Archive | 2021/07/02

Poznański czerwiec 1956. Tylko raz w PRL powstańcy strzelali do żołnierzy

Wykolejony tramwaj i uszkodzona ciężarówka na jednej z poznańskich ulic. (Fot. IPN)


Poznański czerwiec 1956. Tylko raz w PRL powstańcy strzelali do żołnierzy

Mirosław Maciorowski


Ludzie, którzy 65 lat temu wyszli na ulice Poznania, początkowo żądali głównie chleba, ale chwilę później zradykalizowali się, uważając, że w całym kraju wybuchły zamieszki. Powtarzali, że w Polsce rozpoczęło się powstanie narodowe, bo bardzo chcieli wierzyć, że nie są sami. Rozmowa z prof. Pawłem Machcewiczem.

.

MIROSŁAW MACIOROWSKI: Dlaczego w 1956 r. to w Poznaniu nastąpił wybuch społeczny?

Prof. Paweł Machcewicz *: Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, tak jak nie wiadomo, dlaczego w grudniu 1970 r. protesty wybuchły na Wybrzeżu, a w czerwcu 1976 r. – w Radomiu i Ursusie. Moim zdaniem najważniejsze okazały się kwestie gospodarczo-społeczne: w poznańskim przemyśle płace były o mniej więcej 100 zł niższe niż średnia krajowa w tym sektorze.

Dlaczego?

– Bo nie istniały tam zakłady priorytetowe dla gospodarki planu sześcioletniego (1950-55): kopalnie, fabryki zbrojeniowe czy huty. Pieniądze szły głównie na uprzywilejowany Śląsk, natomiast w Poznaniu niezwykle zaniedbana była także infrastruktura: mieszkania i obiekty użyteczności publicznej, zwłaszcza przedszkola czy żłobki. Według władz centralnych Wielkopolska i tak należała do najzamożniejszych regionów, więc nie należało tam zbytnio inwestować. Tymczasem pomiędzy rokiem 1945 i 1956 liczba mieszkańców Poznania wzrosła o blisko 120 tys., czyli mniej więcej o jedną trzecią, co spowodowała m.in. bardzo intensywna w Wielkopolsce kolektywizacja rolnictwa. W jej efekcie dzieci chłopskie opuszczały wsie i szły pracować do Poznania, gdzie nie przybywało mieszkań. Jednak korzeni wybuchu społecznego szukałbym też w mentalności poznaniaków i uwarunkowaniach historycznych.

Na przykład?

– Plan sześcioletni i całą gospodarkę stalinowską cechowało marnotrawstwo i fatalna organizacja pracy. Tymczasem robotnicy poznańscy kultywowali etos ciężkiej, ale dobrze zorganizowanej pracy wyniesiony z czasów zaboru pruskiego i okresu międzywojennego. Wciąż żywe były tam także tradycje samoorganizacji z okresu przedwojennego. Gdy 28 czerwca 1956 r. robotnicy ruszyli na miasto, podążali trasą tradycyjnych demonstracji sprzed 1939 r. Używając marksistowskiego pojęcia, które w tym kontekście ma sens, można powiedzieć, że w poznańskich zakładach po prostu pracowała świadoma klasa robotnicza.

Do wybuchu przyczyniło się także zjawisko, które w swej książce o roku 1956 nazywa pan “społeczną redukcją strachu”. Po śmierci Stalina w marcu 1953 r. ludzie coraz mniej się bali.

– Nie od razu. Wbrew temu, co niekiedy się pisze, odwilż w Polsce nadeszła później niż w innych krajach bloku czy nawet w samym Związku Radzieckim. W NRD i na Węgrzech pierwsze symptomy destalinizacji pojawiły się już w 1953 r. Tymczasem w Polsce trwała w najlepsze kolektywizacja, we wrześniu 1953 r. aresztowany został prymas Stefan Wyszyński i rozpoczął się proces biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka.

Momentem przełomowym okazały się nadawane od września 1954 r. audycje Radia Wolna Europa z udziałem Józefa Światły, zbiegłego na Zachód wicedyrektora Departamentu X w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, który opowiadał o systemie represji w Polsce, wywołując szok w partii i aparacie bezpieczeństwa. Już grudniu MBP zostało rozwiązane, a stan osobowy bezpieki – zredukowany. Stopniowo zaczęto zwalniać więźniów politycznych i nastąpiła liberalizacja cenzury. Prasa krytycznie pisała o wypaczeniach stalinizmu, choć początkowo w bardzo enigmatyczny sposób. Tak więc ruszył wolny strumyczek zmian, który aż do wiosny 1956 r. płynął pod kontrolą partii.

Przyspieszył wiosną 1956 r. po ujawnieniu tajnego referatu Nikity Chruszczowa z XX Zjazdu KPZR “O kulcie jednostki i jego następstwach”, w którym I sekretarz partii ujawnił część zbrodni popełnionych w czasach Stalina.

– Referat wywołał w partii szok i ferment, bo Chruszczow mówił bez ogródek o wielkim terrorze, kulcie jednostki i przesiedleniach całych narodów. To wcześniej było nie do pomyślenia. Rozpowszechnienie referatu Chruszczowa okazało się decydujące w procesie “społecznej redukcji strachu”. Jak wynika z partyjnych i ubeckich dokumentów, natychmiast zaczął się żywiołowy proces kontestowania systemu, krytykowania Stalina i mówienia otwarcie o wszystkim, co złe.

Sytuację ułatwiła też nagła śmierć I sekretarza PZPR – Bolesław Bierut zmarł 12 marca 1956 r. w Moskwie, tuż po XX Zjeździe KPZR.

– To bardzo pomogło nowemu kierownictwu partii z Edwardem Ochabem na czele, które miało na kogo zwalić winę za najgorsze grzechy stalinizmu. Śmierć Bieruta ułatwiła także upowszechnienie referatu Chruszczowa, bo o ile w innych krajach bloku kolportowano go wyłącznie wśród elity partyjnej, o tyle w Polsce – i także w ZSRR – został przesłany do podstawowych organizacji partyjnych i odczytany na otwartych zebraniach, w których uczestniczyli również bezpartyjni.

Te zebrania przybierały czasem formę zbiorowych spektakli prowadzących do swego rodzaju katharsis. Ludzie na nich nawet płakali, żądali wycofania z Polski armii ZSRR i radzieckich doradców oraz oddania władzy Gomułce, który wyszedł na wolność w grudniu 1955 r.

A Bierut stał się stalinowskim szwarccharakterem?

– Nie do końca. Zaczęły krążyć plotki, że został zamordowany, bo sprzeciwiał się kolektywizacji albo włączeniu Polski do ZSRR jako 17. republiki. Wystarczyło umrzeć w Moskwie, by stać się antysowieckim bohaterem.

W Poznaniu nałożyło się kilka czynników: zła sytuacja płacowa i socjalna, niezadowolenie robotników oraz “społeczna redukcja strachu”. Czy ta mieszanka piorunująca musiała eksplodować?

– Ukształtowała się sytuacja rewolucyjna, której dodatkowo sprzyjała erozja aparatu władzy. Jak bowiem wynika z dokumentów, informatorzy i agenci UB zaczęli po prostu zrywać współpracę i aparat przestawał być skuteczny.

Czerwiec 1956 - poznańskie powstanie przeciw władzy PRLCzerwiec 1956 – poznańskie powstanie przeciw władzy PRL MUZEUM POWSTANIA POZNAŃSKIEGO CZERWIEC 1956

Jądro wybuchu społecznego znajdowało się na wydziale W3 Zakładów Hipolita Cegielskiego, od 1949 r. – Zakładów Metalowych im. Józefa Stalina (ZiSPO). Dlaczego tam?

– Na wydziale W3, ale też W8, pracowała elita robotników, znaczna ich część pamiętała działalność z przedwojennych związków zawodowych. To nie byli wiejscy chłopcy budujący Nową Hutę, lecz ludzie mający odwagę upomnieć się o swoje. Zaczęli się burzyć na początku 1956 r., a po nagłośnieniu referatu Chruszczowa sytuacja na W3 się zaogniła. Najbardziej bulwersowało ich podwyższanie norm i niekorzystne obliczanie podatku od płac. Zarobki opierano w dużej mierze na podstawie zasad akordowych, co pozwalało dyrekcji na łatwe manipulacje na niekorzyść robotników. Czuli się oni oszukiwani i zaczęli organizować milczące protesty, krótkie strajki i niemal codzienne masówki.

Nawiązali współpracę z innymi poznańskimi zakładami?

– Stanisław Matyja, członek rady zakładowej na W3 i najbardziej charyzmatyczna postać wśród robotników Cegielskiego, nazwał to “robotniczą zmową”. Ludzie z W3 poinformowali pracowników innych przedsiębiorstw, że jeśli po godz. 6 usłyszą syrenę z Cegielskiego, mają wyjść na ulicę.

Czerwiec 1956. ZUS na Jeżycach w PoznaniuCzerwiec 1956. ZUS na Jeżycach w Poznaniu MUZEUM POZNAŃSKIEGO CZERWCA

27 czerwca nastąpiła eskalacja żądań płacowych na W3. Najpierw ktoś zażądał 300 zł podwyżki dla wszystkich, a potem zaczęły padać coraz wyższe kwoty. Z Warszawy powróciła delegacja, której przewodził Matyja.

– Rozmawiali tam m.in. z ministrem przemysłu maszynowego Romanem Fidelskim i sądzili, że wynegocjowali częściowe spełnienie żądań. Tymczasem do Poznania przyjechał też Fidelski i podczas spotkania z załogą Cegielskiego mówił bardzo mętnie, więc robotnicy uznali, że wycofuje się z obietnic. Najprawdopodobniej to wtedy zapadła decyzja o wyjściu na ulice.

Wyczekiwana syrena zawyła 28 czerwca o godz. 6.30. Uruchomił ją partyjny.

– Tak, Bogdan Marianowski, członek redakcji gazetki zakładowej “Na Stalinowskiej Warcie”. Partyjni wzięli masowy udział w wydarzeniach poznańskich i znaleźli się potem wśród aresztowanych. Co prawda w przeddzień protestu I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Leon Stasiak zarządził, żeby aktywiści poszli rano do fabryk i przekonali robotników do niewychodzenia na ulice, ale nikt ich nie posłuchał.

Gdzieniegdzie doszło do niegroźnych aktów przemocy, jakiegoś partyjnego funkcyjnego robotnicy oblali np. olejem i wrzucili do kanału montażowego.

Po syrenie ruszyli na miasto.

– Szedł gęstniejący z każdą minutą pochód. Na początku robotnicy wznosili wyłącznie hasła płacowo-ekonomiczne, do których nawiązywały niesione transparenty: “Precz z normami”, “Żądamy podwyżek płac” czy “Obniżyć ceny”.

Demonstracja była pokojowa i milicja nie atakowała?

– Milicjanci w ogóle nie reagowali, a demonstranci łatwo zmusili ich do opuszczenia ciężarówek, niektórych rozbroili. Z czasem zaczęło dochodzić do bratania się z milicjantami. Wznoszono okrzyki: “Niech żyje milicja!” albo “Milicja z nami!”.

Demonstranci 28 czerwca 1956 r. w centrum miasta.Demonstranci 28 czerwca 1956 r. w centrum miasta. Muzeum Powstania Poznańskiego – Czerwiec 1956

Ten nieagresywny pochód stopniowo się radykalizował?

– Manifestanci zaczęli demolować uliczne hasła partyjne, przewracać samochody, w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego, do których dyrekcja nie chciała ich wpuścić, wyłamali bramę, a z gmachu ZUS strącili zagłuszarkę audycji Wolnej Europy. Jak wynika z raportów UB, mniej więcej po godzinie do haseł płacowych i socjalnych dołączono polityczne, np.: “Chcemy wolności!”, “Ruscy do domu!”, “Precz z bolszewikami!”. W jednym z raportów autor napisał, że idący w ubraniach roboczych wznosili hasła płacowe, natomiast ubrani w zwykłe – polityczne. Ale nie sposób zweryfikować, czy jego obserwacja jest trafna. Na ubeckich zdjęciach widać sporo młodych, ubranych po inteligencku, zapewne studentów. Zresztą Matyja i inni przywódcy robotniczy potem zeszli na dalszy plan, w tłumie pojawili się nowi, samorzutni liderzy, m.in. student Tadeusz Bieniek.

Pojawiła się też symbolika religijna.

– Ludzie śpiewali “Boże, coś Polskę”, “My chcemy Boga”, żądali przywrócenia nauki religii w szkołach i uwolnienia prymasa Wyszyńskiego. Gdy czoło pochodu przechodziło obok kościoła św. Marcina, wszyscy uklękli, bo demonstrantów błogosławili zakonnicy. W centrum tłum zaczął gromadzić się na placu przed dawnym Zamkiem Cesarskim, w którym miała siedzibę Miejska Rada Narodowa, a w sąsiednim gmachu – Komitet Wojewódzki (dziś jest tam Wydział Historyczny UAM). Miało tam przyjść ok. 100 tys. ludzi.

Trwały Międzynarodowe Targi Poznańskie i robotnicy liczyli, że pomoże im obecność obcokrajowców.

– Uznali to za wyjątkową szansę na nagłośnienie protestów i przyparcie do muru władzy, która – jak liczyli – w obliczu cudzoziemców nie sięgnie po przemoc.

Manifestanci pozdrawiali i przepuszczali samochody z zagranicznymi rejestracjami (polskie zazwyczaj zatrzymywali), a duża grupa poszła pod jeden z hoteli, gdzie mieszkali goście Targów, i wznosiła okrzyki na ich cześć.

Cudzoziemcy machali im z okien.

Sytuacja stała się groźna dopiero wtedy, gdy demonstranci weszli do gmachu KW.

– W środku niszczyli portrety komunistycznych przywódców i wyrzucali przez okna czerwone flagi. Potem zaczęli oprowadzać po gmachu “wycieczki” manifestantów, żeby pokazać, jakie luksusy mają partyjni, a stojący na zewnątrz wypisywali na ścianach: “Mieszkania do wynajęcia”. Doszło też do niegroźnych aktów przemocy, gdy robotnicy za pomocą szturmówek próbowali wyganiać z budynku partyjnych, by ci dołączyli do manifestacji.

Każda rewolucja ma swój Pałac Zimowy i swoją Bastylię, czyli budynek znienawidzonej władzy, do którego wkracza lud, i siedzibę aparatu represji, na którym mści się za krzywdy. W Poznaniu pałacami władzy były siedziby Komitetu Wojewódzkiego i Miejskiej Rady Narodowej, a Bastyliami – więzienie przy ul. Młyńskiej oraz siedziba UB przy ul. Kochanowskiego.

– Na budynku Miejskiej Rady Narodowej manifestanci powiesili nawet białą flagę, żeby pokazać wszystkim, że został zdobyty. To ważny moment, bo zradykalizowany tłum, widząc, że reżim rozpada się jak domek z kart, poczuł swą siłę. W MRN zażądali przyjazdu delegacji z Warszawy, najlepiej z premierem Józefem Cyrankiewiczem. I prawdopodobnie gdyby taka delegacja pojawiła się w Poznaniu, to sytuacja zostałaby załagodzona i tłum rozszedłby się do domów.

Czerwiec 1956. Urząd Bezpieczeństwa przy Kochanowskiego w PoznaniuCzerwiec 1956. Urząd Bezpieczeństwa przy Kochanowskiego w Poznaniu MUZEUM POZNAŃSKIEGO CZERWCA

Negocjacje z tłumem przywódcy partyjni z góry odrzucali?

– To przekraczało horyzonty myślowe takich ludzi jak Ochab czy Cyrankiewicz. Zresztą od samego początku władze popełniały karygodne błędy, choć trzeba przyznać, że miał na to wpływ panujący w Polsce klimat.

To znaczy?

– Bezpieka doskonale wiedziała od informatorów, że robotnicy wyjdą na ulicę, a jednak 27 czerwca podczas narady w siedzibie UB zapadła decyzja: nie będzie aresztowań przywódców robotniczych, a nawet prewencyjnych zatrzymań i przesłuchań, bo to zaogni tylko atmosferę. Gdyby działo się to w 1953 r., bezwzględnie nastąpiłyby aresztowania i protest zostałby stłumiony w zarodku. Zresztą najpewniej ludzie baliby się wtedy wyjść na ulicę, słyszeli przecież o krwawym stłumieniu przez wojska sowieckie antykomunistycznych wystąpień w NRD.

Jednak po referacie Chruszczowa i miażdżącej krytyce aparatu bezpieczeństwa lokalne władze bały się działać podług stalinowskiego wzorca, natomiast zrobiły karygodny błąd: bezpieka zatrzymała tylko jednego robotnika, Czesława Rutkowskiego z Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, którego uznała za prowodyra.

To wystarczyło do eskalacji protestu?

– Prawdziwa informacja o jego aresztowaniu urosła w trakcie pochodu do nieprawdziwej – o uwięzieniu całej delegacji Cegielskiego, która negocjowała z ministrem w Warszawie. Plotka powtarzana przez megafony z zaanektowanego przez demonstrantów wozu transmisyjnego Polskiego Radia błyskawicznie się rozprzestrzeniła i tłum ruszył uwalniać delegację. Jak wynika z późniejszych zeznań, hasło “Idziemy na Młyńską” rzucił mężczyzna, który przedstawił się jako pułkownik. Stało się to powodem snucia teorii spiskowych o ubeckiej prowokacji, jednak moim zdaniem nie ma na to żadnych dowodów.

W więzieniu przy Młyńskiej strażnicy próbowali się bronić za pomocą strumieni wody z hydrantów, ale byli bez szans. Tłum wdarł się do środka, zdemolował biura, uwolnił jakichś więźniów, wśród których nie było żadnego członka delegacji Cegielskiego.

Manifestanci ruszyli więc na Kochanowskiego, do siedziby UB, gdzie – trzymając się symboliki rewolucji francuskiej – nastąpiło rzeczywiste zdobywanie Bastylii.

Robotnicy pod zamkiem, 28 czerwca 1956.Robotnicy pod zamkiem, 28 czerwca 1956. Muzeum Powstania Poznańskiego – Czerwiec 1956

Demonstranci mieli już broń.

– Zabrali ją milicjantom oraz z magazynu w więzieniu przy Młyńskiej. Na Kochanowskiego ubecy nie bronili się już hydrantami, tylko otworzyli ogień i rozpoczęło się wielogodzinne oblężenie ich siedziby, regularna bitwa z użyciem broni palnej. To wyjątkowe wydarzenie w powojennej historii Polski – późniejsze śledztwo wykazało, że gmach ostrzeliwany był z ok. 30 miejsc. W tym samym czasie grupy uzbrojonych demonstrantów wyruszyły ciężarówkami poza Poznań, by rozbrajać posterunki MO.

Demonstranci zachowywali się tak radykalnie, bo sądzili, że zamieszki wybuchły w całym kraju.

– Powtarzali, że w Polsce rozpoczęło się powstanie narodowe, po prostu bardzo chcieli wierzyć, że nie są sami. Natychmiast pojawiła się symbolika narodowa i antysowiecka, a także pogłoska o “rudej Rosjance”, która z budynku UB miała oddać pierwsze strzały. Nie dość, że Rosjanka, to jeszcze ruda, więc wredna. Podwójnie zły stereotyp ludowy.

A skąd pod gmachem UB wzięły się dzieci, o których mowa w relacjach?

– Wiemy o kilkudziesięcioosobowej grupie przyprowadzonej przez nauczyciela. Znalazły się w rejonie walk, trzymając w dłoniach biało-czerwone flagi. Dowodzi to niefrasobliwości dorosłych, ale przede wszystkim ogromnych emocji – wielu uznało, że powstanie zwycięży, więc należy być w tych chwilach na ulicach niezależnie od ryzyka.

Jednak 13-letni Romek Strzałkowski, który stał się symbolem poznańskiego Czerwca, raczej nie zginął przypadkowo?

– Wszystko wskazuje na bestialskie morderstwo. Pod siedzibą UB chłopiec zaplątał się w rejon pobliskich mieszkań ubeków, gdzie prawdopodobnie jeden z nich zastrzelił go z zimną krwią. To pokazuje skalę nienawiści, zresztą po obu stronach, bo w całym mieście odbywały się polowania na ubeków. Jednego z nich, kaprala Zygmunta Izdebnego, tłum gonił przez miasto, dopadł na Dworcu Głównym i dosłownie rozdeptał.

Poznański Czerwiec 1956Poznański Czerwiec 1956 ARCHIWUM

Gdy trwało oblężenie siedziby UB, do miasta dotarły czołgi ze Szkoły Wojsk Pancernych spod Poznania, ale zamiast pacyfikować zamieszki, załogi złożone głównie z elewów poddawały się demonstrantom, a nawet się z nimi bratały. Walczący usiłowali też użyć tych czołgów do sforsowania wejścia do gmachu UB, jednak bez powodzenia.

Kilka czołgów zostało podpalonych butelkami z benzyną.

– Ale raczej nie te szkolne, bo po południu do miasta dotarła druga fala wojska, oddziały liniowe ściągnięte z różnych części Polski, niekiedy prosto z poligonów. Eskalacja wydarzeń sięgnęła wtedy zenitu. Ludzie wierzyli, że wkraczający żołnierze to przebrani w polskie mundury Sowieci, i w pewnym sensie można to uznać za prawdę, bo dowodził radziecki generał Wsiewołod Strażewski. Wtedy w tłumie obowiązywała już wyłącznie retoryka powstańcza, rewolucyjna i narodowa. Pojawili się ludzie z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, w przekonaniu mieszkańców Poznania rozpoczął się bój z najeźdźcami. Pojedynczy uzbrojeni powstańcy, bo tak ich trzeba nazwać, ostrzeliwali wojskowych ze strychów i dachów budynków aż do rana 30 czerwca. W PRL taka sytuacja nigdy więcej już się nie powtórzyła.

Jak zachowywali się żołnierze, którzy wkroczyli do miasta po południu?

– Strzelali do ludzi bez skrupułów. Dowódcy, przede wszystkim gen. Strażewski, musieli im wydać rozkazy brutalnego postępowania.

Ilu ludzi zginęło?

– Oficjalna wersja z 1956 r. mówiła o 55 ofiarach, ale po 1989 r. niektórzy historycy powiększali ich liczbę do 74. Dziś znów mówi się o 57 lub 58, bo są spory przy weryfikowaniu nazwisk. To bardzo dużo. Dla porównania: na Wybrzeżu w 1970 r., gdzie zamieszki miały miejsce w kilku miastach i trwały dłużej, zginęło 45 osób. A w czerwcu 1953 r. w kilku miastach NRD – ok. 50 demonstrantów.

Kto wydał rozkaz użycia siły?

– Gdy wydarzenia przybrały dramatyczny obrót, taka decyzja zapadła podczas obrad Biura Politycznego KC PZPR w Warszawie. Ochab i Cyrankiewicz widocznie uznali, że to kontrrewolucja, którą należy natychmiast stłumić, bo skoro władza została zagrożona w Poznaniu, to niedługo może być i w całym kraju.

Towarzysze radzieccy pewnie też tego oczekiwali?

– Nic nie wiemy o stanowisku Moskwy z godzin, gdy trwały walki, ale oczywiście Chruszczow na pewno oczekiwał stanowczości.

Represje po stłumieniu zamieszek były dotkliwe?

– Zatrzymanych zostało ok. 600 osób, które umieszczono w obozie filtracyjnym na lotnisku Ławica. Wiele zostało dotkliwie pobitych. Po pewnym czasie około połowy wypuszczono, ale blisko 300 pozostało w uwięzieniu. Topiąc poznański protest we krwi, władze liczyły na zastraszenie całego kraju, ale się przeliczyły, bo natychmiast nastąpiła ogromna reakcja społeczna. Na murach miast pojawiło się mnóstwo napisów o wymowie antysowieckiej, kolportowano setki antykomunistycznych ulotek, a do gazet przychodziły anonimowe listy o treści antyrządowej.

Czerwiec 1956. Więzienie przy Młyńskiej w PoznaniuCzerwiec 1956. Więzienie przy Młyńskiej w Poznaniu MUZEUM POZNAŃSKIEGO CZERWCA

To Poznań zdecydował o tym, że Ochab przekazał władzę Gomułce?

– Bez poznańskiego Czerwca prawdopodobnie nie byłoby Października ’56 i nie doszłoby w Polsce do tak głębokiej destalinizacji, z pewnością głębszej niż w innych krajach bloku. Ochab i inni członkowie elity mieli świadomość, jak fatalne są nastroje społeczne, i doszli do przekonania, że zmiany są niezbędne. Zresztą spodziewali się kolejnego wybuchu, tym razem w Warszawie, o czym świadczy postawienie w październiku oddziałów Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w stan gotowości. Według późniejszej legendy miały stawić czoło wojskom sowieckim idącym na Warszawę, ale z dokumentów wynika, że chodziło o spacyfikowanie ewentualnych protestów ulicznych. Kierownictwo partyjne dysponowało raportami UB, z których jasno wynikało, że ludzie oczekują powrotu Gomułki do władzy.

Kiedy zaczęli z nim rozmawiać?

– Wkrótce po Poznaniu. Na VII Plenum KC PZPR obradującym na przełomie lipca i sierpnia zapadła decyzja o oddaniu Gomułce legitymacji partyjnej i wrócił on do gry. Chciały go zresztą przejąć obie zwalczające się frakcje w partii – tzw. puławianie, czyli skrzydło reformatorskie bliskie Ochabowi, oraz natolińczycy, zwolennicy twardszego kursu. Pojawiły się pomysły, żeby wkomponować go w system władzy, ale nie oddawać mu jej steru. Gomułka oczywiście na to nie poszedł, wiedział, że prędzej czy później i tak zacznie rządzić. Ostatecznie w październiku 1956 r. VIII Plenum KC PZPR przekazało mu władzę. W inauguracyjnym przemówieniu Gomułka nawiązał do rozruchów w Poznaniu i wyraźnie przyznał rację robotnikom, a nie tym, którzy do nich strzelali.


*Prof. dr hab. Paweł Machcewicz – historyk, wykładał m.in. na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu; pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej; w latach 2000-05 dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN; autor m.in. książek “Polski rok 1956”, “Władysław Gomułka”, współautor opracowań “Wokół Jedwabnego” i “Zranione miasto. Poznań w czerwcu 1956 roku”


Poznań ’56. Tajemnica śmierci Romka StrzałkowskiegoCzerwiec 1956. Więzienie przy Młyńskiej w Poznaniu

Chłopiec wyszedł z domu przy ul. Kościuszki między 8 a 9 rano, żeby kupić kilka plasterków szynki, i prawdopodobnie przyłączył się do pochodu robotników zmierzającego na plac Stalina (Mickiewicza). Znalazł się w pobliżu walk o Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego, gdzie starcia trwały kilka godzin i byli zabici oraz ranni. Około godz. 15.45 z pobliskich garaży wybiegła młoda kobieta, krzycząc: “Pomocy! Tam jest ranny chłopiec!”. Kiedy pobiegło tam kilku mężczyzn i będące w pobliżu pielęgniarki, znaleźli chłopca w dyspozytorni siedzącego na krześle i opartego o kij od szczotki. Jedna z pielęgniarek odchyliła mu koszulkę, zauważyła ślad po kuli i niewielką plamę krwi. W szpitalu miejskim lekarze stwierdzili zgon. Podczas późniejszego procesu oskarżonych o atak na gmach UB adwokat Michał Grzegorzewicz twierdził, że Romek porwał z ziemi upuszczony sztandar narodowy, rozwinął go i wtedy zginął. To mit. Zdaniem historyków powołujących się na relacje świadków chłopak ze sztandarem miał granatowe spodenki i bordowy sweter, a Strzałkowski ubrany był wtedy w szarą koszulę.

***

Wokół tej śmierci narosło mnóstwo legend i powstało wiele hipotez, ale żadna nie znalazła ostatecznego potwierdzenia. Według rodziców chłopca został on zamordowany – w liście do Prokuratury Generalnej ojciec powołał się na rzekome wypowiedzi ubeków, które kilka dni po tragedii miała w gmachu UB usłyszeć jego żona Anna. Sugerował też, że ubecy ukryli zwłoki i dopiero kiedy przestały krwawić, umieścili w dyspozytorni. Hipotezę tę potwierdzałby brak śladów krwi w miejscu znalezienia ciała. Aleksander Ziemkowski, autor wydanej w 1981 r. pracy “Poznański Czerwiec 1956”, twierdzi, że o godz. 11.40 Romek Strzałkowski spotkał kolegę, z którym wszedł na teren garaży, i tam natknęli się na funkcjonariusza UB. Kolega uciekł, a Strzałkowski został w dyspozytorni, gdzie zginął od strzału z pistoletu ok. godz. 12.30. Ziemkowski swe ustalenia prawdopodobnie oparł na informacjach matki chłopca, która po stłumieniu protestów poszła do garaży i rozmawiała z ich pracownikami.

***

Prokuratura chciała obciążyć śmiercią chłopca uczestników ataku na gmach UB i oprzeć się na zeznaniu 20-letniej Teresy Szmyt, czyli kobiety, która wybiegła z krzykiem z garaży i zaalarmowała o rannym chłopcu. Pracowała ona w poznańskim Stomilu, dwa lata wcześniej na koloniach opiekowała się dziećmi funkcjonariuszy UB. Podczas walk w rejonie ul. Kochanowskiego ukryła się w pobliskich budynkach, żeby – jak tłumaczyła – dotrzeć do gmachu UB, gdzie był jej narzeczony, podchorąży Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych. Zdołała to uczynić i opatrzyć narzeczonego, a potem schroniła się na terenie garaży. Szmyt kilka razy zmieniała wersję zeznań: raz twierdziła, że spotkała Romka na terenie garaży i tam zginął, a po paru dniach – że kula dosięgła go w dyspozytorni. Wówczas przeniosła go na krzesło, gdzie próbowała wyczuć puls, a kiedy odkryła na plecach ślad po kuli, sprowadziła pomoc. Zaprzeczała, że śmiertelny strzał mógł paść od strony gmachu UB, choć było to możliwe. Ekspert Edmund Chróścielewski z Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu po oględzinach koszulki chłopca orzekł, że jej zeznania nie są wiarygodne.

***

W styczniu 1957 r. prokuratura postawiła Szmyt zarzut składania fałszywych zeznań, ale we wrześniu umorzyła sprawę, uznając, że “w swoim subiektywnym przekonaniu mówiła prawdę”. Z kolei ubecy ją właśnie podejrzewali o zabójstwo, bo w chwili zatrzymania w jednej z jej dwóch torebek znaleziono pistolet. Podczas przesłuchania mimo bicia uparcie twierdziła, że torebkę z bronią zabrała z jednego z ubeckich mieszkań, bo sądziła, iż w takich chwilach może się jej przydać. Ubecy jej uwierzyli.

***

W 1981 r. z Teresą Szmyt rozmawiał prawnik prof. Jan Sandorski, któremu powiedziała, że potrafiła się posługiwać bronią, ale nie chciała wyjaśniać, skąd ją wówczas wzięła. U schyłku życia Szmyt przesłuchał prokurator IPN Mirosław Sławeta i wówczas jej wersja w wielu miejscach nie zgadzała się z wiarygodnymi zeznaniami świadków. Jak wynika z ustaleń Sławety, Strzałkowski poniósł śmierć w dyspozytorni garażowej, ale nie można jednoznacznie stwierdzić, czy zginął w wyniku celowego postrzału, czy też przypadkowo. Pewnym jest, że kluczem do rozwiązania tej ponurej zagadki jest postać Teresy S. (…) Najbardziej prawdopodobnym jest, że widziała, jak zginął Romek, lecz z jakichś względów nigdy nie powiedziała prawdy – napisał. Teresa Szmyt zmarła w 2005 r. Według jej syna do śmierci powtarzała, że strzał do chłopca padł od strony budynku UB.

***

W wersję o celowym zamordowaniu chłopca nie wierzy historyk dr Łukasz Jastrząb, autor pracy o ofiarach Czerwca, bo nie potwierdza tego żadne wiarygodne źródło. Jednak jego zdaniem ciało rzeczywiście mogło zostać przeniesione. Ponadto – jak podkreśla – podczas dochodzenia w 1957 r. nie przeprowadzono badań balistycznych na terenie garaży, więc nie można wykluczyć, że chłopiec mógł zginąć od rykoszetu albo zabłąkanej kuli.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


An Artist of the Yiddish Never-World

An Artist of the Yiddish Never-World


EDDY PORTNOY


A newly reopened exhibit showcases the previously unknown photographer Shimmel Zohar, whose bizarre, arresting historical photos are nothing short of miraculous

.‘Zohar Studios’COURTESY STEPHEN BERKMAN

I work at a Jewish historical institute, where I sometimes get strange phone calls. My very first day of work involved one such call. It was shortly after 9 a.m. and I had just settled down at my desk. The phone rang and I picked it up. “YIVO Institute for Jewish Research. How may I help you?” I answered.

A raspy voice at the other end growled, “Portnoy? Is this Portnoy?”

“Yes,” I said, “how may I help you?”

“Portnoy,” the voice croaked, “I’ve been calling you every day for two weeks, why don’t you ever answer the phone?”

“Sorry,” I told him, “Today is my first day. I didn’t have an office until now.”

Two weeks prior, I had appeared on an NPR segment called “What is it?” about the topic of Yiddish. It had been arranged by YIVO and although I hadn’t officially started working there, it was announced on the air that I worked at the YIVO Institute. As a result, my intrepid, scratchy-voiced caller had been trying daily to reach me, to no avail. After I explained all of this to him, he said, “Good—I’m glad I finally got ahold of you.”

“So how can I help you?” I asked.

“Portnoy,” he paused, “you’re a loser.”

I stammered, “Um, what?”

“You’re a loser,” he growled, his voice rising. “You lost the war.”

“Uh, I didn’t know I was in a war,” I said.

“You were: the war between the religious and the secular. You lost it, and the religious won,” he said. “You’re a loser.”

This phone call was my initiation into the sometimes bizarre world of grousers, grumblers, and stalwart investigators, all of whom can be found perambulating in YIVO’s telephonic orbit. Many of them just want some esoteric, Yiddish-related information, or, perhaps, to tell a story about their Uncle Hyman’s notions business. Issues can be wide-ranging and run from queries about shtetl funerary practices to raging complaints about Yiddish orthography. A number of years ago, my phone lit up with fury when the development department spelled Hanukkah with a “ch” in a holiday appeal. There are less irate callers as well. Someone once rang me and asked if I’d help them write a wedding speech in Yiddish and another time a caller asked for examples of “sex talk” in Yiddish. On more than one occasion, I’ve been berated by callers demanding corrections of certain holiday greetings because “that’s not how we say it in our family.”

So when I got a call last fall asking if we had photographs by Shimmel Zohar in our collection, I didn’t think much of it. I hadn’t previously heard the name, but I thought it sounded a bit odd. Shimmel is a Yiddish diminutive of Shimon, and which colloquially means “mold,” as in fungus. This name paired with Zohar, a common Mizrahi family name meaning “radiant” that references the eponymous central work of the Kabbalah, seemed to be an odd combination: a bright, shining fungus.

I quickly punched the name Shimmel Zohar into YIVO’s digital archival guide and came up empty-handed. There are about 150,000 photographs in the archive and most photographers are not identified. I told the caller that we had nothing listed, though it was possible the material was still uncatalogued. We said goodbye, but still curious, I Googled the name. Only then did I begin to understand.

An exhibit of Shimmel Zohar’s photographs had been mounted in March 2020 at the Contemporary Jewish Museum in San Francisco, but it was only up for five hours before it was shut down by the mysterious spread of COVID-19. The exhibit dovetails with a book titled Predicting the Past – Zohar Studios: The Lost Years, which showcases the work of this previously unknown 19th-century photographer in a huge tome featuring a selection of his wet-collodion processed photographs, a 19th-century technique that supplanted daguerreotypes and produced deeply textured, sepia-toned images.

‘Shtetl Shtick’COURTESY STEPHEN BERKMAN

Equally as arresting as Zohar’s tonal images are the bizarre stories behind them. Subjects include a forlorn-looking Hasidic puppeteer, whose doppelganger puppet offers a fascinating life story in Yiddish; a lively looking merkin salesman offering his wares; a blind mohel with the tools of his trade; a mute debating society at rest; and a number of curious and frankly bizarre situational scenes. The photographs and their subjects are an exploration of extraordinary figures and phenomena of the second half of the 19th century. His topics aren’t terribly out of place for his time, either, as photographers have been recording strange people and matters since the advent of the technology.

The book is a project of the artist Stephen Berkman, who explains in its foreword that he unintentionally discovered an old trunk that contained Zohar’s Yiddish diary, a rare artifact that unfortunately went missing during the translation process. He appreciated how the wet-collodion prints offer a window into a world that feels bizarre but also somehow historically familiar. The unusual subjects, with their distinctly antique appearances and their anachronistic occupations, exude the sense that they could only have lived and been captured in Victorian-era New York.

The photographs themselves are stunning, almost mesmerizing, offering a peek into the mind of a zany, wildly creative photographer with an eye for the oddest and most unusual human phenomena. Fascinating on their own, the images are augmented with detailed histories, apparently compiled from Zohar’s lost Yiddish diary.

Photography is a kind of magic, a process that stops time dead in its tracks and conjures striking moments that the human eye never actually captured. As author and historian Luc Sante sagely comments, “In the 19th century, photography presented the world with an existential conundrum: a preserved slice of a moment in time that would survive time and thus death.” Photos are marvelous visual fakeries, and they can be reproduced innumerable times in any number of formats and sizes. Is it any wonder that some deeply religious people refuse to be photographed because, they believe, their souls will be stolen?

This book proves just how pervasive this photographic illusion can be. The more one reads, the clearer it becomes that Zohar himself is an invention, that there was no ancient trunk or long-lost diary or mysterious photography studio full of strange and exciting subjects. An illusionist if nothing else, Berkman masterfully misdirects the viewer by creating a visual and historical simulacrum that feels so real that it’s hard to accept that Zohar never existed.

I, for one, very much wanted him to be real. Zohar’s photographs, and the lives of his subjects, feel wholly authentic, augmented by interviews, memoirs, documents, and advertisements that speak to the purported origins of these strange figures. Berkman uses historical distance and the awestruck way that someone from the future perceives the past to make it all feel believable. Surely a blind mohel who has performed thousands of brisses could feel his way to perform the mitzvah! How miraculous! One imagines the mute debating society emerging victorious from a debate without having uttered a word.

History is full of odd and unusual characters. It may not be readily apparent, but Jewish history also has many strange personalities. Peppered with false messiahs, shtetl prostitutes, Talmudic illusionists, drag kings, and one-eyed scribes, among many others, Jewish history is far more colorful than it may seem. Much of this has been neatly obscured by historians, but a quick peek into 100-year-old Yiddish newspapers can offer everything one expects—and doesn’t expect—from Jewish history. There are many images in YIVO’s own photographic archive depicting late-19th- and early-20th-century occupations that would undoubtedly strike the modern viewer as equally strange as the jobs in Shimmel Zohar’s collection. Basket weaver, haroset vendor, shtetl klopper, reefer maker … all of these very real occupations would be at home in Zohar’s illusory world.

But do photographs, even real ones, help us unlock history? Or do they send us off in the wrong direction? Perhaps they elicit misplaced emotion. What do we really know about the frozen people staring at us unsmilingly in century-old photos? We already know that, for example, Jewish Daily Forward editor Ab. Cahan demanded photographs of traditional-looking Jews for the Forverts photo section in order to generate feelings of nostalgia and pity. Famed Russian American photographer Roman Vishniac did the same thing, even inventing stories to accompany his images. As a result, such “historical” photographs present a false, or simply incomplete, impression of what Polish Jewry looked like in its final years.

Looking at old photographs, we can only wonder what was really going on in them. Unsmiling faces of apparently unhappy people peer at us with stern looks, a phenomenon that makes life in these eras seem more miserable than it may have been. What viewers may not consider is that sitting for a 19th-century photographic portrait could take up to 30 seconds, so it was easier for the sitter to keep his or her mouth shut than to potentially ruin the image with a wobbly smile.

recommended by: Leon Rozenbaum
Photographs were once considered remarkable things. When they first appeared, they were perceived as miraculous. Today, photography is so pedestrian that billions of pictures are shot every day. Everyone now has the power to stop time and alter themselves and others in multiple ways. There are even photo apps that mimic the appearance of old photographs, although none of the resulting images will ever be as compelling as the work of Shimmel Zohar and his wet-collodion prints.

In the hope that the current pandemic is winding down, the Contemporary Jewish Museum in San Francisco has reopened the Shimmel Zohar exhibit after its ill-fated, five-hour opening in March of 2020. Stephen Berkman and Shimmel Zohar’s Predicting the Past fuses real and imagined histories with a remarkable dedication to a lost photographic art, dusting it all with their own wry senses of humor. A project that conjures histories and chases fugitive worlds, its images lead viewers down imagined routes with some fantastically shocking subjects, and conclusions, at their ends. It’s worth a look.


Eddy Portnoy, the Academic Adviser and Exhibitions Curator at the YIVO Institute for Jewish Research, is the author of Bad Rabbi and Other Strange but True Stories from the Yiddish Press.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


THE BIDEN ADMINISTRATION IS SPYING ON TUCKER CARLSON…SCARY IMPLICATIONS

THE BIDEN ADMINISTRATION IS SPYING ON TUCKER CARLSON…SCARY IMPLICATIONS

Phil Schneider


Is the United States government spying on journalists that they are scared of? Is the freedom of press becoming something that is becoming the norm? No. It is the norm. This is the new world order that we live in today wherein the radical left has been placed in key positions throughout the United States government. By whom? Not Joe Biden. He just signs the appointments. It’s probably Barack Obama, Susan Rice, and other former Obama officials who are now experienced and know exactly where they need the key people in power in order to push their radical socialist oriented agenda.
.

It is not mere speculation to say that Barack Obama wants to transform the United States of America. Those are his exact words. When he declared that he wants his Presidency to be one that transforms America, he meant it. Words matter, and especially when they are the words of the leader of the free world. Obama is a young man, not yet even sixty years old. His political career is far from over, even if he won’t sit in the Oval Office any longer. He has it better now. He can run the country and much of the world in sweat pants and not have to deal with annoying journalists.

And if Joe Biden ever steps out of order, the pro-Obama machine can start ratcheting up the same messages that Sean Hannity and Tucker Carlson have been saying for years – Biden is losing it. Then the United States leadership will go from horrible to even worse. Kamala Harris and Joe Biden have made it clear that they consult with Barack Obama all of the time. This is actually a wise move on their part. But it is also the reason that this present administration is so very dangerous. The solution must be in the mid-term elections in 2022. The key to stopping the downward spiral is to regain control of Congress. Otherwise, the radical socialist agenda of Bernie Sanders will become more and more the norm in a polarized and crime filled United States of America.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com