Archive | 2025/10/04

Izrael nie stworzył „Palestyńczyków” – nie są jego odpowiedzialnością


Izrael nie stworzył „Palestyńczyków” – nie są jego odpowiedzialnością

Anjuli Pandavar


Nowoczesna tożsamość palestyńska nie powstała w sposób naturalny, lecz została ukształtowana przez polityczne manipulacje, ideologię islamistyczną oraz strategię zimnowojenną. Daleka od dążenia do państwowości, jej istotą od początku było sprzeciwianie się istnieniu Izraela i podtrzymywanie konfliktu.

Allah jest najlepszym z podstępnych” (Koran 3:54). Nawet Abu Bakr, pierwszy z tzw. prawowiernych kalifów, miał powiedzieć: „Na Allaha! Nie byłbym pewien i nie czułbym się bezpieczny przed podstępem Allaha, nawet gdybym miał jedną stopę w Raju” (Sam Shamoun, „Allah: The greatest deceiver of them all”).

Jeśli muzułmanin nie może ufać własnemu Bogu, nic nie jest pewne. A jednak musi oddawać Mu cześć i mieć nadzieję. Islam – religia prawdy – zaprzecza więc sam sobie, pozostawiając wyznawców w konsternacji oraz zdezintegrowaną ummę. To trwa, ponieważ dla muzułmanów prawda i lojalność to jedno i to samo. Obiektywna prawda nie jest godna zaufania, a zatem mało znacząca. Islam – religia doskonała i ostateczna – przychodzi, by zastąpić wszystkie wcześniejsze religie, począwszy od judaizmu. Dla muzułmanina Żyd staje się więc pierwotną przyczyną wszystkich jego kłopotów. Nienawiść do Żydów jest nieuniknioną konsekwencją istnienia islamu. A fakt, że jakaś ziemia znów znajduje się pod rządami Żydów, uruchamia słynny hadis o zagładzie:

„Nie nadejdzie godzina [sądu], dopóki muzułmanie nie będą walczyć z Żydami i nie będą ich zabijać, aż Żyd schowa się za drzewem lub kamieniem, a drzewo lub kamień powie: Muzułmaninie, sługo Allaha, jest za mną Żyd – przyjdź i zabij go. Tylko drzewo gharqad nic nie powie, bo to drzewo Żydów” (Sahih Muslim 6985).

Ta antyteza między islamem a judaizmem osiąga swoją najczystszą postać w istnieniu państwa żydowskiego – i to w samym sercu „ziem muzułmańskich” – którego powstanie stało się przyczyną powstania populacji muzułmanów bez ojczyzny. Ci „Palestyńczycy” zostali opiekunami całej nienawiści do Żydów w ummie i otrzymali zadanie ich wytępienia w imieniu wszystkich muzułmanów. „Naród palestyński” stał się więc złowieszczym odpowiednikiem żydowskiego plemienia Lewiego. Ich masakra Żydów z 7 października wywołała na całym świecie euforię wśród muzułmanów, wdzięcznych za ten „moment triumfu”.

Szok i trauma ummy po likwidacji dogorywającego Kalifatu Osmańskiego w 1924 roku przez ostentacyjny modernizm Republiki Turcji, założonej rok wcześniej, doprowadziły bezpośrednio do powstania Bractwa Muzułmańskiego w 1928 roku. Jego założyciele uznali, że sunnicki islam potrzebuje kalifatu na miarę współczesności, i wzorowali się na rosnącej w siłę ideologii nazistowskiej – z własnym Gestapo i Zielonymi Koszulami – prezentując się jako siła dżihadu dla nowego świata, czyli nowoczesnego islamu pod wodzą Najwyższego Przewodnika, Hassana Al-Banny. Bractwo nie posiadało terytorium, lecz – jak kalifat – cieszyło się ponadnarodową jurysdykcją.

Dla Al-Banny lata 20., 30. i 40. oznaczały zagrożenie egzystencjalne, nie tylko dla Bractwa Muzułmańskiego, ale dla całej ummy: „żydowski modernizm”, który syjonistyczna imigracja wnosiła do serca „ziem muzułmańskich”. W wywiadzie z 1949 r. dla amerykańskiego dziennikarza Johna Roya Carlsona Al-Banna powiedział:

„Nie zależy nam na parlamencie z przedstawicielami ludu, ani na rządzie ministrów, chyba że tacy przedstawiciele i ministrowie będą muzułmanami żyjącymi według Koranu. Jeśli ich nie znajdziemy, sami staniemy się parlamentem. Allah i rady religijne ograniczą naszą władzę tak, by nikt nie musiał obawiać się dyktatury. Naszym celem jest zniszczenie modernizmu w rządzie i społeczeństwie. W Palestynie naszym pierwszym obowiązkiem jako muzułmanów jest zmiażdżyć syjonizm, czyli żydowski modernizm. To nasz patriotyczny obowiązek. Koran tego wymaga.”

Al-Banna nie mówił o „obowiązku religijnym”, ale o „obowiązku patriotycznym”. Bractwo zadbało o to, by rodzący się naród arabski, wyłaniający się z gruzów imperium osmańskiego, scementował swoją tożsamość wokół islamu i stał się siłą dżihadu – przede wszystkim przeciw Żydom Palestyny Mandatowej. Szyicki duchowny Ruhollah Chomeini był młodym człowiekiem, gdy upadł kalifat. Pięćdziesiąt lat później, jako ajatollah Ruhollah („duch Boga”) Chomeini, uczynił to samo dla szyickiego islamu, ustanawiając Islamską Republikę Iranu, z samym sobą jako Najwyższym Przywódcą. Zarówno Al-Banna, jak i Chomeini karmili się ideologią nazistowską i płonęli żądzą pomszczenia upokorzenia islamu po upadku kalifatu.


Od Kalifatu do Bractwa Muzułmańskiego

To właśnie determinacja Bractwa, by usunąć „żydowski modernizm” z Palestyny Mandatowej, stała się w 1964–65 r. inspiracją dla radzieckiego KGB do stworzenia „Palestyńczyków”. Wstrzyknięcie tej idei w arabską ludność cywilną, rozbitą po wojnie o niepodległość Izraela i powstaniu państwa żydowskiego, dało idealne połączenie dżihadu islamskiego, zorganizowanego ludobójstwa Żydów przez nazistów i „wyzwolenia narodowego” Kominternu. Robert Spencer w książce The Palestinian Delusion dowodzi, że „naród palestyński”, którym dziś zachwyca się świat, to nic innego jak nędzny projekt poboczny zimnej wojny, stworzony przez KGB. Wykreowali Egipcjanina urodzonego w Kairze – Jasera Arafata – jako kwintesencję „Palestyńczyka”. Nawet flaga „Palestyny” została przejęta z upadłej w 1958 roku Federacji Arabskiej Iraku i Jordanii.

Urzędnik Bractwa, Labib Bey, chwaląc się „co najmniej dwudziestoma tysiącami” cudzoziemskich muzułmanów, którzy przybyli walczyć z Żydami w Palestynie, powiedział Carlsonowi: „Nasi chłopcy wierzą, że walcząc z Żydem, zapewnią sobie miejsce w Raju. Nie opuścimy Palestyny, dopóki ostatni syjonistyczny Żyd nie zostanie uciszony.” Carlson cytuje też gazetę Bractwa, Ikhwan el Muslimin, opisującą scenę na dworcu w Port Said:

„Miniona niedziela była jednym z dni Allaha w Port Said, bo o pierwszej nad ranem przyjechał pociąg z Kairu pełen ludzi udających się na świętą wojnę o Palestynę. Ci wierni wyskoczyli na peron, każdy z własnym dobytkiem, i pomaszerowali zwartą kolumną do Domu Braci Muzułmanów. Byli gotowi, by wyruszyć na pole bitwy i walczyć dla Allaha. Cudownie było ich słuchać, gdy śpiewali: ‘Walczymy – to nasza droga, a śmierć dla Allaha – nasz najwyższy ideał.’”

Te wydarzenia miały miejsce szesnaście lat przed tym, jak „Palestyńczycy” zostali wykreowani w Moskwie i „inkubowani” na miejscu, by przejąć „świętą wojnę o Palestynę” i „walczyć z Żydem… aż ostatni syjonista zostanie uciszony”. Palestyńczycy, gdy już zaistnieli, stali się uosobieniem muzułmańskiej nadziei na odkupienie islamu.


„Zniszczyć Palestyńczyków to zniszczyć islam.”

Muhammad Bin Salman o tym wie; ajatollah Ali Chamenei również. Saudyjska niechęć wobec Bractwa Muzułmańskiego i Kataru, a także działania Zjednoczonych Emiratów Arabskich zmierzające do podważenia Bractwa w wielu krajach, idą w parze z bezprecedensowymi zmianami w ummie. Wszystko to wskazuje, że islam pędzi ku samozagładzie. Dla Izraela porozumienia abrahamowe czynią Palestyńczyków nieistotnymi, lecz dla państw arabskich uczestniczących w tych porozumieniach, są oni centralnym elementem planu demontażu islamu. Wyraźnym znakiem, że subwersja islamu weszła w wyższy bieg, będzie sytuacja, w której Arabia Saudyjska przestanie deklaratywnie wspierać Palestyńczyków, a zacznie ich jawnie zwalczać.

Jeśli Palestyńczycy w ogóle mają jakieś aspiracje, to są one całkowicie negatywne, całkowicie destrukcyjne. Muzułmanie, którzy nie są Palestyńczykami, mają jeszcze pewne pole manewru, jako że Koran uznaje, iż nie każdy muzułmanin ma psychiczne predyspozycje do zabijania:

„Przepisano wam walkę, chociaż jest ona dla was czymś odrażającym. Może się zdarzyć, że nie lubicie czegoś, co jest dla was dobre, a lubicie coś, co jest dla was złe. Allah wie, a wy nie wiecie.” (Koran 2:216)

Nie dotyczy to Palestyńczyków; oni mają ten gen wyłączony. Fakt, że palestyński lekarz, dr Mustafa Barghouti, nie potrafi zdobyć się choćby na cień zastrzeżeń, nie mówiąc już o potępieniu, wobec brutalnego i metodycznego mordu ponad tysiąca Żydów – mężczyzn, kobiet, dzieci, osób starszych i niepełnosprawnych – powinien być dla wszystkich marzących o pokoju z Palestyńczykami sygnałem ostrzegawczym.

Izrael popełnił na początku wiele katastrofalnych błędów. W tym kontekście istotne są trzy: oddanie Wzgórza Świątynnego Arabom, uznanie Palestyńczyków za odrębny naród oraz zaakceptowanie Organizacji Wyzwolenia Palestyny jako „jedynych, autentycznych przedstawicieli narodu palestyńskiego”. Takimi dobrowolnymi gestami Izrael sam siebie uczynił odpowiedzialnym za brak państwa dla tego „narodu”. U podstaw katastrofy z Oslo i trwającego od dekad „procesu pokojowego”, który umożliwiał stopniowe dążenie do zniszczenia Izraela, leżą właśnie te błędy. Jak pisze prof. Efraim Karsh:

„Już w sierpniu 1968 r. Arafat określił strategiczny cel OWP jako ‘przeniesienie wszystkich baz oporu’ na Zachodni Brzeg i do Strefy Gazy, okupowanych przez Izrael podczas wojny czerwcowej 1967 r., ‘aby opór mógł się stopniowo przekształcać w ludową rewolucję zbrojną’. Miało to, jego zdaniem, pozwolić OWP podważać izraelski styl życia poprzez ‘powstrzymywanie imigracji i zachęcanie do emigracji… niszczenie turystyki… osłabianie gospodarki i przekierowywanie większości środków na potrzeby bezpieczeństwa… [oraz] tworzenie i podtrzymywanie atmosfery napięcia i niepokoju, która zmusi Syjonistów do uświadomienia sobie, że życie w Izraelu jest niemożliwe.’” (Efraim Karsh, „Arafat’s Grand Strategy”, Middle East Quarterly, wiosna 2004, s. 3–11, s. 3)

Wypowiedź Arafata z 1968 r., że zamierza „zmusić Syjonistów do uświadomienia sobie, że życie w Izraelu jest niemożliwe”, przypomina deklarację Bractwa Muzułmańskiego wcześniejszą o dwie dekady: „Nie opuścimy Palestyny, dopóki ostatni syjonistyczny Żyd nie zostanie uciszony.” Palestyńczycy nigdy nie ukrywali swojej intencji zabicia tylu Żydów, ilu trzeba, by reszta opuściła Izrael. Prof. Karsh pisze o tej strategii:

„Ta [fazowa] strategia, sięgająca czerwca 1974 r., pozostaje od tamtej pory zasadą przewodnią OWP. Nakazuje ona, by Palestyńczycy przejmowali każde terytorium, które Izrael jest gotów oddać lub jest do tego zmuszony, i wykorzystywali je jako trampolinę do dalszych zdobyczy terytorialnych aż do osiągnięcia ‘pełnego wyzwolenia Palestyny’.” (s. 2)


Palestyńska strategia: zniszczenie, nie państwowość

Palestyńczycy natychmiast wykorzystają każde państwo – jakiekolwiek – do zabijania Żydów i niszczenia Izraela! Żydzi jednak przerażają się samą myślą o przymusowym wysiedleniu choćby jednego Palestyńczyka. Przeciwnie – chcą im dać państwo, „żebyśmy mogli żyć obok siebie w pokoju”. Czyż nie jest w naszej naturze albo niszczyć tych, którzy chcą nas zabić, albo oddzielić się od nich jak największym dystansem? Dwa lata po rozpoczęciu przez Palestyńczyków ludobójczej wojny przeciw Izraelowi 7 października, więcej Izraelczyków niż kiedykolwiek rozumie to zagrożenie. A mimo to coraz częściej mówi się o nadaniu Palestyńczykom kantonów lub emiratów – i to nie jako nadziei na zakończenie ich ludobójczych ambicji, ale jako wyrazu odpowiedzialności Izraela.

Pomysł emiratów palestyńskich to koncepcja dra Mordechaja Kedara. Aby ją opracować, musiał on przypisać Palestyńczykom aspirację, której nigdy nie mieli – chęć posiadania własnego państwa. Ponieważ nigdy go nie chcieli, forma tego państwa – czy to państwo narodowe, emiraty czy cokolwiek innego – nie ma znaczenia. Jak wyjaśnia Timor Aklin, żydowski konwertyta z islamu:

„Palestyńczycy nie mają celu. Ich celem jest wytępienie Żydów, ale co potem? Wytępimy siebie nawzajem. A jeśli nie, poczekamy na Jordańczyków, Egipcjan, Libańczyków, Syryjczyków albo jakiegoś szaleńca, który pojawi się za 15, 20, 30, 50 lat. Nie ma prawdziwej wizji państwa. To ich nie interesuje.”

Nie zostało jeszcze wyjaśnione, jak nadanie Palestyńczykom jednego rodzaju państwa miałoby być nagrodą za terroryzm, a inny rodzaj państwa – już nie. Czy będzie ono zmilitaryzowane czy zdemilitaryzowane, państwo narodowe czy emiraty – nie zmienia to faktu, że są one nagrodą za terroryzm. Pytanie, czy takie państwo odniesie sukces, zakłada: po pierwsze – że rozstrzygnięto już kwestię nagradzania terroryzmu; po drugie – że Palestyńczycy są i pozostają odpowiedzialnością Izraela; po trzecie – że w poszukiwaniu „idealnego modelu sukcesu” Izrael wiecznie utrzymuje tę odpowiedzialność.

Zwolennicy tych pomysłów dodatkowo zakładają, że „sukces” państwa palestyńskiego będzie oznaczał koniec terroryzmu wobec Izraela. Tego typu myślenie to spuścizna wczesnych syjonistów z lewicy, a ich następcy nadal trwają w złudzeniu, że jeśli damy Palestyńczykom coś dobrego, przestaną chcieć nas zabijać — myślenie to, jak wiemy, zawsze prowadziło do katastrofy.


Wybory Izraela i „żelazny mur”

Pomysł kantonizacji Palestyńczyków w oparciu o klanowe emiraty opiera się na przykładzie dobrze prosperujących emiratów Zatoki Perskiej. Problem w tym, że Arabowie Zatoki to nie Palestyńczycy. Choć oba społeczeństwa mają strukturę klanową, to Arabowie Zatoki nie posiadają zdegradowanej tożsamości. Ich narodowa afirmacja nie opiera się na konieczności zniszczenia innego narodu. Palestyńczycy nie mogą osiągnąć afirmacji narodowej bez eksterminacji Żydów. Jako narody – „Palestyńczycy” i Żydzi – są wobec siebie antytetyczni.

Aby ominąć ten fakt, dr Kedar wprowadza zawiłe i być może nieuświadomione, ale jednak nie do obrony rozróżnienie. Łączy on nieistniejące państwo palestyńskie – Autonomię Palestyńską – z istniejącymi, upadłymi państwami arabskimi, takimi jak Libia czy Jemen, lecz nie zestawia istniejącego palestyńskiego państwa – Gazy – z odnoszącymi sukcesy państwami arabskimi, jak Kuwejt czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, choć częściowo musi to zrobić, jak w Arutz Sheva w 2014 roku:

„Nikt na świecie nie może zagwarantować, że państwo palestyńskie, jeśli zostanie utworzone na Zachodnim Brzegu, nie stanie się państwem Hamasu, jak stało się to poprzez wybory w styczniu 2006 roku, lub poprzez zbrojne przejęcie władzy, jak miało to miejsce w Gazie w czerwcu 2007 roku. …jedynym realnym rozwiązaniem jest utworzenie ośmiu palestyńskich emiratów. Jeden już istnieje w Gazie.” (podkr. moje)

Dr Kedar niechcący ujawnia, że niezależnie od formy, jaką przybierze państwo palestyńskie, musi ono upaść, dopóki istnieje Izrael. Gaza była już emiratopodobnym tworem, analogicznym do ZEA – tylko że takim, który się nie powiódł. ZEA to „Singapur nad Zatoką”; sama sugestia „Singapuru nad Morzem Śródziemnym” obraża jednak mieszkańców Gazy. Ponieważ są Palestyńczykami, emiraty będą po prostu kolejnymi „szklarniami”, które spotka ten sam los. Dr Kedar nie tłumaczy, dlaczego każdy z tych emiratów nie miałby od razu stać się – lub dążyć do tego, by się stać – drugim Katarem: odnoszącym sukcesy emiratopodobnym państwem klanowym, które stworzyło Hamas. To daje nam dwa istniejące emiraty, które chcą zniszczyć Izrael – i jeden z nich nie jest nawet palestyński. Co je łączy? Bractwo Muzułmańskie. Osiem takich emiratów wewnątrz Izraela idealnie pasowałoby do jego interesów.

Plan emiratów palestyńskich ignoruje centralną rolę islamu w motywacjach Palestyńczyków – Hamas to przecież Islamski Ruch Oporu – oraz samego dżihadu w islamie. Hamasowe Bractwo Muzułmańskie głosi: „Allah jest naszym celem; Prorok naszym przywódcą; Koran naszym prawem; Dżihad naszą drogą; śmierć na drodze Allaha naszym najwyższym ideałem.” (podkr. moje). Generał IDF Amos Jadlin słusznie ubolewał:

„Zbudowaliśmy mur sięgający 30–40 metrów pod ziemię. Byliśmy bardzo skuteczni wobec rakiet, zarówno dalekiego-, jak i krótkiego zasięgu, dzięki systemowi wczesnego ostrzegania. Mamy najlepszy na świecie system antyrakietowy – Żelazną Kopułę. Gdy Hamas zrozumiał, że rakiety i tunele nie działają, opracował inną strategię. I tu Izrael zawiódł. Hamas zastosował taktyki, które prześcignęły Izrael.”

Hamas nie tylko zastosował, ale i opracował taktyki, które prześcignęły Izrael. Od dawna zauważa się stagnację i zacofanie myślowe społeczeństw muzułmańskich. Zestawia się liczbę Nagród Nobla dla żydowskich naukowców z faktem, że w najbardziej nowoczesnych muzułmańskich miastach wciąż brakuje kanalizacji. A jednak prymitywny Hamas potrafił przechytrzyć najlepsze izraelskie technologie.

Muzułmanie są bez wątpienia pomysłowi – tyle że cała ta pomysłowość służy wyłącznie oszustwu i dżihadowi. Szariat zabrania innych rodzajów kreatywności. Muzułmanie odrzucają innowacje, chyba że służą islamowi, np. poprzez opracowywanie bardziej przebiegłych sposobów zabijania niewiernych lub oszukiwania ich.

Palestyńczycy są w pełni zdolni do działania i skuteczności – jak potwierdza gen. Jadlin. Ale ich rozumienie „sukcesu” różni się od reszty świata. Izraelczycy wciąż nie pojmują tej różnicy. Oburzają się, że zamiast przeznaczyć miliardy dolarów na rozwój Gazy, Palestyńczycy inwestują w infrastrukturę terrorystyczną. Dla muzułmanów to zupełnie logiczne. Liczy się życie pośmiertne. Dlatego dla Palestyńczyków zabijanie Żydów to absolutny priorytet. Przyspiesza bowiem nadejście Godziny Ostatecznej.

Gdyby Izraelczycy naprawdę znali Palestyńczyków, wiedzieliby, że nic ich nie powstrzyma — ani mur sięgający 30–40 metrów pod ziemię, ani władza emiratów — przed dążeniem do zgładzenia Żydów. Nic, poza fizycznym usunięciem każdego Palestyńczyka z Izraela, Gazy, Judei i Samarii oraz – co najważniejsze – zburzeniem Al-Aksy. Skuteczność tego ideologicznego kontrataku została ogłoszona przez nich samych – nazwali go Powodzią Al-Aksy. Przyniesie to taki sam efekt, jak odebranie boskości cesarzowi Hirohito w Japonii po II wojnie światowej. Rozbije ummę. A wtedy – jeśli Izrael utrzyma groźną armię, zdolną do rzeczy przerażających ich wrogów – Żydzi będą bezpieczni.

Najprawdopodobniej jednak Izraelczycy znów spróbują spotkać się w pół drogi z ludźmi, których całym celem istnienia jest ich zabicie. Dowodzi tego entuzjazm, z jakim niektórzy przyjęli informację, że szejkowie z Hebronu chcą emiratu, by przyłączyć się do Porozumień Abrahama. Znane powiedzenie mówi: jeśli coś wydaje się zbyt piękne, by było prawdziwe – zapewne takie właśnie jest. Ale nikt nie chce być tym, kto ostrzeże przed zagrożeniem. Ta sama bojaźliwość stoi za obowiązkowym poprzedzaniem słów o przesiedleniu Palestyńczyków z Gazy przymiotnikami: „plan prezydenta Trumpa” i „dobrowolne”. Żydzi zawsze wybierają półśrodki i nazywają to zwycięstwem – po czym niedobici terroryści „negocjują” kolejną porażkę Żydów.

Po klęsce muru gen. Jadlina sięgającego 30–40 metrów pod ziemię, coraz głośniej słychać wezwanie do żelaznego muru Ze’ewa Żabotyńskiego. Nic, co znajduje się poza tym murem, nie powinno interesować Izraela — poza zagrożeniami dla zdrowia i bezpieczeństwa obywateli państwa żydowskiego. Izrael nie stworzył „Palestyńczyków”. Nie są i nigdy nie byli jego odpowiedzialnością. Izrael albo jest okupantem, albo nie jest. Nie ma drogi pośrodku.


Link do oryginału: https://icgs.org.il/en/publications/palestinians-arent-israel-responsibility/?ref=murtaddtohuman.org

Israel Center for Grand Strategy 8 września 2025


Anjul Pandavar
, urodzona w Południowej Afryce w muzułmańskiej rodzinie, zna czarne karty islamu tak, jak niektórzy z nas znają czarne karty Kościoła katolickiego. Islam broniący się przed współczesnością coraz głębszym fundamentalizmem, islam który sprzymierzył się z nazizmem, islam gloryfikujący nienawiść i barbarzyństwo, dotarł jej zdaniem do punktu zwrotnego. Wielu mieszkańców muzułmańskiego świata zaczyna dostrzegać, że ich religia nie tylko cofa ich do średniowiecza, uniemożliwia współżycie z innymi, ale również niszczy ich życie codzienne.

Autorka książki Islam, Wiara a człowieczeństwo wydanej w przekładzie na język polski nakładem wydawnictwa Stapis. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Those calling to ‘globalize the intifada’ have more blood on their hands


Those calling to ‘globalize the intifada’ have more blood on their hands

Jonathan S. Tobin


Media outlets that mainstream blood libels about Israel committing “genocide” and demonize Jews can’t evade their role in fomenting antisemitic violence like the Manchester attack.

Members of the community comfort each other near Heaton Park Hebrew Congregation in Manchester, England, following domestic terror attack at the synagogue that resulted in the deaths of two people Yom Kippur, Oct. 2, 2025, Photo by Paul Currie/AFP via Getty Images.

Don’t expect the latest incident of antisemitic violence to wake the world up to the incitement against Jews that has swept across the globe in the last two years since Oct. 7. The attack on Yom Kippur at the Heaton Park Hebrew Congregation in Manchester, England, that cost the lives of two Jews rightly provoked condemnations from British Prime Minister Keir Starmer and other politicians in the United Kingdom, as well as shocked headlines around the world.

Still, there is something important lacking in the responses to the coverage of this tragedy on the part of those in the media, global organizations like the United Nations, or those who have joined in, supported, justified and rationalized pro-Hamas demonstrations and activism throughout the West. Their willingness to spread the anti-Israel propaganda put out by terrorists who led the Palestinian Arab assault across the Gaza border on Oct. 7, 2023 has helped mainstream and normalize blood libels about the Jewish state and the Jews. And that has contributed to an atmosphere of hate that makes atrocities like the one committed at the British synagogue not merely possible but inevitable.

Threats against Jews

Though they were willing to admit the obvious and declare the attack an act of domestic terrorism, British authorities say they are still working to discover the motive of Jihad al-Shamie, the assailant who was killed at the scene by police. He has been identified as a 35-year-old British citizen of Syrian descent. Three other people who have, at press time, not yet been identified are reported to have assisted him in carrying out the assault, which involved a car being driven into the crowd of Jewish worshippers outside the synagogue and a knife attack. But you don’t have to be Sherlock Holmes to realize that the current atmosphere, where threats against Jews are constantly heard at mass demonstrations in London and other British cities in support of Palestinian terrorism, is part of the equation.

We’ve seen a string of violent attacks during the past year in the United States, including the shooting deaths of two young Israeli embassy staffers in Washington, D.C.; the firebombing of a march for Israeli hostages in Boulder, where an 82-year-old Holocaust survivor was killed; and an overnight arson attack on the Harrisburg residence of Gov. Josh Shapiro during Passover. All were committed in the name of “Free Palestine, “a slogan whose meaning is the erasure of Israel, not the creation of an Arab state alongside it, which the Palestinians have repeatedly demonstrated that they don’t want.

Yet when pro-Hamas mobs on college campuses and city streets chant “From the river to the sea,” and especially, “globalize the intifada,” those aren’t phrases consistent with the concern for human rights or the plight of Palestinians in the current war. They are a demand for the genocide of Jews and terrorism against them everywhere. And that’s exactly what happened in Manchester—the English city with the largest concentration of Jews outside of metropolitan London—and in those attacks in America.

It’s true that only Jihad al-Shamie and his accomplices are directly responsible for the Manchester crime, as it is equally true that only the assailants who proclaimed that they killed in the name of “Free Palestine” should be held accountable for those crimes.

The ‘genocide’ blood libel

Even if these are all so-called “lone wolf” attacks, they point to how the demonization of Jews has been legitimized in public discourse. Those who have taken sides against Israel in the war that followed the Oct. 7 massacre of 1,200 people in southern Israel haven’t just expressed sympathy for the people who participated in and cheered for those unspeakable atrocities. They’ve claimed that the just war Israel is fighting against Hamas is a crime and falsely asserted that its purpose is the annihilation of Palestinians. That’s despite the care that the Israel Defense Forces takes to avoid civilian casualties, while Hamas is deliberately seeking to endanger and even starve their own people.

As a result of this, the charge that Israel is committing “genocide” in Gaza—a preposterous and libelous falsehood that is an attempt to redefine the word in a way that would encompass virtually any armed conflict—is now routinely published or broadcast in legacy corporate press outlets, even in offhand references as if it were a historic and unchallenged fact.

This is not merely biased journalism. Rather, it’s a talking point for delegitimizing Israel’s right of self-defense against a genocidal terrorist movement. It is also shorthand for smearing all Israelis and Jews as the moral equivalent of the Nazis, an antisemitic trope. The point is not just to deflect attention from the goals of the Palestinians, whose national identity is inextricably linked with their century-old war against the right of Jews to live in their ancient homeland. By labeling Israelis and those who support them—as is true for the overwhelming majority of Jews—in this manner, those who employ these canards are implicitly legitimizing violence against them.

The Heaton Park Hebrew Congregation in Manchester, England, in 2015. Credit: David Dixon via Wikimedia Commons.

That’s the context for attacks such as the Manchester synagogue murders.

Israel’s foes claim that linking their libelous rhetoric to antisemitism and violence is unfair. The liberal media that both defend their efforts and help mainstream their talking points generally agree. They assert that noting the way their advocacy and actions legitimize murderous attacks is unmerited since all they are doing is “criticizing” Israel.

Of course, Israel shouldn’t be exempt from “criticism.” However, individuals who chant for its destruction aren’t “criticizing” it. They are cheering on those who work for that genocidal goal. Criticism is about changing actual policy. What those who scream “From the river to the sea” are endorsing is the position held by most Palestinians in which the one Jewish state on the planet is considered illegitimate and therefore worthy of destruction.

Starmer’s responsibility

That is also why the condemnations of the Manchester attack coming from leaders like Starmer ring hollow.

By recognizing Palestinian statehood unilaterally, along with France, Canada and Australia, without Hamas releasing the hostages it took on Oct. 7, or a commitment on their part to disarm and end their war to destroy Israel, Starmer’s government was rewarding the terrorists for their barbarous actions.

This was an outrageously ill-timed and irresponsible effort to undermine both Israel’s campaign to defeat Hamas and American diplomatic efforts to end the war. It sent a signal to the terrorists—and their foreign enablers and supporters—that destroying the group responsible for the largest mass slaughter of Jews since the Holocaust was not as important as appeasing domestic constituencies of leftist and Muslim voters who hate Israel and the Jews.

The idea that you can separate loathing for the Jewish state and the loathing of Jews is a myth that has been debunked by the violence that Israel-haters have employed against Jewish communities around the world. So, too, is the notion that policies that reward violence against Jews don’t validate and ultimately encourage those who want to translate their Jew-hatred into crimes such as the one in Manchester.

There, as was the case in the U.S. capital, Colorado and Pennsylvania, we saw the “Globalize the intifada” slogan at work. As long as most of the media continues to spread blood libels about Israel and politicians either endorse them or are pressured into discriminatory and harmful policies because of them, the flood of Jewish blood spilled by these “Free Palestine” antisemites will only continue to increase.


Jonathan S. Tobin is editor-in-chief of the Jewish News Syndicate, a senior contributor for The Federalist, a columnist for Newsweek and a contributor to many other publications. He covers the American political scene, foreign policy, the U.S.-Israel relationship, Middle East diplomacy, the Jewish world and the arts. He hosts the JNS “Think Twice” podcast, both the weekly video program and the “Jonathan Tobin Daily” program, which are available on all major audio platforms and YouTube. Previously, he was executive editor, then senior online editor and chief political blogger, for Commentary magazine. Before that, he was editor-in-chief of The Jewish Exponent in Philadelphia and editor of the Connecticut Jewish Ledger. He has won more than 60 awards for commentary, art criticism and other writing. He appears regularly on television, commenting on politics and foreign policy. Born in New York City, he studied history at Columbia University.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


British Authorities Allowed Antisemitism to Fester. Now Two Jews Are Dead in Manchester.


British Authorities Allowed Antisemitism to Fester. Now Two Jews Are Dead in Manchester.

Jonathan Sacerdoti


People react near the scene, after an attack in which a car was driven at pedestrians and stabbings were reported at a synagogue in north Manchester, Britain, on Yom Kippur, Oct. 2, 2025. Photo: REUTERS/Phil Noble

As Yom Kippur, the Day of Atonement, draws to its close, we Jews plead: “Open the gates for us, even as they close.” It is the cry of a people who know that time is short, that chances to change are finite. And as I joined in that call myself, surrounded by those I’ve known my whole life at synagogue in London, I thought how Britain too should act before it is too late — to repent, to rectify, to make good — before the closing of the gate. For Britain has had a decade or more of warnings about jihadist terror and rising antisemitism.

And yet, on the morning of Yom Kippur on Thursday, two Jews were killed outside their synagogue in Manchester, and the gates are fast closing on illusion and denial.

A decade ago, in the aftermath of the Hypercacher supermarket massacre in Paris, I said what should have been obvious: the ideology that sent Amedy Coulibaly to murder Jews in cold blood would not remain contained to France. I warned then, in a Sky News interview, that Islamic extremists who had returned from Syria with training, weapons, and a genocidal worldview posed a direct and specific threat to Jewish communities in Britain. That warning was not cryptic, nor was it speculative. It was grounded in fact and in history. But it was dismissed.

Now, in Manchester, it has come to pass again.

On Yom Kippur, the holiest day of the Jewish calendar, worshippers at Heaton Park Hebrew Congregation were attacked in a manner grimly familiar to anyone who has studied Islamist terror. At 9:31 in the morning, a man rammed his vehicle into congregants before attacking with a knife. Two men, Adrian Daulby, 53, and Melvin Cravitz, 66, were killed. Three others remain in hospital with serious injuries. The suspect, named by police as Jihad Al-Shamie, a 35-year-old British citizen of Syrian descent, was shot dead by armed officers.

We should dwell on the symbolism. A synagogue targeted on Yom Kippur. British Jews once again forced to barricade their sanctuary. A suspect literally named Jihad, when only a year ago Londoners watched Hizb ut-Tahrir demonstrators chanting that very word in open calls for holy war. Then, the Metropolitan Police reassured us that “jihad has a number of meanings.” Today, two Jews lie dead.

This was foreseeable. British Jews have lived under extraordinary security for years. Synagogues, schools, and communal centers rely on cameras, fences, guards, and the vigilance of CST volunteers. Families tell their children not to wear uniforms on buses, not to speak Hebrew in public, not to appear recognizably Jewish. We knew something like this would happen. The only surprise is that it has taken until 2025 for such a day to arrive in Britain.

And yet, the official response has been one of ritual platitudes. The Prime Minister, Keir Starmer, has spoken of deploying more police to synagogues and expressed his horror that Jews were attacked at prayer. Words are necessary, but words cannot obscure reality. His government, like its predecessors, has chosen to ignore warning after warning. It emboldened extremism with the hasty recognition of a Palestinian state, long before any credible peace plan existed. It indulged weekly marches in central London where chants about the “army of Muhammad” killing Jews were not fringe but center-stage. It failed to act against hate preachers, failed to prosecute violent demonstrators, failed to confront the hostility to Jews that has bled into British institutions and media.

The BBC and other broadcasters have, for years, twisted their reporting on Israel to such an extent that Jewish safety in Britain has become collateral damage in the narrative war. When synagogues were daubed with “Free Gaza” graffiti, when schoolgirls were struck with bottles, when buildings in Golders Green were smeared with feces, when radical clerics called for Jews to be killed, the media’s instinct was to frame Jewish alarm as a lobbying effort, as if security itself were a political demand.

But this is not political. It is existential. And it is not only a Jewish problem. Britain has already bled from the hands of Islamist terrorism at Westminster Bridge, at London Bridge, in the Tube, in Manchester Arena. MPs have been murdered, commuters blown apart, children incinerated at a concert. The ideology is not selective. It does not merely menace Jews, though Jews remain its perennial and symbolic target. It menaces the fabric of our entire civic life.

That is why the protests that followed the Manchester killings were so grotesque. Hours after two Jews were murdered outside their synagogue, thousands gathered in central London waving Palestinian flags, clashing with police, chanting slogans, some dismissing the attack altogether. One campaigner told a journalist she did not “care about the Jewish community.” This is the climate we have allowed to fester. When hatred marches so brazenly, it ceases to be protest and becomes license.

The historical parallels are not abstract. England was the cradle of the first blood libel in Norwich in 1144, where Jews were accused of murdering a Christian boy for ritual purposes. By 1290, Edward I expelled the entire Jewish population. Centuries later, Kristallnacht in Germany turned synagogues into smouldering ruins. Each time, antisemitism was permitted to grow, ignored by authorities, rationalized by elites, until violence erupted. What happened in Manchester is not the same in scale, but it is the same in kind.

Two men from Crumpsall are now dead. Their synagogue, where generations have gathered in faith, is a crime scene. Rabbi Daniel Walker had to barricade his congregants inside and continue leading Yom Kippur prayers in bloodstained robes. This is Britain in 2025.

The lesson is not complicated. Where Jew-hatred is tolerated, civilization is corroded. A society that cannot keep its synagogues safe cannot keep itself safe. The victims are Jewish today, but the target is Britain itself.

On Yom Kippur, Jews confess: “For the sin we have committed by silence … by cowardice … by hardening the heart.” These are not only our sins; they are Britain’s. For years, leaders silenced themselves in the face of hate, institutions cowered before extremists, and the media hardened its heart against Jewish suffering. Adrian Daulby and Melvin Cravitz are dead at least in part because this nation’s guardians chose inaction when it could have chosen to prevent the climate of Jew-hatred from growing. If Britain does not confront this hatred with justice and resolve, then it is complicit in its return.


Editor’s note: British police said on Friday they may have accidentally shot a victim who died in the Manchester attack, as well as one of the survivors, as they attempted to stop the perpetrator. Greater Manchester Police chief constable Steve Watson said in a statement that one of those killed suffered a gunshot wound but that the assailant, shot dead by officers at the scene, was not carrying a firearm.

Jonathan Sacerdoti, a writer and broadcaster, is now a contributor to The Algemeiner.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com