Masowe antyizraelskie protesty na amerykańskich uniwersytetach nie są spontanicznym wybuchem gniewu. Były starannie organizowane

Propalestyńskie protesty w Nowym Jorku, 27 stycznia 2024 r.


Masowe antyizraelskie protesty na amerykańskich uniwersytetach nie są spontanicznym wybuchem gniewu. Były starannie organizowane

Andrzej Lubowski


Komitet sterujący Students for Justice in Palestine jest anonimowy, organizacja nigdy nie zarejestrowała się jako non profit i nie musiała składać dokumentów podatkowych.

Świat nie ochłonął jeszcze po przerażającej masakrze 1200 izraelskich cywilów z rąk terrorystów z Hamasu, którzy wysyłali do domu triumfalne wieści o tym, jak mordowali Żydów, gdy zagotowało się na kampusach uniwersytetów amerykańskich. Przesłanie było proste: Żydzi na to zasłużyli, bo Palestyńczycy walczą o wolność.

Ciała Izraelczyków, ofiar ataku Hamasu 7 października 2023 r., izraelskie miasto Sderot. Fot. Tsafrir Abayov / AP Photo / East News

Szlag trafia analizę i refleksję

Gdy izraelskie czołgi i samoloty w pogoni za terrorystami zabijały tysiące ludzi i zamieniały Gazę w gruzy, karząc winnych i niewinnych, Izrael zaczął przegrywać batalię o sympatię międzynarodowej opinii publicznej. Na uniwersytetach pojawiły się oskarżenia państwa żydowskiego o ludobójstwo. W rewanżu poleciały petardy oskarżeń o antysemityzm.

Przed zarzutem jego tolerowania szefowe elitarnych uczelni zasłaniały się wolnością słowa. Gdy im wytknięto, że nie potępiły mowy nienawiści i prawniczo dzieliły włos na czworo, w odpowiedzi przyszedł zarzut maccartyzmu.

Gdzie leży racja? W którą stronę to zmierza, bo sprawa wygląda coraz bardziej ponuro? Rozgorzały zaciekłe spory. Niestety, szlag trafia analizę i refleksję. Za to wartkim strumieniem cieknie ignorancja.

Rysunek Roba Rogersa (wyrzuconego z „Pittsburgh Post-Gazette” w 2018 r. za karykatury Trumpa) przedstawia przerażonych ludzi po obu stronach granicy między Izraelem i Gazą. Ci z Gazy trzymają napis: „Nie jesteśmy Hamasem”. Ci po stronie izraelskiej: „Nie jesteśmy Netanjahu”. Jedno jest pewne – ekstremiści po obu stronach od lat wzajemnie sobie pomagają. I Hamas, i Netanjahu odrzucają porozumienia z Oslo z 1993 r., które miały otworzyć drogę do współistnienia na terenach dawnej Palestyny dwóch państw. Izraela i państwa palestyńskiego.

Trudno patrzeć na cierpienia mieszkańców Gazy i nie zadać sobie pytania o sens nakręcającej się spirali nienawiści. Te obrazy odsuwają na bok inne pytanie: jak zareagowałaby Ameryka, jak zareagowałbyś ty, gdyby intruzi zza granicy wymordowali 42-tysięczne miasto, zabijając wszystkich z wyjątkiem 8 tysięcy uprowadzonych zakładników.

Skąd te liczby? Tak z grubsza wygląda bilans ofiar ataku z 7 października, zważywszy na różnice w liczbie mieszkańców między Izraelem i USA.

Co się dzieje, widać. Co się zdarzyć może, strach pomyśleć. W powodzi tragedii, emocji, mądrzejszych i głupszych oskarżeń warto przypomnieć fakty.

Arabowie i Żydzi. Kto ciemiężycielem, kto ciemiężonym?

Hamas, który powstał w 1987 r., w preambule swego dokumentu programowego z 1988 r. cytuje słowa imama Hassana al-Banny, założyciela Bractwa Muzułmańskiego: “Izrael będzie istniał, dopóki islam go nie zniszczy”.

To ten, który powiedział: „Naturą islamu jest dominować, a nie być zdominowanym, narzucać swoje prawa wszystkim narodom i rozszerzyć swą władzę na całą planetę”. Ajatollah Chomeini, przywódca Iranu, głównego mecenasa Hamasu, nie owijał w bawełnę: „Dopóki okrzyk: »nie ma boga prócz Allaha«, nie będzie rozbrzmiewał na całym świecie, będzie trwała walka”.

Obecny szef reżimu w Teheranie, ajatollah Ali Chamenei, wyraża się równie jasno: „Mówię, niech ta ziemia [Iran] spłonie. Mówię, niech ta ziemia pójdzie z dymem pod warunkiem, że islam zatriumfuje w reszcie świata”. Czy skandujący na amerykańskich kampusach „od rzeki do morza” znają te dokumenty i wytyczne?

Masowe propalestyńskie i antyizraelskie protesty na amerykańskich kampusach nie są spontanicznym wybuchem gniewu. Były starannie organizowane. Wśród aranżerów pierwsze skrzypce gra organizacja o nazwie Students for Justice in Palestine (SJP) założona w Berkeley 30 lat temu. Jest luźno powiązaną siecią autonomicznych oddziałów, bez centrali i bez formalnego przywódcy. Krajowy komitet sterujący jest anonimowy. Nigdy nie zarejestrowała się jako organizacja non profit i nigdy nie musiała składać dokumentów podatkowych. Ten celowy brak hierarchii ułatwia tworzenie oddziałów na kampusach w całym kraju.

Część krytyków SJP twierdzi, że organizacja jest powiązana finansowo z Hamasem, ale nie ma na to żadnych dowodów. Podobnie jak nie ma dowodów na świeże zarzuty Nancy Pelosi, że demonstracje wspiera Kreml. Natomiast organizowane przez SJP debaty służą przede wszystkim podgrzewaniu emocji, a nie ścieraniu się racji różnych stron. To z jej repertuaru pochodzą często pojawiające się na demonstracjach gwiazdy Dawida i swastyki przedzielone znakiem równania. Krytycy oskarżają ją o „celebrowanie terroryzmu”.

To, że propalestyńskie protesty napotykały życzliwy odzew, dowodzi niezwykłej skuteczności narracji Hamasu, pełnej niechęci i uprzedzeń wobec Izraela, i opartej na wielkiej manipulacji. Manipulacji przygarniętej przez środowiska lewicy i obecnej w środowiskach akademickich od dawna.

Ani na zachodnich uniwersytetach, ani w mediach głównego nurtu karta założycielska Hamasu nie doczekała się specjalnej uwagi. A od lat 60. rozpoczął się romans Nowej Lewicy, bogato reprezentowanej na kampusach świata Zachodu, z rewolucjami w Trzecim Świecie. Narracja tego romansu ustawiła Izrael po „złej”, a Palestyńczyków po „dobrej” stronie podziału na ciemiężycieli i ciemiężonych.

Jeffrey Herf z Uniwersytetu w Maryland określa ten romans jako „pierwszy przypadek od czasu paktu Hitler-Stalin, w którym organizacje lewicowe połączyły swoją sprawę z ruchem skrajnej prawicy, i jedynym, jaki pamiętam, kiedy wspierały grupę zakorzenioną w religijnym fanatyzmie”.

Kto spotykał się z Hitlerem

Kremlowscy eksperci od pisania historii na nowo zmienili opowieść o Bliskim Wschodzie, a międzynarodowa lewica w ślad za nimi przyjęła, że państwo żydowskie jest w rzeczywistości przedsięwzięciem kolonialnym i rasistowskim, którego podstawą było wypędzenie rdzennej ludności w 1948 r.

Dla poprawy wizerunku w 2017 r. Hamas dokonał retuszu swego CV. „Ulepszona” wersja mówi, że ruch islamistyczny nie dąży do wojny z narodem żydowskim, ale tylko z syjonizmem. Język tej wersji i jej argumenty słychać dziś na kampusach i na ulicach. Co w tym nowym dokumencie jest, a czego nie ma, że się tak dobrze sprzedaje?

Jest ociekający retoryką lewicy moralitet o żydowskich katach i palestyńskich ofiarach. W konsekwencji, deklarując potępienie kolonializmu i dyskryminacji, Hamas, rasistowski terrorysta, w magiczny sposób jawi się jako towarzysz walki „wyklętych ludów ziemi” z dominacją Zachodu. Nie ma mowy o tym, że Arabowie odrzucili uchwałę ONZ o podziale mandatu brytyjskiego na państwo palestyńskie i państwo żydowskie, i że pięć państw arabskich najechało Izrael dzień po jego założeniu. Nie ma ani słowa o opozycji syjonistów wobec imperium brytyjskiego, o II wojnie światowej i Holocauście. Na próżno szukać tam wzmianki o tym, że:

Muhammad Amin al-Husajni, wielki mufti Jerozolimy od 1920 do 1948 r., blisko współpracujący z Bractwem Muzułmańskim, akcentował powinowactwo ideowe islamizmu i nazizmu;

w 1937 r., po wizycie Adolfa Eichmanna w Palestynie, islamiści otrzymali z Niemiec i Włoch broń na operacje przeciwko Żydom;

wielki mufti w spotkał się w Berlinie w 1941 r. z Hitlerem, a wiosną 1943, na osobistą prośbę Himmlera, pomagał rekrutować muzułmanów do 13. Dywizji Waffen-SS i innych jednostek.

Czy zachodni obrońcy palestyńskich terrorystów wiedzą, kto to taki Adolf Eichmann? Czy wiedzą, jak wyglądała latem 2007 r. wojna między Al-Fatah i Hamasem o kontrolę nad Gazą? O tym, że wielu przegranych rodaków Hamas zabił, ale ulubioną formą rozliczeń z rywalami było przestrzeliwanie kolan – praktyka stosowana przez mafię? Że bojownicy Fatahu i Hamasu dokonywali publicznych egzekucji jeńców, zrzucali więźniów z wieżowców? Że dwa dni po przejęciu przez Hamas kontroli nad Strefą Gazy szkoła i klasztor należące do maleńkiej społeczności rzymskokatolickiej zostały splądrowane i spalone? Że podobny los spotkał inne cele chrześcijańskie i że zamordowano właściciela jedynej chrześcijańskiej księgarni w Gazie, a w lutym 2008 r. bandyci wysadzili bibliotekę YMCA?

Bitwa o Gazę faktycznie podzieliła kontrolę nad palestyńskimi terytoriami: Zachodni Brzeg, rządzony przez Autonomię Palestyńską, i Gazę, rządzoną przez Hamas. Fatah i Organizacja Wyzwolenia Palestyny były zwolennikami porozumień z Oslo, podpisanych w 1993 r. przez Icchaka Rabina i Jasira Arafata w sprawie autonomii palestyńskiej na Zachodnim Brzegu i w Gazie jako kroku do stworzenia państwa palestyńskiego.

Hamas był od początku tym porozumieniom przeciwny. Układ z Oslo Rabin przypłacił życiem z rąk żydowskiego ekstremisty, który uważał porozumienie za zdradę. Za zdradę uważał układ z Oslo także Hamas.

Izraelscy żołnierze w Chan Junus w Strefie Gazy, 1 lutego 2024 r. To tu urodził się lider Hamasu Jahja Sinwar i według źródeł izraelskiego wywiadu wciąż dowodzi wojną z Izraelem z tuneli pod tym miastem. Fot. Israel Defense Forces

Czy wiedzą, że prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas, absolwent Uniwersytetu Lumumby w Moskwie, zarejestrowany agent KGB, potwierdził, że odrzucił izraelską ofertę dotyczącą państwa palestyńskiego na prawie 95 proc. Zachodniego Brzegu? Że w 2008 r. premier Izraela Ehud Olmert przedstawił mu mapę wyznaczającą granice proponowanego państwa Autonomii Palestyńskiej, w którego ramach Izrael miał zaanektować 6,3 proc. Zachodniego Brzegu i w zamian dać Palestyńczykom 5,8 proc. terenów Izraela sprzed 1967 r.?

Drugi powód, dla którego antyizraelska retoryka trafia na podatny grunt, to polityka rządu Beniamina Netanjahu, jego wsparcie dla budowy nowych osiedli żydowskich na okupowanych ziemiach. Budzi ona nie od dziś niechęć wśród części Amerykanów, także amerykańskich Żydów, i w przewrotny sposób wspiera lewacką narrację.

Na cztery dni przed atakiem Hamasu Thomas L. Friedman, pisząc w „New York Timesie” o czterech politykach, których przekonanie o własnej wielkości zagraża przyszłości świata, obok Putina, Xi i Trumpa wymienił premiera Izraela. Przypomniał, że Izrael to główna przeciwwaga dla groźnej ekspansji Iranu w krytycznym dla globu regionie, i dodał:

„Jeśli jednak będziemy mieli jeszcze trzy lata ekstremistycznego rządu Netanjahu, mającego aspiracje do aneksji Zachodniego Brzegu i rządzenia tam Palestyńczykami w systemie przypominającym apartheid, państwo żydowskie może się stać głównym źródłem niestabilności w regionie”.

Wielu ludzi na świecie podziela tę opinię.

Izrael niebezpiecznie skręca

Podróże po Izraelu ponad pół wieku temu przekonały Zbigniewa Brzezińskiego o jałowości szukania bezpieczeństwa drogą przejmowania kolejnych kawałków terytorium. Tej opinii nigdy nie zmienił, za co niektórzy przykleili mu łatkę antysemity. Uparcie powtarzał, że paraliż procesu pokojowego ma fatalne konsekwencje dla Palestyńczyków, dla regionu, dla USA i w końcowym rozrachunku także dla przetrwania Izraela. Spora część wrogości wobec Stanów Zjednoczonych w świecie muzułmańskim bierze się z postrzegania USA nie jako bezstronnego arbitra, ale strażnika interesów Izraela.

Był również głęboko przekonany, że dopóki ten konflikt nie doczeka się rozwiązania w miarę satysfakcjonującego dla obu stron, dopóty nie ma mowy o złagodzeniu muzułmańskiego antagonizmu wobec Ameryki.

Podobnego zdania był i jest nadal prezydent Jimmy Carter, architekt pokoju między Egiptem i Izraelem. Przez całe dekady twierdził, że budowa przez Izrael nowych osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu odsuwa w czasie pokojowe rozwiązanie konfliktu, mówił o tym, że Izrael skręca niebezpiecznie w kierunku apartheidu.

Gdy odwiedził Izrael z okazji 40. rocznicy układu z Camp David – miał wtedy 94 lata – powiedział, że nie wierzy w pokój tak długo, jak długo premierem jest Netanjahu, i dodał, że do pokoju nie pali się także Mahmud Abbas.

“Świat was uzna za agresora”. Francuzi ostrzegają Izrael

Protestujących na kampusach, ale nie tylko, motywuje przekonanie, że w sytuacji ataków Izraela, w których giną cywile, Ameryka, źródło ogromnego wsparcia dla Izraela, ma moralny obowiązek bardziej stanowczo zareagować na to, co się dzieje. A jeśli nie reaguje, czy to oznacza, że Ameryka zawsze wspierała Izrael i zawsze wspierać będzie, „bo przecież Żydzi rządzą Ameryką”?

Fakty przeczą tej teorii.

Gdy w grudniu 1941 r. Dawid Ben Gurion przyjechał do Waszyngtonu, przez dziesięć tygodni zabiegał o audiencję u prezydenta Franklina D. Roosevelta, aby go przekonać, że Żydzi zasługują na własne państwo. Roosevelt go nie przyjął.

Gdy w 1948 r. rodziło się państwo żydowskie, sekretarz stanu i sekretarz obrony uważali, że ewentualna wojna na Bliskim Wschodzie to zbyt wysoka cena za powstanie Izraela. Wbrew ich radom prezydent Harry Truman przyłączył się do Sowietów, popierając rezolucję ONZ o utworzeniu państwa żydowskiego. Ale kiedy Izrael walczył w 1948 r. o przetrwanie, Ameryka nie pomogła. Broń przychodziła głównie z Czechosłowacji, bo tego chciał Kreml. ZSRR był pierwszym krajem, który 17 maja 1948 r. uznał de iure Izrael. Stany Zjednoczone uczyniły to dopiero po pierwszych wyborach w Izraelu, które odbyły się 31 stycznia 1949 r.

Zgoda Kongresu USA na pierwsze dostawy amerykańskiego ofensywnego sprzętu wojskowego dla Izraela, myśliwców Skyhawk, nadeszła w 1965 r. Aż do 1967 najbardziej lojalnym sojusznikiem Izraela była Francja. Za Izraelem murem stała wtedy także niemal cała zachodnioeuropejska lewica. Po części z poczucia winy za odwracanie głowy w drugą stronę, gdy wywozili sąsiada, a czasem ze wstydu za kolaborację.

Jako pierwszy wolty dokonał prezydent Francji. Paryż zabiegał o względy Arabów i de Gaulle ostrzegał szefa izraelskiej dyplomacji Abbę Ebana przed wojną z Arabami, używając proroczych słów: “Cały świat, łącznie ze mną, uzna was za agresora. Doprowadzicie do tego, że Sowieci wzmocnią penetrację Bliskiego Wschodu i wy za to zapłacicie. Stworzycie palestyński nacjonalizm i nigdy się go nie pozbędziecie”.

Do czasu wojny sześciodniowej w 1967 r., kiedy to Izrael pokonał przeważające siły Egiptu, Syrii i Jordanii, w Europie poczuciu współodpowiedzialności za zagładę Żydów towarzyszyło poczucie winy za kolonialną przeszłość. Po wojnie role się odmieniły: dla europejskiej lewicy Palestyńczycy stali się ofiarą, a Izrael – prześladowcą.

Doradcy prezydenta Lyndona Johnsona byli przeciwko poparciu Żydów w wojnie 1967 r., ale prezydentowi podobała się twarda postawa Izraela i USA sprzedały Izraelowi myśliwce Phantom. Po raz pierwszy ten sprzęt powędrował poza NATO. Prezydent Richard Nixon widział w Izraelu instrument w rozgrywce z Kremlem w ropodajnym regionie świata, na który ostrzyli sobie zęby Sowieci.

W 1979 r. Jimmy Carter doprowadził do pokoju między Izraelem i Egiptem, Egipt stał się sojusznikiem USA, ale pojawiło się nowe wyzwanie: rewolucja w Iranie i rządy teokratów. Islam Chomeiniego inspirował innych przeciwników USA na Bliskim Wschodzie.

Gdy oba kraje znalazły się w centrum walki z terroryzmem, Izrael zaczął być postrzegany przez jednych jako instrument agresywnej polityki zagranicznej Ameryki, a dla zwolenników teorii spiskowych stał się dowodem na to, że wielka Ameryka chodzi na pasku wszechpotężnego lobby żydowskiego.

Nie rozumiano, że główne źródło siły proizraelskiego lobby w Ameryce to nie Żydzi, ale chrześcijańscy fundamentaliści, nie bez powodu nazywani chrześcijańskimi syjonistami. Rok po tragedii 11 września, na konferencji organizacji Christian Coalition (Koalicja Chrześcijańska) w Waszyngtonie, więcej było gwiazd Dawida niż krucyfiksów.

Andrzej Lubowski Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Biden ma niewiele rozsądnych opcji

Wracając do dnia dzisiejszego, postulat większej stanowczości Waszyngtonu wobec Izraela, jakiej domagają się protestujący – i ci, którym można przykleić etykietkę antysemitów, i ci, którzy na nią nie zasługują – łatwo zgłosić, trudnej zdefiniować, a jeszcze trudniej zrealizować.

Kongres USA nie postawi premierowi Izraela ultimatum: albo przerywasz atak i wychodzisz z Gazy, albo wstrzymujemy pomoc wojskową. Gdyby wbrew woli Kongresu takie ultimatum postawił prezydent Biden, byłoby to równoznaczne z politycznym harakiri i podarunkiem dla Trumpa, Putina i Netanjahu. Protestujący na kampusach nie ukrywają, że jeśli Biden nie zdoła wymusić zmiany polityki Izraela, będzie go to kosztować ich głosy.

Prezydent już powiedział Netanjahu w prostych żołnierskich słowach, co myśli o jego polityce, i ten to, rzecz jasna, pojął. Tyle że czas pracuje na jego korzyść. Nie rozpisze przedterminowych wyborów, bo je przegra. O jego dalszym politycznym losie zadecydują obywatele Izraela. Biden zdaje się zatem mieć niewiele rozsądnych opcji.

O to, czy protestujący rozumieją, że szkodząc Bidenowi, szkodzą zarazem sprawie, o którą walczą, można się spierać. Thomasowi Friedmanowi, który tak ostro mówi o polityce Izraela, niełatwo byłoby przypiąć łatkę antysemity. Ale wielu studentów zachodnich uczelni i ich nauczycieli solidnie zapracowali sobie na miano ignorantów. W świecie podminowanym bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości cena ignorancji i głupoty, i na froncie, i poza frontem, poszła ostro w górę.

Z punktu widzenia wyborczej buchalterii znacznie ważniejsze jest to, jak bardzo solidaryzują się z mieszkańcami Gazy Afroamerykanie, bo to akurat bardzo zagraża szansom reelekcji Bidena. Po ataku Hamasu czarni pastorzy dołączyli do międzywyznaniowej modlitwy za Izrael, którego ziemię czczą jako świętą. Ale w ostatnich tygodniach religijni liderzy czarnej społeczności zaczęli energicznie wzywać do wywarcia presji na Izrael, aby zaprzestał ofensywnych działań w Gazie.

Domagając się uwolnienia zakładników przetrzymywanych przez Hamas i zaprzestania izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu, ponad tysiąc czarnoskórych pastorów reprezentujących setki tysięcy kongregacji i ok. 15 mln wiernych w całym kraju zaapelowało do Bidena o bardziej zdecydowane działania na rzecz zmiany stanowiska Izraela.

– Czarni duchowni widzieli, jak wojna, militaryzm, bieda i rasizm są ze sobą powiązane – mówi dr Barbara Williams-Skinner, współzałożycielka Krajowej Sieci Duchownych Afroamerykanów, której członkowie przewodzą ok. 15 mln czarnoskórych wiernych. To ona koordynowała ostatnie spotkania Białego Domu z przywódcami religijnymi. – Ale wojna Izrael – Gaza, w przeciwieństwie do Iranu i Afganistanu, wywołała wśród czarnych rodzaj głęboko zakorzenionego niepokoju, jakiego nie widziałam od czasu ruchu na rzecz praw obywatelskich.

– Postrzegamy ich jako część nas samych – powiedziała Cynthia Hale, założycielka i pastor kościoła Ray of Hope w Decatur w stanie Georgia. – To ludzie uciskani. My jesteśmy ludźmi uciskanymi.

Próbom perswazji towarzyszy ostrzeżenie. Przyjacielskie, ale stanowcze. – Przywódcy czarnoskórej wiary są ogromnie rozczarowani administracją Bidena w tej kwestii – powiedział Timothy McDonald, który jako jeden z pierwszych pastorów podpisał list otwarty wzywający do zawieszenia broni. – Boimy się. Rozmawialiśmy o tym – bardzo trudno będzie przekonać naszych ludzi, aby poszli do urn zagłosować na Bidena.

W grudniowym sondażu przeprowadzonym przez Associated Press-NORC (National Opinion Research Center, University of Chicago) zaledwie 50 proc. dorosłych czarnoskórych wyraziło aprobatę dla Bidena. W lipcu 2021 r. odsetek ten wynosił 86 proc. Z wyjątkiem wyborów w 2008 i 2012 r., kiedy kandydatem był Barack Obama, właśnie w wyborach w 2020 r. stopień partycypacji Afroamerykanów w wyborach prezydenckich był najwyższy. 87 proc. czarnych zagłosowało na Bidena.

Jakiekolwiek pęknięcie w zwykle solidnym poparciu tego bloku dla Bidena i Demokratów w całym kraju będzie mieć w listopadzie ogromne znaczenie. To Afroamerykanie dali mu zwycięstwo w 2020 r. To oni dali Demokratom przewagę w Senacie, zdobywając oba stanowiska senatorskie z ramienia Georgii. Prezydent nie może sobie pozwolić na to, aby znacząca liczba czarnoskórych rozczarowanych jego polityką wobec Izraela nie poszła do urn. A jednocześnie on nie jest w stanie dać im tego, czego oczekują.

Szanse na trwały pokój na Bliskim Wschodzie dramatycznie zmalały. Mało prawdopodobne, aby Netanjahu przetrwał politycznie, co nie znaczy, że jego następca będzie gotów do gwałtownej zmiany kursu. Gniew i rany po obu stronach nie wróżą rychłego powrotu na ścieżkę wyznaczoną 30 lat temu w Oslo. Region pozostanie beczką prochu, ze szkodą dla wszystkich z wyjątkiem palestyńskich i izraelskich fanatyków i tych, którym najbardziej zależy na osłabieniu Ameryki, czyli nowej entencie Rosja – Chiny – Iran – Korea Północna.

My kontra oni, zło kontra dobro. A co z kompromisem?

Konflikt izraelsko-palestyński znalazł się oczywiście na liście „10 najważniejszych globalnych zagrożeń”, w obliczu których staje świat w tym roku. Listę magazynu „Foreign Policy”, która zawiera takie zagrożenia jak druga kadencja Trumpa, impas w wojnie w Ukrainie, owa oś Rosja – Chiny – Iran – Korea Północna, zamyka zagadkowo brzmiący termin „absolutyzm moralny”. A chodzi w największym skrócie o szerzące się dziś w świecie uprzedzenia, radykalizację, postrzeganie rzeczywistości w kategoriach białe – czarne, my kontra oni, zło kontra dobro, co zmniejsza szanse kompromisu.

Konflikt izraelsko-palestyński jest tego znakomitą ilustracją. Trzeba widzieć racje po obu stronach. Każde inne spojrzenie wypacza jego istotę i zmniejszą szanse jego rozwiązania.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com