Teodozji Soliny i Agrafieny Smirnowej.

Zachowanie obu mieszkanek Pietriszczewa można tłumaczyć rozgoryczeniem i złością z powodu straconych domów. Ale czy za ostatnimi słowami komsomołki („Obywatele! Nie stójcie, nie patrzcie, trzeba pomagać w walce!”) nie kryła się krytyka „ludu rosyjskiego”? Co naprawdę mogli myśleć mieszkańcy Pietriszczewa i kim w ich oczach była Kosmodemjanska?

Mieszkańcy ukraińskiej wioski witają kwiatami żołnierzy Wehrmachtu. W pierwszych tygodniach po ataku na Związek Radziecki nastawienie części ludności do Niemców nie było wrogieMieszkańcy ukraińskiej wioski witają kwiatami żołnierzy Wehrmachtu. W pierwszych tygodniach po ataku na Związek Radziecki nastawienie części ludności do Niemców nie było wrogie BUNDESARCHIV

Precz z kołchozami!

„Ukraińskie wsie w kwestii materialnej za Niemców miały lepiej niż wcześniej: u chłopów było więcej słoniny, jajek itd.” – mówił żołnierz Armii Czerwonej w 1950 r. ankieterom realizującym Harwardzki Projekt o Sowieckim Systemie Społecznym (The Harvard Project on the Soviet Social System). Przepytywali obywateli ZSRR, którzy w zawierusze wojennej znaleźli się pod niemiecką okupacją. Badanie, za którym stało m.in. CIA, miało ustalić, czy w przypadku ewentualnego konfliktu światowego sowieckie społeczeństwo stanie po stronie partii bolszewików. Innymi słowy, czy Stalin i wierchuszka sowiecka byli traktowani przez obywateli jako swoi. To retrospektywne „badanie opinii publicznej” jest niedoskonałym, ale jednak nieocenionym źródłem wiedzy o tym, co o swoich i obcych myśleli zwykli ludzie, z których większość (114 ze 170 mln) żyła na wsi.

Żołnierze Waffen-SS witani przez ukraińskie dziewczęta, lato 1941 r.Żołnierze Waffen-SS witani przez ukraińskie dziewczęta, lato 1941 r. domena publiczna

Dla sowieckiej wsi kluczowym doświadczeniem były kołchozy. Od momentu rozpoczęcia kolektywizacji do agresji niemieckiej minęło 11 lat. Przez ten czas kołchoz zdążył w życiu chłopów – szczególnie pamiętających Rosję carską – zająć pierwsze miejsce wśród najbardziej znienawidzonych elementów w ZSRR. 53-letnia Ukrainka – uczestniczka harwardzkiego projektu – mówiła o tym, jak rok przed wojną, będąc w ciąży, musiała pracować aż do rozwiązania. Po porodzie dostała jedynie dwa tygodnie wolnego i musiała wracać na pole. Warunki pracy w kołchozach – takich jak ten w Pietriszczewie – przypominały najgorsze opowieści o doświadczeniach chłopa pańszczyźnianego.

Nie powinno zatem dziwić, że atak Niemiec wzbudził wśród mieszkańców nadzieję na polepszenie swojej sytuacji.

„Lud przyjacielsko oczekiwał rozwiązania kołchozów” – mówił inny z uczestników harwardzkiego projektu. Gdy te nadzieje nie zostały ziszczone, rozczarowanie bywało ogromne. Do tego stopnia, że chłopi – jak wspominał ten sam respondent – sami wymogli na przedstawicielu okupanta obietnicę rozwiązania tego konkretnego kołchozu w przyszłości. Tak się jednak nie stało: dla Niemców kołchoz, choć obarczony wieloma wadami, pozostawał sprawnym „ośrodkiem administrującym”.

Za Niemca lepiej

Ale choć Niemcy nie spełnili oczekiwań wieśniaków, to ich obecność w pierwszych miesiącach była niejednokrotnie odczuwana jako „lżejsza” do zniesienia niż swoich. Z banalnych powodów: okupanta łatwiej można było, mówiąc kolokwialnie, zrobić w konia przy oddawaniu kontyngentu niż urzędnika partyjnego, który znał fortele chłopów i zabierał często wszystko, co udało się w danym roku zebrać na polu. Możemy sobie wyobrazić zaskoczenie chłopa ukraińskiego, któremu Niemcy zapłacili trzykrotność ustalanej odgórnie w systemie sowieckim ceny za świnię.

Niemieccy żołnierze witani kwiatami na ukraińskiej wsi, lato 1941 r.Niemieccy żołnierze witani kwiatami na ukraińskiej wsi, lato 1941 r. domena publiczna

To zapewne dlatego większość mieszkańców Pietriszczewa pozostała w swoich domach po rozpoczęciu wojny: trudno było im sobie wyobrazić coś gorszego niż urzędnicy stalinowscy. Kosmodemjanską postrzegali jako przedstawicielkę sowieckiej władzy, która podpala ich domy i stodoły w imię – obcego chłopom – sowieckiego patriotyzmu wyniesionego przez nią ze szkoły i Komsomołu. 

Wkrótce Niemcy ze swoją polityką eksterminacyjną napędzaną antysemickimi i antyslawistycznymi przekonaniami z wielu obojętnych chłopów stworzyli sobie bezwzględnych wrogów.

Joseph Goebbels 12 kwietnia 1942 r. w swoim dzienniku zapisał: „(…) nie możemy dopuścić, aby przy naszej wschodniej granicy żył 190-milionowy naród, który się modernizuje i organizuje według standardów europejskich”. I dodawał: „Ten problem to właściwy powód kampanii wschodniej. Musi on zostać rozwiązany w trakcie zbliżającego się lata i jesieni, jeśli ma nie dojść do dramatycznego zaostrzenia się wydarzeń wojennych”.

Niemiecki generał dywizji z ukraińskimi dziewczętami w strojach ludowych, 1942 r.Niemiecki generał dywizji z ukraińskimi dziewczętami w strojach ludowych, 1942 r. domena publiczna

„Zabij go!”

Trzy miesiące później, 18 lipca 1942 r., na łamach gazety „Krasnaja Zwiezda” ukazał się wiersz Konstantina Simonowa „Zabij go!”. Przyszły autor powieści czasu wojny „Żywi i martwi” (1959-71), w której swoje losy odnajdywali kombatanci z drugiej wojny, znakomicie uchwycił istotę tego, co mobilizowało mieszkańców ZSRR do oporu przeciwko Niemcom: miłość do własnego domu, matki, żony, pól i łąk, które zbrukał swoim buciorem esesman. Wiersz – co szczególnie ciekawe – pozbawiony był jakichkolwiek ideologizujących wersów o wielkości Stalina i partii. Simonow jakby skłonny był przyznać, że de facto naziści poprzez swoje zbrodnie przekształcali czerwonoarmistów w maszyny do zabijania gotowe poświęcić wszystko. Utwór kończył się strofami: 

„(…)
A więc zabij go! zabij! – by on
Czarną ziemię gryzł, a nie ty.
Nie twój dom, ale jego dom
Niech zaleją sieroce łzy.
Nie ty chciałeś tej wojny, lecz on,
Jemu zdychać za winę, nie tobie,
Jego zwłokom pogrzebny dzwon,
Jego żona niech chodzi w żałobie,
Jego matka niech szlocha w rozpaczy.
A więc zabij go! – zgładź go ze świata,
Ile razy psubrata zobaczysz,
Tyle razy go zabij, psubrata!”
(przekł. Julian Tuwim)

Początkowe miesiące okupacji wypełnione nadzieją wkrótce przerodziły się w gehennę, którą – w realiach białoruskich – najlepiej oddaje film „Idź i patrz!” Elema Klimowa (1985). Nadal nie wiemy, kiedy dokładnie ten stosunek z sympatii podszytej ostrożnością zaczął się zmieniać na niekorzyść Niemców. Badacze wskazują najczęściej połowę 1942 lub 1943 r. To zbiega się z obserwacjami czynionymi w Berlinie. Goebbels w swoim dzienniku pod datą 25 kwietnia 1942 r. zanotował: „To nastawienie zmieniło się całkowicie w ciągu kilku miesięcy.

W naszej polityce za mocno biliśmy po głowie Rosjan, a przede wszystkim Ukraińców.

Pałka na głowie to akurat zarówno wobec Ukraińców, jak i Rosjan nie zawsze przekonujący argument”.

Niemieccy żołnierze witani na ukraińskiej wsi, lato 1941 r.Niemieccy żołnierze witani na ukraińskiej wsi, lato 1941 r. domena publiczna

Rosnąca nienawiść do Niemców za popełnione zbrodnie paradoksalnie jednak nie sprawiała, że obywatele masowo dołączali do oddziałów partyzanckich. Albo inaczej: zaczęli dołączać, gdy szala wojny zaczynała jednoznacznie przechylać się na korzyść Armii Czerwonej. Widać to po obwodzie leningradzkim, w którym dopiero jesienią 1943 r. – gdy front zaczął coraz dynamiczniej przesuwać się na zachód – nastąpił znaczący wzrost rekruta. Podobnie było na Białorusi: 63 proc. partyzantów z całego tamtejszego ruchu dołączyło w tym właśnie roku, 15 proc. w kolejnym. Odwaga powszechniała, im bardziej zwycięstwo wydawało się bliższe.

Nieziszczone obawy

Obawy sowieckiego kierownictwa co do pasywnej lub, co gorsza, wrogiej postawy sowieckiego społeczeństwa potwierdzają także wytyczne Kremla, przede wszystkim słynny rozkaz nr 227 „Ani kroku wstecz!”, oraz raporty spływające do centrum. W październiku 1941 r. generał Sołomon Milsztejn, który przyłożył rękę do zbrodni katyńskiej, raportował Ławrentijowi Berii, że do 10 października zatrzymano 654 364 dezerterów, z czego aresztowano 25 878, a rozstrzelano 10 201. Resztę odesłano z powrotem na front.

Władzom konflikt z Niemcami kojarzył się w pierwszej kolejności z okresem wojny domowej. Wówczas bolszewicy walczyli przede wszystkim nie z wrogiem zewnętrznym, lecz z białymi generałami, chłopami chcącymi „rad bez komunistów/bolszewików” i przedstawicielami ruchów narodowych. Leninowi i jego współpracownikom udało się wyjść z tej batalii zwycięsko, lecz niepewność co do poglądów znacznej części społeczeństwa pozostała. Kolejny „wojenny” test przyszedł w 1927 r., kiedy sytuacja międzynarodowa – przede wszystkim zerwanie stosunków z Moskwą przez Londyn po wybuchu afery szpiegowskiej związanej z działalnością misji handlowej w sowieckiej ambasadzie – była dostatecznym dowodem dla Stalina i jego otoczenia, że państwa kapitalistyczne szykują kolejną agresję. Podniesione wówczas „larum wojenne” wykazało nie tylko fatalne przygotowanie techniczne i zaopatrzeniowe, ale przede wszystkim małą chęć chłopstwa – stanowiącego większość żołnierzy Armii Czerwonej – do obrony socjalistycznej ojczyzny.

Te doświadczenia zrodziły wśród elity sowieckiej niepewność i zapewne miały wpływ na to, że Stalin zniknął z życia publicznego w pierwszych dniach wojny. Musiał czuć, że klęska jest realna.

Niemieccy żołnierze witani kwiatami na ukraińskiej wsi, lato 1941 r.Niemieccy żołnierze witani kwiatami na ukraińskiej wsi, lato 1941 r. domena publiczna

Dramatyczną sytuację udało się jednak opanować. Jedną z najważniejszych metod mobilizacji stały się represje na własnej ludności i rozkazy, które nie pozostawiały ludziom wyboru: jesteś z nami albo z nimi. Obojętność i postawa „chcę jedynie przeżyć” były traktowane jako zdrada.

Czyje zwycięstwo?

Jeśli powiemy, że znaczna część obywateli nie odpowiedziała entuzjastycznie na radiowy apel Mołotowa o „jeszcze ciaśniejsze” zwarcie szeregów, to nie miniemy się zanadto z prawdą. Walkę na śmierć i życie z Niemcami Związek Radziecki wygrał dlatego, że zdołał przetrwać kryzys, w jakim się znalazł w pierwszych miesiącach konfliktu, zmobilizować – z wydatną pomocą nazistów i represji – ludzi do walki oraz produkować na masową skalę broń.

Gdyby Niemcy prowadzili inną politykę na okupowanych terytoriach, to z pewnością wojna potoczyłaby się inaczej. Ale czy to mogło przeważyć szalę zwycięstwa na ich stronę – tego nie zdołamy się dowiedzieć.

Takich obywateli jak mieszkańcy Pietriszczewa – chcących przeżyć – było więcej niż Zoj Kosmodemjanskich. Opowieść o nich nie mieściła się jednak w heroicznej wersji historii o wojnie propagowanej w czasie istnienia ZSRR. Nie ma dla nich miejsca również dzisiaj w polityce historycznej Kremla. Jak zauważył były minister kultury Federacji Rosyjskiej historyk Władimir Miedinski, obecny doradca prezydenta Putina, Kosmodemjanska „jest świętą, tak jak świętymi jest 28 panfiłowców [żołnierzy z dywizji gen. Iwana Panfiłowa, którzy polegli na przedmieściach Moskwy, niszcząc rzekomo uprzednio 18 z 54 nacierających na nich niemieckich czołgów; w rzeczywistości ich historia została po części zmyślona i spreparowana na potrzeby propagandy], setki tysięcy naszych przodków, którzy oddali swoje życie i ponieśli straszliwą śmierć za nasze życie. Do ich życia można odnosić się jedynie jak do żywotów świętych”. Świętych, których namaścił Stalin.


Bartłomiej Gajos – historyk, pracuje w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, konsultant naukowy czasopisma „Nowaja Polsza”, na YouTubie prowadzi program historyczny „Polihistor” 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Biden to name historian Deborah Lipstadt as Envoy to Combat Antisemitism

Biden to name historian Deborah Lipstadt as Envoy to Combat Antisemitism

OMRI NAHMIAS


Deborah Lipstadt is Professor of Modern Jewish History and Holocaust Studies at Emory University and founding director of the Institute for Jewish Studies.

Deborah Lipstadt / (photo credit: Courtesy Emory University)

WASHINGTON – US President Joe Biden decided to nominate Deborah Lipstadt as the next US Ambassador to Combat and Monitor Antisemitism, The Jerusalem Post has confirmed.

Lipstadt, Professor of Modern Jewish History and Holocaust Studies at Emory University, was the founding director of the Institute for Jewish Studies.

She is currently on the boards of The Jewish Forward Advisory Committee and the American Jewish Joint Distribution Committee and serves as a judge for the Rohr Prize in Jewish Literature. During the Bill Clinton administration, she served in several roles at the United States Holocaust Memorial Museum.

She is an author of eight books, including The Eichmann Trial; Holocaust: An American Understanding; Antisemitism: Here and Now; and Beyond Belief: The American Press and the Coming of the Holocaust, 1933–1945.

British writer and Holocaust denier David Irving sued her for libel in London in 2000. The famous trial resulted in a victory for Lipstadt, who in 2005 wrote her memoir: History on Trial: My Day in Court with a Holocaust Denier.

Lipstadt was previously a member of the US Department of State’s Advisory Committee on Religious Persecution Abroad and was a Board Member of Hillel International, The Defiant Requiem and The Covenant Foundation. Lipstadt received a BA from City College in New York and an MA and Ph.D. from Brandeis University.

Jonathan Greenblatt, CEO of the Anti Defamation League (ADL) said in a statement that Lipstadt “is eminently qualified as a distinguished scholar who understands the arc of history and knows that those who forget the past are doomed to repeat it.”

“At a time of rising extremism from all sides, this awareness is essential and makes her a superior choice for this critical role,” he said.

“Professor Lipstadt is a woman of courage who has fought antisemitism in the courts, confronted it on campus and spoken truth to power,” Greenblatt continued. “She is a champion of facts who will call out hatred against the Jewish people regardless of the source – but also a person who aptly has noted that antisemitism might start with the Jews, but it never ends with the Jews. This insight is critical, and Professor Lipstadt understands the relationship between anti-Jewish hate and other forms of bigotry and intolerance.”

Rep. Ted Deutch (D-Florida) said in a statement that President Biden “made an excellent choice in selecting Deborah Lipstadt to serve as the State Department’s Special Envoy to Monitor and Combat Antisemitism.”

“She will bring to this role extensive experience and a deep understanding of historic and modern day antisemitism,” he said.

“Especially amid the years-long rise in global antisemitism, Deborah is the leader we need to push governments to take this deadly threat seriously,” said Deutch.

“I first met Deborah Lipstadt in 1990 when she was the resident scholar on a trip to Poland and Israel,” Rep. Brad Schneider (D-Illinois) said in a statement. “For decades, she has served as both academic and activist, inspiring policymakers to confront the harsh realities of antisemitism in our world and fight for justice.”

“I can’t imagine a better, more qualified person to lead the United States’ efforts to combat antisemitism. Amid recent rising antisemitism both in the United States and around the globe, Deborah Lipstadt will lead with a vigorous moral clarity,” said Schneider.

Several Jewish leaders called on the Biden administration in recent weeks to fill the position that was left vacant since he took office.

“Nominating and confirming the Special Envoy for Monitoring and Combating Antisemitism as soon as possible is a top priority for the Jewish community,” said William Daroff, CEO of the Conference of Presidents of Major Jewish Organizations told The Jerusalem Post earlier in July.

“Given the rise in antisemitism across the globe, it is essential that the envoy be in place without further delay,” he added.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com