Listy do mojego palestyńskiego sąsiada

Listy do mojego palestyńskiego sąsiada

Yossi Klein Halevi – 07 lipca 2020


Yossi Klein Halevi w 2012 r. Fot. Rachelgr713 / Wikimedia Commons

Po drugiej intifadzie, jak większość Izraelczyków, stwierdziłem: staraliśmy się zawrzeć pokój i zostaliśmy odtrąceni w możliwie najbrutalniejszy sposób. Lecz jako osobie religijnej nie wolno mi przyjąć istnienia tej otchłani na zawsze, nie wolno mi zawierać pokoju z rozpaczą.

.

Drogi Sąsiedzie,

nazywam Cię „sąsiadem”, ponieważ nie znam Twojego imienia i prawie nic o Tobie nie wiem*. Zważywszy na okoliczności, w jakich przyszło nam żyć, słowo „sąsiad” może wydać się zbyt poufałe i nie oddawać istoty naszych relacji. Jesteśmy intruzami nawzajem nawiedzającymi się w naszych snach, wzajemnie profanujemy pojęcie tego, czym jest dom. Jesteśmy żywym ucieleśnieniem naszych najgorszych koszmarów na temat historii. Sąsiedzi?

Jednak nie wiem, jak inaczej mógłbym się zwracać do Ciebie. Kiedyś wierzyłem, że naprawdę się spotkamy, i piszę do Ciebie z nadzieją, że jeszcze może to nastąpi. Wyobrażam sobie Ciebie w Twoim domu na najbliższym wzgórzu, widzę Cię z mojego balkonu. I choć nigdy się nie spotkaliśmy, nasze losy są ściśle splecione.

A zatem: Sąsiedzie.

Dzieli nas mur

Żyjemy po obu stronach betonowego muru, który przecina naszą wspólną ziemię. Mieszkam w dzielnicy zwanej French Hill we Wschodniej Jerozolimie w ostatnim rzędzie domów przypominających schody wbudowane we wzgórze.

Ze swojego mieszkania z trudem dostrzegam punkt kontrolny, przez który musisz przechodzić – jeśli w ogóle posiadasz pozwolenie – by wejść do Jerozolimy. Jednak wyczuwam stałą dominację kontroli, wszechogarniającą obecność kontrolnego posterunku. Czasem moją codzienną praktykę, czyli poranną medytację i modlitwę, zakłóca przeciągłe trąbienie zdenerwowanych kierowców czekających przed posterunkiem. Może akurat właśnie Ty tkwisz w tej rozpaczliwej kolejce.

Czasem dostrzegam dym unoszący się nad Twoim wzgórzem. Jak od dawna mi wiadomo, czarny dym zazwyczaj oznacza palenie opon, zaś młodzi ludzie obrzucają wówczas żołnierzy kamieniami. A potem pojawia się biały dym – to żołnierze rozpylają gaz łzawiący. Jak Ci się udaje – jeśli w ogóle – w miarę normalnie żyć?

Jestem Izraelczykiem, zaś Ty, Palestyńczyk, nie masz praw wynikających z posiadania obywatelstwa. Zniesienie owej nierówności stanowi powód, dla którego popieram rozwiązanie polegające na istnieniu dwóch państw.

Za chwilę nadejdzie świt. Jestem w swojej pracowni na wprost Twojego wzgórza. Słychać nawoływanie muezzina, jest subtelne, jakby nie chciało zakłócać ciszy nocnej. Owijam się białym szalem modlitewnym i siadam ze skrzyżowanymi nogami na poduszce medytacyjnej. Dotykam czołem podłogi, przyjmuję płynące z naprzeciwka nawoływanie do modlitwy. W swojej bardzo intymnej rozmowie z Bogiem mam nadzieję, że mówię też do Ciebie.

Za murem na pustyni wschodzi blade słońce. Oplatam ramię czarnym rzemieniem tefilin, mocuję czarne pudełeczko na lewym przedramieniu tuż przy sercu, drugie zakładam na czole. Serce i umysł jednoczą się w akcie oddania Bogu. W pudełeczkach umieszczone są wersety z Biblii oraz brzemienna w treści żydowska modlitwa głosząca jedyność Boga: „Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jeden”. Lub jak mówi Koran: „On – Bóg jeden, Bóg Wiekuisty! Nie zrodził i nie został zrodzony” (tłum. Józef Bielawski).

Z mojego okna w dalekiej pustynnej przestrzeni widać wyraźnie tę niemal absurdalną plamę błękitu: Morze Martwe. Zaś dalej są już wzgórza Jordanii. Wyobrażam sobie, że wnikam w tę przestrzeń, w tę część Bliskiego Wschodu…


Jestem wdzięczny za istnienie muru, którym jednocześnie pogardzam. Ponieważ czuję, że nie mam wyboru

Yossi Klein Halevi


Jednak mur przywołuje mnie do rzeczywistości, ogranicza do skrawka ziemi tuż za moim progiem.

Żyd, który pokochał islam

Kiedyś, zanim zbudowano mur, zanim wszystko jeszcze bardziej się pogorszyło, próbowałem Cię poznać. Pod koniec roku 1998, co, jak się teraz wydaje, miało miejsce w innym życiu – a tak naprawdę było to w innym stuleciu – wyruszyłem na pielgrzymkę do światów islamu i chrześcijaństwa, religii moich sąsiadów na Ziemi Świętej. Wyruszyłem jako religijny Żyd, poszukując nie tyle klucza do zrozumienia Waszych teologii, ile kierując się pragnieniem doświadczenia Waszego życia religijnego. Chciałem się dowiedzieć, jak się modlicie, jak wygląda Wasze najbliższe, najbardziej intymne spotkanie z Bogiem.

Chciałem się przekonać, czy Żydzi i muzułmanie mogą razem dzielić pewną cząstkę obecności Boga, czy mogą praktykować swoje wierzenia w tych wszystkich miejscach, gdzie imię Boga jest tak często przywoływane, by usprawiedliwiać obelgi i odrazę. Pragnąłem osiągnąć stan polegający na poczuciu, że w meczecie jestem u siebie, że islam nie jest zagrożeniem, lecz duchową szansą. W nawoływaniu muezzina chciałem usłyszeć dokładnie to, czym ono ma być: wezwaniem do przebudzenia.

W judaizmie jest jeden jedyny grzech, którego nie można odpokutować nawet poprzez post w Jom Kipur – to profanacja imienia Boga. Winą za ten czyn może zostać obarczona jedynie osoba religijna, która w imię Boga postępuje niewłaściwie. Wierzę, że spotkanie różnych religii uświęca imię Boga. Nawiązywanie relacji z wyznawcami innych religii prowadzi do pokory, do uznania, że prawda i świętość nie przynależą tylko do jednej drogi. Judaizm to mój język. Kocham go, bo daje mi możliwość intymnej rozmowy z Bogiem; zarazem wiem, że Bóg mówi wieloma językami.

Wyczekiwałem, by świętować owe liczne rozmowy, by dotknąć zaledwie cząstki bezmiaru Boga. Takie było moje pragnienie, gdy wszedłem w świat islamu.

Miałem rzadki przywilej, by jako Żyd modlić się w kilku meczetach. Uczestniczyłem w tej niezwykłej choreografii muzułmańskiej modlitwy, zatracając się cieleśnie w wielbieniu Boga. Nauczyłem się, że akt oddania rozpoczyna się w momencie formowania szeregu, gdy stajesz ramię w ramię z sąsiadem po obu stronach. A potem następuje ten święty rytuał: skłon, wyprost, pad na twarz, powstanie. Powtarzasz to: aż poczujesz, że twoje ciało staje się wodą, cząstką wielkiej fali modlitwy, która istniała dawno przed twoim urodzeniem i będzie trwała długo po twojej śmierci.

Często gwarancją współistnienia na Ziemi Świętej jest wzajemna separacja. Podział na cztery dzielnice Starego Miasta Jerozolimy – muzułmańską, żydowską, chrześcijańską i ormiańską – jedynie umacnia ten przekaz: bezpieczeństwo wyznacza dystans, jaki istnieje między nami. Moja podróż stała się naruszeniem współistnienia opartego na dystansie, presją, by osiągnąć bliskość.

Droga zgłębiania islamu zaprowadziła mnie do obozu uchodźców An-Nusajrat w Strefie Gazy, dokąd zaprosili mnie przyjaciele. W 1990 roku jako żołnierz patrolowałem tamtejsze wąskie uliczki. Nastolatkowie rzucali w nas żelastwem i potłuczonymi butelkami, skandując: „Amnon b’salem aleik” – „Amnon was pozdrawia”. W ten sposób czynili aluzję do Amnona Pomerantza, rezerwisty, który skręcił w niewłaściwą ulicę i znalazł się w sąsiednim obozie uchodźców Al-Burajdż, gdzie został żywcem spalony przez tłum.

A teraz po dziesięciu latach wróciłem do An-Nusajrat jako pielgrzym. Szajch Abd ar-Rahim był starszym przywódcą niewielkiego meczetu sufich, mistyków, dla których najistotniejszą funkcją poznania jest serce. Szajch przywitał mnie w meczecie zbudowanym naprzeciw cmentarza, niejako ku przestrodze wiernych przed lekkomyślnością. Na początku usiłował nawrócić mnie na islam, prosząc, abym uniósł palec i powtórzył za nim słowa szahady, muzułmańskiego wyznania wiary. Wyjaśniłem, że nie przyszedłem, by wyrzec się swojej wiary, ale by poznać, jak moi muzułmańscy sąsiedzi służą Bogu. Szajch nie ustępował: „Nie ma innej drogi do Boga – powiedział – niż za pośrednictwem Proroka”.

Po chwili wstał i zaprowadził mnie na cmentarz. Weszliśmy do grobowca jego nauczyciela. Staliśmy w milczeniu. Ujął mnie za rękę i przysiągłbym, że obaj doznaliśmy wówczas tego samego, na wskroś przejmującego poczucia śmiertelności.

Po kilku miesiącach powróciłem. Tym razem szajch Abd ar-Rahim uśmiechnął się do mnie i przyłożył dłoń do serca. Powiedział: „Odkąd wszedłeś do grobowca i pozwoliłeś, by zetknęły się nasze dłonie, uważam cię za jednego z nas. Wszyscy moi uczniowie, muzułmanie czy żydzi, są w moim sercu”.

Pod koniec rocznej podróży pokochałem islam. Podziwiałem, z jak nieustraszonym sercem staje w obliczu śmierci. Ludzie Zachodu – w przeciwieństwie do muzułmanów – często uciekają przed konfrontacją z własną śmiertelnością. Dowiedziałem się, że islam ma niesamowitą zdolność zaszczepiania wszystkim swoim wyznawcom niezłomnego poczucia własnej tymczasowości.

Podczas politycznych sporów z Palestyńczykami słyszę niekiedy: Po co kłócimy się o ziemię, skoro w końcu ta ziemia będzie posiadać ciebie i mnie? Identyczne wyrażenie występuje także w mojej tradycji. Odwaga polegająca na stałej świadomości przemijania mogłaby odegrać pozytywną rolę w stworzeniu religijnego języka pokoju pomiędzy naszymi narodami, który byłby podstawą politycznej elastyczności i położyłby kres głoszeniu absolutystycznych sądów.

Piszę Ci o tym, Sąsiedzie, ponieważ zakładam, że jak większość Palestyńczyków, których znam, jesteś osobą religijną i jeśli gorliwie nie praktykujesz, to przynajmniej wierzysz. Wiedz, proszę, że moja podróż do Twojej religii była próbą opanowania religijnego języka, by jaśniej i prościej rozmawiać o pokoju. Jak sądzę, różne wysiłki podjęte w dobrej wierze przez dyplomatów nie powiodły się także z tego powodu, że w dużej mierze nie przywiązywali oni wagi do religijnego zaangażowania po obu stronach. Pokój, jeśli miałby zapanować na Bliskim Wschodzie, musi w jakiś sposób przemówić do naszych serc.

Zatem jako osoba wierząca zwracam się do Ciebie jako do osoby wierzącej.

Bez względu na to, jak różnie to wyrażamy, w wierze podzielamy istotny światopogląd: że niewidoczne jest ostatecznie bardziej rzeczywiste aniżeli materialne, że ten świat nie jest tworem przypadkowym, lecz odzwierciedla, choć w sposób nieoczywisty, celowe stworzenie. Że przede wszystkim nie jesteśmy ciałem, lecz duszą zakorzenioną w Jedynym. Dla mnie nie ma bardziej absurdalnego pojęcia niż to, że cud życia, cud świadomości są tylko zbiegiem okoliczności.

Jak wyczerpała się moja zdolność do dalszego wyciągania ręki

Wniknąłem w społeczeństwo Palestyńczyków nie tylko po to, by poznać Wasze życie religijne, lecz także aby móc na ten konflikt – choćby wyrywkowo – spojrzeć Waszymi oczami. Zmusić się do otwarcia na palestyńską tragedię: rozbicie narodu, którego obecną zasadą porządkującą jest destabilizacja, a najważniejsze rocznice sprowadzają się do upokarzających klęsk.

Usilnie starałem się wyjść poza własną narrację i zmierzyć się z palestyńską historią i krzywdami, jakich doznaliście z naszej strony. Spotkałem ludzi, których domy zostały zburzone przez Izrael, ponieważ zbudowali je bez pozwolenia władz miejskich Jerozolimy – choć wszyscy wiedzą, że takie pozwolenia są dla Palestyńczyków niezwykle trudne do uzyskania. Słuchałem Waszych relacji, odkrywałem palestyńską historię, pamiętniki i poezję. Wasza opowieść zaczynała na mnie ciążyć.


Miałem rzadki przywilej, by jako Żyd modlić się w kilku meczetach. Uczestniczyłem w tej niezwykłej choreografii muzułmańskiej modlitwy, zatracając się cieleśnie w wielbieniu Boga

Yossi Klein Halevi


Nie oznacza to, że powrót Żydów do domu – jak my, Żydzi, to określamy – miałby kiedykolwiek przestać być obiektem mojej miłości. Pielęgnuję to w sobie jako opowieść o wytrwałości, odwadze i nade wszystko wierze. Lecz nie potrafię już dłużej ignorować Twojej wersji o najeździe, okupacji i wygnaniu. I oto stało się, że nasze dwie narracje, przeciwstawne wersje tej samej historii, zaczęły we mnie współistnieć.

Przez wiele lat my, Izraelczycy, ignorowaliśmy Was, byliście dla nas niewidoczni, przezroczyści. Podobnie jak świat arabski zaprzeczał, że Żydzi mają prawo do określania się jako suwerenny naród, tak i my odmawialiśmy Palestyńczykom prawa do nazywania się odrębnym ludem w arabskiej wspólnocie zasługującym na miano suwerennego narodu. By rozwiązać nasz konflikt, musimy przyznać sobie nawzajem nie tylko prawo do samostanowienia, lecz także prawo do samookreślenia.

Wielu Izraelczyków dzisiaj akceptuje już zasadność prawa Twojego ludu do samookreślania się jako naród. Po pierwszej intifadzie, palestyńskim powstaniu pod koniec lat 80. XX wieku, wielu Izraelczyków mojego pokolenia było przekonanych, że nazywając okupację katastrofą – tak dla nas, jak i dla Was – izraelska lewica od dawna miała rację. Zorientowaliśmy się, że cena realizacji naszego historycznego roszczenia obejmującego całą ziemię pomiędzy Jordanem a Morzem Śródziemnym jest zbyt wysoka. Nie mogliśmy pozostać demokratycznym państwem realizującym żydowskie wartości etyczne, będąc jednocześnie okupantem Waszego narodu, czego w gruncie rzeczy nie chcieliśmy. Nie po to sam powróciłem do domu, by odebrać dom innym ludziom. Mam nadzieję, że mnie usłyszysz, gdy mówię, że nie mam zamiaru ignorować Twoich roszczeń lub Twojego bólu.

Oczywiście wielu Izraelczyków nadal utrzymywało, że sprawiedliwość jest wyłącznie po naszej stronie, Wy zaś nie macie rzeczywistych argumentów historycznych. Jednak właśnie wtedy duża liczba osób zaczęła myśleć odmiennie. Powstał obóz „winnych Izraelczyków”. Byliśmy przekonani, że na Izraelu jako okupancie spoczywa obowiązek wystąpienia do Palestyńczyków z poważną propozycją pokojową. Z tego powodu popieraliśmy premiera Izraela Icchaka Rabina, gdy 13 września 1993 r. przed Białym Domem wymienił uścisk dłoni z Jasirem Arafatem, oficjalnie rozpoczynając proces pokojowy w Oslo.

A potem, we wrześniu 2000 r., wybuchła druga intifada. Na naszych ulicach zginęły lub zostały ranne tysiące Izraelczyków. Wraki wysadzonych autobusów wpisały się w izraelski krajobraz. Poszczególne zamachy stopiły się w jedną wielką tragedię. Chcę tu wspomnieć tę dla mnie szczególną: samobójca wysadził się w kawiarni niedaleko mojego biura w Jerozolimie, zabijając ojca i córkę w wieczór poprzedzający jej ślub; następnego dnia goście weselni zebrali się na jej pogrzebie. Byłem z tą rodziną związany i odwiedziłem dom żałoby. Widziałem, jak pogrążona w smutku matka i żona przyjęła na siebie rolę pocieszycielki, jak starała się swoją wiarą i determinacją uspokoić każdego z przybywających. I wtedy pojąłem, że już nic nigdy nie wygna Żydów z tej ziemi.

W tamtych latach oboje z moją żoną Sarą wychowywaliśmy dwóch nastolatków. Codziennie rano musiałem pamiętać, by pocałować ich na pożegnanie, bo nie byłem pewien, czy ich znów zobaczę. Obaj co jakiś czas ocierali się o jakiś zamach. Trzynastoletni Koby Mandell, którego mój syn Gavriel znał z letniego obozu, został ukamienowany; ciało Koby’ego odnaleziono w jaskini, było tak zmasakrowane, że identyfikacja była możliwa tylko dzięki badaniom DNA.

Izraelczycy i Palestyńczycy toczą głęboki spór o to, kogo należy obarczyć odpowiedzialnością za przerwanie procesu pokojowego, i niewątpliwie ów spór będzie trwał nadal. Większość Izraelczyków, do których ja także należę, jest przekonana, że w tamtym czasie nasi przywódcy usiłowali zawrzeć pokój, podczas gdy Wasi odrzucili kompromis i chcąc podłamać ducha Izraelczyków i wymóc na nich dalsze ustępstwa, wkroczyli na ścieżkę terroryzmu. […]

Druga intifada to moment, w którym większość z nas, poczuwających się do winy Izraelczyków, straciła wiarę w pokojowe intencje palestyńskich przywódców. I terroryzm nie był jedynym powodem. Straciliśmy wiarę, ponieważ najgorsza fala terroryzmu w naszej historii nastała po tym, jak Izrael złożył dwie, w naszym odczuciu wiarygodne, propozycje zakończenia okupacji. […]

Dla wielu Izraelczyków, którzy wierzyli w pokojowe rozwiązanie konfliktu, był to wstrząsający moment. Znam osoby, które poświęciły się przekonywaniu swoich współobywateli, że władze Palestyny chcą pokoju z Izraelem, że powinniśmy jedynie przedstawić wiarygodną propozycję, a Wasza strona na pewno ją przyjmie. Tragedia izraelskiej lewicy polegała na tym, że zdołała przekonać większość naszego społeczeństwa, by zaufała, że to możliwe. I w tym właśnie momencie proces pokojowy dosłownie wybuchł nam prosto w twarz.

W 2008 r. premier Izraela Ehud Olmert zaoferował palestyńskiemu przywódcy Mahmudowi Abbasowi pełne wycofanie się z części ziem okupowanych i wymianę terytoriów. Abbas nie zareagował. Dziś dla zwyczajnych Izraelczyków, którzy usilnie pragną normalnego życia w normalnym kraju w pokoju ze swoimi sąsiadami, owi lewicowcy, którzy wciąż utrzymują, że palestyńscy przywódcy chcą pokoju, są po prostu ludźmi chorymi z urojenia.

Zamieszki w czasie drugiej intifady były przerażające, jednak dla Izraelczyków nie mniej straszny był jej główny motyw: zaprzeczenie, że my, Żydzi, mamy prawo do istnienia jako suwerenny naród na tej najmniejszej części ziemi, zaprzeczenie idei, że tę ziemię powinny dzielić dwa narody. Doświadczyliśmy terroryzmu, który wyrażał jeszcze głębszą patologię: w swoim zamyśle miał położyć kres obecności żydowskiej na tej ziemi. Bunt nie przeciwko okupacji, ale bunt przeciwko istnieniu Izraela. […]

Przywódcy palestyńscy nigdy nie zmieniają retoryki kierowanej do swojego narodu głoszącej, że istnienie państwa Izrael nie ma historycznej racji bytu. Owi przywódcy przekonali nas, że w tym konflikcie wcale nie chodzi o granice, osiedla, o Jerozolimę i miejsca święte. Jest to wyłącznie konflikt o nasze prawo do istnienia. Do istnienia tutaj. Nasze prawo, by uważano nas za naród. Naród, który stąd się wywodzi.

Upadek izraelskiej lewicy przekształcił politykę mojego kraju na całe pokolenie. Po fiasku porozumień z Oslo do władzy powróciła prawica. Izraelski obóz pokoju, który w 1990 r. potrafił zmobilizować setki tysięcy demonstrantów do wyjścia na ulice, dziś z trudem zwołuje ich kilka tysięcy.

Wielu Izraelczyków doskonale zdaje sobie sprawę, że nasza strona ma ogromny udział w tym straszliwym impasie, jaki nastąpił pomiędzy naszymi dwoma narodami. Gdy trwały negocjacje w Oslo, dalej budowaliśmy osiedla, podważając zaufanie Twojego narodu do naszej obietnicy rozwiązania konfliktu i wzmagając poczucie bezsilności Palestyńczyków. Jednak kiedy nadszedł decydujący moment, gdy można było zażegnać konflikt, pamiętamy, że nasi przywódcy powiedzieli „tak”, a palestyńscy powiedzieli „nie”.

Piszę o tym, ponieważ jest to ten moment, który zmienił społeczeństwo izraelskie, zmienił mnie. To również wyjaśnia, jak mogę żyć z moralnym obciążeniem okupacją. Jak mogę żyć z murem, który mam za oknem.

Moje wędrówki w głąb palestyńskiego społeczeństwa skończyły się. Stały się zbyt niebezpieczne: Izraelczykom wjeżdżającym na terytorium kontrolowane przez władze palestyńskie groził lincz. Ostatecznie Izrael zabronił swoim obywatelom przebywania na tych terenach. Relacje, jakie nawiązałem z Palestyńczykami, rozmyły się.

Gdy ludzkie bomby wybuchały w pierwszych latach XXI wieku, tak jak wielu Izraelczyków, poparłem budowę bariery odgradzającej Zachodni Brzeg od Izraela, Twoje wzgórze od mojego. Był to rozpaczliwy wysiłek, by zatrzymać tę niesamowitą łatwość, z jaką zamachowcy-samobójcy przechodzili z Zachodniego Brzegu do suwerennego Izraela, wsiadali do naszych autobusów i wchodzili do naszych kawiarni.


Jestem Izraelczykiem, zaś Ty, Palestyńczyk, nie masz praw wynikających z posiadania obywatelstwa. Dlatego popieram rozwiązanie polegające na istnieniu dwóch państw

Yossi Klein Halevi


I to podziałało. Gdy postawiono mur, fala samobójczych zamachów ustała. Istnienie muru jest dla mnie gwarancją bezpieczeństwa moich dzieci, mojego przetrwania na Bliskim Wschodzie. Zatem jestem wdzięczny za istnienie muru, którym jednocześnie pogardzam. Ponieważ czuję, że nie mam wyboru.

Wraz z drugą intifadą wyczerpała się moja zdolność do dalszego wyciągania ręki; nie sądziłem, żebym jeszcze kiedykolwiek miał się podjąć tego typu wyprawy. Nie chciałem już dłużej słuchać Waszych historii, Waszych roszczeń, Waszych żali. Chciałem wyjść i krzyknąć w stronę Twojego wzgórza: Mogło być inaczej! Współpracujcie z nami i wynegocjujcie kompromis! I dostrzeżcie mnie, uznajcie moje istnienie! Ja też mam historię do opowiedzenia. […]

Jak może dojść między nami do pojednania, skoro ja nie istnieję, skoro nie mam prawa istnieć?

Ten mur oznacza, że pomiędzy nami jest znacznie grubszy mur. Nie potrafimy się porozumieć na poziomie podstawowego wspólnego języka. Moją obecność w tym miejscu postrzegam jako element powrotu rdzennego, wygnanego stąd narodu, a odrodzone państwo żydowskie jako akt sprawiedliwości dziejowej, formę zadośćuczynienia. Jestem Żydem w Jerozolimie pod rządami Izraela i jest to dla mnie źródłem otuchy i religijnej inspiracji.

Twoją obecność na tej ziemi rozumiem jako niezbywalny element jej istnienia. Palestyńczycy często porównują się do drzew oliwnych. Wasze zakorzenienie, Wasza miłość do tej ziemi są dla mnie ogromną inspiracją.

A jak Ty postrzegasz mnie? Czy w Twoich oczach przynależę do najazdu kolonialnego, który był zbrodnią dziejową i pogwałceniem religii? Albo: czy dla Ciebie żydowska obecność tutaj jest równie autentyczna jak Twoja? Czy moje życie na tej ziemi można porównać do wyrwanego z korzeniami drzewa oliwnego, które znów posadzono na swoim miejscu?

Tak jak pogłębia się konflikt między nami, mur zdaje się coraz bardziej wnikać w krajobraz, wchłonięty przez domy i wzgórza, nawet przez zmieniające się światło. Mur często znika całkowicie: moje oko nauczyło się, jak go nie widzieć. Mieszkam na tyle wysoko, że mogę patrzeć ponad murem, na pustynię daleko poza nim. Potrafię niemal wyeliminować to ograniczenie i cieszyć się otwartą przestrzenią.

A jednak mur wciąż pozostaje zniewagą. Zaprzeczeniem mojej najgłębszej nadziei dla Izraela, polegającej na odnalezieniu swojego miejsca pośród naszych sąsiadów.

Raczej się nie przekonamy

Cztery lata po drugiej intifadzie podobnie jak większość Izraelczyków stwierdziłem: staraliśmy się zawrzeć pokój i zostaliśmy odtrąceni w możliwie najbrutalniejszy sposób. Lecz było to nazbyt proste. Jako osobie religijnej nie wolno mi przyjąć istnienia tej otchłani na zawsze, nie wolno mi zawierać pokoju z rozpaczą. Koran z mocą podkreśla, że rozpacz jest równoznaczna z niewiarą w Boga. Niewiara w pojednanie oznacza ograniczenie mocy Boga, zwątpienie w możliwość zaistnienia cudu – szczególnie na tej ziemi. Tora nakazuje mi: „Szukaj pokoju i idź za nim” – nawet wtedy, gdy zawarcie pokoju okazuje się niemożliwe, być może właśnie wtedy.

Zatem zwracam się do Ciebie, Sąsiedzie, z nadzieją, że uczciwa opowieść o mojej historii być może Cię poruszy – i pomoże stworzyć między nami przynajmniej nić zrozumienia, jeśli nie porozumienia. Chcę, aby mój rząd czynnie dążył do rozwiązania konfliktu polegającego na utworzeniu dwóch państw, by rozważył najwątlejszy cień możliwości zawarcia porozumienia. Chcę, aby mój rząd nie przemawiał tylko językiem bezpieczeństwa i zagrożenia, lecz także językiem nadziei, współistnienia i moralnej odpowiedzialności. I chcę, aby mój rząd powstrzymał ekspansję osadnictwa. Nie tylko ze względu na Ciebie, ale też i na mnie. Prawicowy rząd Izraela, który działa, gdy piszę te słowa, zdaje się niezdolny do wykrzesania z siebie jakiejkolwiek wizji.

Dziś mam już jakąś nadzieję, że w obliczu katastrofy zaistniałej w krajach wokół nas – potworności w Syrii i w innych miejscach na Bliskim Wschodzie – Palestyńczycy i Izraelczycy wydobędą się z tej otchłani i wybiorą życie. Lecz żeby to nastąpiło, musimy nawzajem poznać swoje marzenia i lęki. […]

Piszę te listy, bo po raz kolejny chcę wyruszyć w podróż. W podróż do Ciebie. Lecz z tą jedną różnicą: ostatnim razem, gdy odbyłem podróż w głąb społeczeństwa palestyńskiego, usiłowałem Cię zrozumieć. Prawie w ogóle z Tobą nie dyskutowałem i ani słowem nie wspomniałem o sobie. Usiłowałem słuchać.

Teraz chcę się z Tobą podzielić cząstką mojej wiary i mojej historii, które się ze sobą ściśle splatają. Jestem Żydem z powodu historii. To ona mnie tu przywiodła i to dzięki niej jestem Twoim sąsiadem.

Raczej nie przekonamy się nawzajem do swoich odmiennych opowieści. Każdy z nas żyje w historii tak głęboko zakorzenionej w swojej egzystencji, tak mocno precyzującej nasze zbiorowe i indywidualne istnienie, że rezygnacja z naszych narracji byłaby zdradą.

Musimy jednak kwestionować historie, jakie opowiadamy nawzajem o sobiei jakie zdominowały nasze społeczeństwa. […]

Zatem, Sąsiedzie, oto jestem. Zapraszam Cię do mojego duchowego domu z nadzieją, że pewnego dnia będziemy mogli wzajemnie się powitać w naszych fizycznych domach.


Fragment pierwszego rozdziału książki „Listy do mojego palestyńskiego sąsiada”, która ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa Austeria. Śródtytuły pochodzą od redakcji
Tłum. Maria Makuch
Tekst ukazał się w kwartalniku Więź”, lato 2020


Yossi Klein Halevi – ur. 1953 w Nowym Jorku jako syn ocalonego z Zagłady. Pisarz i publicysta. Pracuje w edukacyjno-badawczym Shalom Hartman Institute w Jerozolimie. Zaangażowany w dialog międzyreligijny. Autor m.in. książek „At the Entrance to the Garden of Eden: A Jew’s Search for God with Christians and Muslims in the Holy Land”, „Like Dreamers: The Story of the Israeli Paratroopers who Reunited Jerusalem and Divided a Nation” oraz „Listy do mojego palestyńskiego sąsiada”. Od 1982 r. mieszka w Jerozolimie. W roku 2020 Polska Rada Chrześcijan i Żydów nadała mu tytuł Człowieka Pojednania.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com